poniedziałek, 7 października 2013

Ś. P. Joanna Chmielewska


Wiem, że dziś o tym przeczytacie prawie wszędzie, ale Joanna Chmielewska nie żyje. Jedna z największych polskich pisarek. Dla mnie mistrzyni polskiego kryminału, która nie pozwalała usiedzieć w spokoju- historie wciągały i bawiły do łez. Zdarzało mi się śmiać tak, że nie mogłam złapać oddechu, raz obudziłam narzeczonego, bo nie mogłam się powstrzymać od wybuchu śmiechu... Niezapomniana i niezastąpiona, jej książki zostaną ze mną do końca życia- kształtowały mnie, były jednymi z pierwszych, które czytałam z własnej woli i z zapartym tchem.
Bardzo mi przykro, że ta wielka kobieta już nie żyje. Właśnie doczekałam momentu, gdy zaczęli umierać znani ludzie, którzy są dla mnie ważni. Nie znałam jej osobiście, ale czuję się jakbym znała. Takie chwile przypominają nam, że nic nie trwa wiecznie- nawet mistrzostwo.

Gdzie księżniczek brak cnotliwych

 
  Ostatnia część trylogii Artura Baniewicza. I według mnie zdecydowanie najlepsza.
      Jest to jedna, spójna opowieść, o tym, co się stało gdy Debren i Lenda zostali uratowani. Ich wybawcami okazali się Zbrhl (który pojawił się wcześniej w opowiadaniu Smoczy Pazur) i jego przyjaciel-giermek (który niemal od razu zostaje ranny i traci przytomność na resztę książki). Towarzysze postanawiają wyruszyć do domu Zbrhla, gdzie będą mogli odpocząć i trochę ochłonąć. Podróż jednak trochę trwa, a na drodze staje most. Sam most w niczym podróżnym nie przeszkadza, okazuje się jednak, że pod nim lub w jego pobliżu żyją zmutowane wielkie nietoperze i gryf. Bohaterom ledwo udaje się uciec z mostu i trafić do stojącej na uboczu starej karczmy. Gospodarze nie mają obecnie gości (już jakiegoś czasu), ale są dobrymi ludźmi i przyjmują utrudzonych podróżnych pod swój dach. Właścicielką karczmy jest piękna Petunka, która powoli opowiada gościom historię swego rodu. Okazuje się, że z przyczyn politycznych praprababka Petunki i jej karczma zostały przeklęte. Od tamtej pory w okolicy krąży gryf, który psuje interes i nie pozwala właścicielkom opuścić domostwa. Gryf zabił już wielu śmiałków, którzy chcieli uwolnić dziedziczki od klątwy samemu nie odnosząc większych obrażeń (oczywiście gryfy też mają określoną długość życia, lecz potomkowie tego pierwszego kontynuowali tradycję). Na wieść o tym Zbrh unosi się dumą i oznajmia, że nie odjedzie póki nie pokona gryfa. Wciągu długiej nocy, którą wędrowcy spędzają w karczmie Yeżyn i Petunka opowiadają ciąg dalszy historii klątwy i wchodzą w coraz głębsze szczegóły. W końcu dzięki zdolnościom magicznym Debrena i medialnym Lendy(o czym wcześniej nie wiedziała) powoli dochodzą do wniosku, że centrum klątwy jest most. A klątwę zdjąć może jedynie wylana na niego  krew dziewiczej księżniczki. Tylko skąd tu wziąć taką? Nie dość, że musi być księżniczka, to jeszcze z konkretnego rodu (potomkini rozpustnej księżniczki przez którą klątwa padła na ród Petunki). Dodatkowo, księżniczka musi wiedzieć, że jest księżniczką ([SPOILER] okazuje się, ze Petunka jest księżniczką, ale nie zdawała sobie z tego sprawy[/SPOILER]). No i księżniczka musi być cnotliwa. Petunka z mężem stracili nadzieję na zdjęcie klątwy, przynajmniej za ich życia. Zbrhl jednak się uparł, że przynajmniej gryfa ubije. Urządzili zasadzkę i stoczyli ciężką potyczkę z gryfem i jego przybocznymi (niedźwiedziołakami) [SPOILER] której Yeżynowi nie udało się przeżyć [/SPOILER]. Mimo że wszyscy walczyli dzielnie, ich morale podupadło. Tym bardziej, że Lenda nie byłaby sobą, gdyby nie postanowiła odejść. Sama, nie mówiąc nikomu. Oczywiście Debren też nie byłby sobą, gdyby zaraz za nią nie pognał. O mało nie został zabity przez gryfa, jednak udało mu się pokonać potwora. Lendę znalazł na przeklętym moście, dłubiącą w kamieniach.
         Może daruję sobie dalszy opis fabuły, bo tak naprawdę każda choć trochę inteligentna osoba, która będzie czytać książkę od razu domyśli się, jak wszystko się skończy.
         Przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka. Muszę powiedzieć, że BARDZO nie podoba mi się zakończenie. Autor kreuje bohaterów przez całe trzy tomy tylko po to, żeby na ostatniej stronie zrobić coś, co zupełnie nie zgadza się z ich charakterem. Jestem z tego powodu strasznie zawiedziona i zła. I na autora i na bohatera. Chociaż na autora bardziej ;)
      Muszę przyznać, że ta część była według mnie najlepsza. Nie wiem, czy po prostu przyzwyczaiłam się już do stylu Baniewicza i zaczęłam dostrzegać jego poczucie humoru, czy dopiero w tym tomie rozwinął swój kunszt. Tak czy siak zdarzało mi się naprawdę głośno śmiać, ale też książka momentami trzymała w napięciu i niepewności.
        Mam nadzieję, ze pan Baniewicz wróci jeszcze do czarokrążcy i napisze kolejną część albo chociaż opowiadanko. Bo naprawdę bardzo nie podoba mi się sposób, w jaki zakończył historię Debrena...

Ocena: 5+ 6