piątek, 15 września 2017

Wiatrodziej

Kiedy przeczytałam „Prawdodziejkę” i zobaczyłam, że ma mieć kolejne części, od razu powiedziałam teściowej (od niej dostałam pierwszą książkę), że bez skrępowania może mi je kupować. „Wiatrodzieja” dostałam na urodziny w czerwcu i w sumie całkiem szybko zaczęłam go czytać. Ale skoczyłam dopiero a początku września, bo miałam bardzo mało okazji, żeby usiąść do papierowej książki. Wieczorami czytam na kindlu, bo nie muszę do tego włączać światła, a nie jeździłam dużo autobusami. I dlatego chyba na razie odpuszczę sobie papier, bo nie zapowiada się, żebym miała gdzieś jeździć sama i mogła w spokoju poczytać.



Książka zaczyna się dramatycznie, zaraz po tym jak wszyscy bohaterowie poszli w różne strony. Safi wyruszyła z cesarzową Marstoku, by pomóc jej w sprawach politycznych. Jednak okręt został zaatakowany i tylko one dwie się uratowały.  Nie udało im się ujść daleko, bo zostały schwytane przez piekielnych bardów (ludzi, którzy polują na niezarejestrowanych czarodziejów). Ci mają w planach odprowadzić je do króla Cartorry, narzeczonego Safi.
Z kolei Iseult ucieka przez rozszczepionymi i w snach poznaje splotodziejkę, która potrafi rozszczepiać ludzi nawet na ogromną odległość. Ta uważa, że są takie same, ale Iseult nie chce się na to zgodzić. Niedługo odnajduje ją Auduan, który miał ją wyśledzić i oddać kapłanowi purytanów, który nienawidzi dziewczyny. Krwiodziej jednak sprzymierza się z więziodziejką, by spłacić jej dług życia. Razem wyruszają, by odnaleźć Safi i psychucznie coraz bardziej się do siebie zbliżają.
Z kolei u Merika znowu nie jest różowo – na niego również zostaje przygotowany zamach i jego okręt wybucha. Księciu udaje się uratować, podobnie jak jednemu z załogantów – Cam, chłopcu okrętowemu (który okazuje się dziewczyną, ale nieważne). Merik wraca do Loats, bo podejrzewa, że to jego siostra stoi za zamachem. Jego skóra jest bardzo poparzona, a on sam chodzi w płaszczu z kapturem, więc ze względu na podobieństwo któryś z mieszkańców nazywa go Furią (któraś ręka boga). Książę przyjmuje nowe imię i pod nim chroni się, próbując śledzić siostrę.
Nową ważną bohaterką staje się Vivia – siostra Merika. W „Prawdodziejce” była wredną i bezwzględną bohaterką drugoplanową. Tu wysuwa się do przodu i poznajemy ją dużo lepiej. Dowiadujemy się, że wszystko, co robi, robi dla swojego kraju (na przykład zorganizowała piratów, by kradli zapasy). A mimo to wiecznie żyła w cieniu brata, któremu wszystko przychodziło z łatwością. Teraz wiemy, że Vivia nie jest taka zła, a stara się po prostu osiągnąć w życiu to, co jej się należy i na czym jej zależy. Poświęca się poszukiwaniu podziemnego miasta z legend, w którym spokojnie pomieściłaby się ludność Lovats i ludzie nie musieliby tłoczyć się na ulicach i w kanałach.
Cała książka to toczone oddzielnie te cztery wątki. Dwa z nich na chwilę się łączą, ale inny na trochę dzieli na dwa. Nie powiedziałabym, że jest to do końca spójna opowieść, ale mam nadzieję, że w kolejnej części będzie lepiej.

Ogólnie przygody bohaterów są ciekawe, można im kibicować i się z nimi zżyć. Tylko jest t nieco naiwne, ale trudno – nie czyta się źle. Najbardziej przeszkadzało mi urwanie wątku splotodziejki, która w pewnym momencie po prostu zniknęła. I pojawienie się znikąd na sam koniec pewnej postaci, która wcześniej odeszła i nie zarejestrowałam, żeby w jakiś sposób się odnalazła… Mimo to książkę oceniam dobrze i gdybym miała więcej czasu na pewno przeczytałabym ją szybciej i pewnie to dostarczyłoby mi więcej przyjemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz