czwartek, 19 września 2013

Pogrzeb czarownicy


Artur Baniewicz, Pogrzeb czarownicy
Druga część cyklu o czarokrążcy, tym razem tylko dwa opowiadania.
            Pierwsze, tytułowe, "Pogrzeb czarownicy" przypomina nam, dlaczego Artur Baniewicz zaczął pisać. Jednym z bohaterów jest bowiem nadpodludnik, czyli biesiarz lub po inszemu wiedźmin. Nie wzbudza on jednak specjalnej sympatii, nie lubi Debrena i za główny swój cel uznaje zabijanie "potworów" bez skrupułów i zastanowienia. A tak się składa, że jednego z owych "potworów" Debren postanawia chronić. Ale od początku. Czarokrążca dostaje zlecenie, aby sprawdzić, czy pewna kobieta (siostra zleceniodawcy) jest zupełnie martwa (została zamieniona w kamień, więc urzędnicy miejscy mają wątpliwości) i razem z kapłanem odnaleźć kamieniarza i urządzić jej pogrzeb. Debren zatrudnia kalekiego mistrza kamieniarskiego Wilbanda. Mężczyzna ma ucięte nogi i jeździ samopychem własnego projektu, jednak rzeźba rusałki, do której jest bardzo przywiązany świadczy o jego kunszcie.
            Mężczyźni przybywają na zamek, gdzie okazuje się, że Curdelia (bo tak ma na imię zaklęta w kamień hrabina) nie do końca została przemieniona w kamień. Ściśle mówiąc... jej pośladki przyrosły do skały. Kobieta nie może się poruszać, dodatkowo ma krasnoludzkie geny, przez co jest uważana za potwora o kamiennym sercu. Sama zresztą lubi to powtarzać, podając za dowody fakt, że zabiła swoich rodziców i małżonka. Powoli czytelnik zdaje sobie jednak sprawę, że ojciec Curdelii zasłużył na śmierć, a matka nie umarła z winy córki. Tak naprawdę wysłuchując historii Curdelii dochodzimy do wniosku, że jest ona dobrym człowiekiem, mimo że za wszelką cenę stara się udowodnić coś innego.
           Kiedy okazuje się, że hrabina nie jest zaczarowana brat Zecheniasz postanawia wrócić do zleceniodawcy i przekazać nowinę. Jednak Wilband i Debren przekonują go, by został i pomógł wyswobodzić hrabinę spod wpływu zaklęcia. Niestety, wtedy przyjeżdża do zamku nadpodludnik i chce zabić hrabinę, jeżeli ta żyje. Debren oddaje mu rusałkę wykonaną przez kamieniarza, jednak podejrzewa, że podstęp może szybko zostać wykryty. Jedynym sposobem na uwolnienie Curdelii, jaki znalazł Debren, jest zapewnienie jej wystarczającej rozkoszy, by nie czuła bólu. Na szczęście, robiący do kobiety od początku maślane oczy Wilband decyduje się "poświęcić". Chyba nie będzie dużym [SPOILERem] jeżeli napiszę, że mimo wyskakujących wciąż przeciwności losu, udaje się uwolnić Curdelię. Wilband zostaje z nią na zamku jako jej mąż (bo to nieprzyzwoite by było, gdyby został jako obcy mężczyzna sam z kobietą) i przygotowuje ujęcie magicznej wody dla brata Zecheniasza w zamian za pomoc [/SPOILER]
           Drugie opowiadanie streszczę krótko, bo głównie składa się ono z opisów śniegu i zimna. Debrenowi udało się dostać dobrze płatną, stałą pracę na teleportnisku (jak lotnisko, tyle że ludzie są teleportowani w ogromnych wrzecionach). Pewnego dnia ma miejsce wypadek- wrzeciono wypada z toru i rozbija się między stacjami. Skuszony awansem i podwyżką (za którą kupi domek z ogródkiem, gdzie będzie mógł żyć z wymarzoną kobietą, bo któraż by tego nie chciała? Nawet Lenda musi chcieć!) wyrusza w niebezpieczną misję, by sprawdzić, czy jacyś pasażerowie przeżyli.Wyskakuje z wrzeciona w miejscu, gdzie miejsce miał wypadek, a przez tarcie i różne takie (w tym ogień przy powłoce tunelu) traci niemal całe owłosienie na ciele (zostają mu chyba rzęsy). Nagi i zziębnięty (jest zima) wyrusza do najbliższej stacji kontrolnej, po drodze mijając ciała bezsprzecznie martwych pasażerów. Na miejscu nie zostaje jednak ciepło przyjęty przez młodego pracownika stacji. Chłopak siedzi zamknięty w wieży i nie zamierza jej opuszczać w obawie, że Debren go zaatakuje. Jak poprzednia osoba, która przybyła do stacji. Czarokrążca poznaje historię o syrenie, która przybyła do stacji i zaatakowała jej pracowników, a ich przełożonego uprowadziła. Mimo zimna Debren postanawia wyruszyć na jej poszukiwanie. Nie wierzy, żeby mogła to być syrena, ale podejrzewa, że może to być jedna z pasażerek wrzeciona. Kobieta w ciąży (dostał informację, że jedna z pasażerek nosiła dziecko, a ta, której ciało znalazł nie była przy nadziei). Ruszył po śladach zostawionych na śniegu i w nocy odnalazł kobietę i uprowadzonego szefa stacji. Pasażerką okazał się nie kto inny jak Lenda Branggo, lecąca do Debrena. Okazało się, że telegram, który wysłał do niej Debren parę miesięcy wcześniej, dotarł do niej w poprzednim tygodniu i pożyczywszy pieniądze od rodziców czarokrążcy wyruszyła w podróż. Skłoniła ją do tego treść telegramu, gdzie przeczytała, że Debren ją kocha i umrze, jeżeli jej nie ujrzy. Okazało się, że nie dość, że list dotarł spóźniony, to zostały opuszczone ważne jego fragmenty. List Debrena był chłodny, pisany do przyjaciółki, jednak przy spotkaniu przyznał, że rzeczywiście kocha dziewczynę. Długo się o to kłócili (tym bardziej, że podejrzewał u ukochanej ciążę z innym) w mrozie. Kłócili się też o to, czy ruszyć w dalszą drogę na co nalegała Lenda. Ostatecznie po kolejnej kłótni, krótkiej walce, ucieczce Lendy, kolejnej walce z przypadkowo spotkanymi kłusownikami Debren postanawia odprowadzić szefa stacji do jego miejsca pracy i dogonić Lendę. Dziewczyna jest słaba i załamana. Spadając z wrzeciona cała się poobijała i spłonęły jej wszystkie włosy. Dodatkowo okazało się, że to, co młodzieniec z wieży wziął za łuskę jest tak naprawdę pasem cnoty. Ciężkim i niemożliwym do zdjęcia (ani mechanicznie ani magicznie). Debren dołączył do Lendy i niósł ją na ramionach niemalże do granicy państwa, gdy zaatakowali ich strażnicy. Na szczęście pojawiła się niespodziewana odsiecz. Po kolejnej kłótni wspólnie z nowymi towarzyszami przekroczyli granicę.
             Wydaje mi się, że nie ma tu wielu spoilerów, bo każda z tych rzeczy wydaje się spodziewana i oczywista wraz z tokiem czytania. Jeśli komuś popsułam przyjemność z czytania to przepraszam.

Ocena: 4 6