czwartek, 18 lutego 2016

Amerykańscy bogowie

Jak już pisałam przy okazji „Rzeczy ulotnych” – do tej pory czytałam powieści Gaimana przeznaczone raczej dla młodszych czytelników. W miarę mi się podobały, ale już od czasów gimnazjum słyszałam o tym autorze i jego „doroślejszych” powieściach. Moje znajome, które czytały też Pratchetta, zachwycały się Gaimanem. Wiele osób, którym mówiłam, że lubię sir Terry’ego polecało mi książki jego przyjaciela. Często padał właśnie tytuł „Amerykańscy bogowie”. I „Nigdziebądź”. Z różnych powodów (m.in. z tego, że nie podobały mi się jego opowiadania) długo nie sięgałam po żadną z tych książek. Teraz jednak nie miałam pomysłu, co wypożyczyć (a książki, o których myślałam od jakiegoś czasu, były akurat albo jeszcze nie dostępne), więc postanowiłam spróbować z Gaimnaem. „Nigdziebądź” wypadło mi z głowy, więc padło na „Amerykańskich bogów”.

wtorek, 16 lutego 2016

Rzeczy ulotne [cuda i zmyślenia]

To moje kolejne podejście do Neila Gaimana. Ponieważ ten pan przyjaźnił się z moim ukochanym Pratchettem, postanowiłam dać mu kolejną szansę. No bo skoro się przyjaźnili, to coś ich musiało łączyć. Prawda? No i napisali razem świetną książkę („Dobry omen”). Więc może wcześniej po prostu nie trafiłam najlepiej. To znaczy nie jest tak, że wszystko, co czytałam Gaimana było dla mnie złe i mi się nie podobało. „Księga cmentarna” była super, „Koralina” też przypadła mi do gustu, a „Gwiezdny pył” był niezły. No ale to książki dla dzieci-młodzieży. Nie podobały mi się opowiadania Gaimana, które były przeznaczone dla starszych czytelników. No ale czytałam je już dość dawno (ostatni zbiór 3 lata temu prawie), więc uznałam, że może teraz będę gotowa do jego „dorosłych” dzieł. Z biblioteki zgarnęłam więc „Amerykańskich bogów”, o których słyszałam same dobre opinie i zbiór opowiadań „Rzeczy ulotne [cuda i zmyślenia]”, bo uznałam, że opowiadania się będzie szybko czytać.


czwartek, 11 lutego 2016

Nadciągająca burza


Miałam ochotę na Prestona i Childa, więc przeszłam się do półki z ich książkami, żeby wybrać coś dla siebie. Cykl o Pendergaście już przeczytałam w całości, ale uznałam, że może inne książki tych autorów też będą godne uwagi. Moją uwag zwrócił z jakiegoś, nie wiem jakiego, powodu tytuł „Nadciągająca burza”. Wzięłam więc książkę do ręki i przeczytałam opis z tyłu. Od razu uznałam, że trafiłam w dziesiątkę! Dlaczego? Bo okazało się, że główną bohaterką jest Nora Kelly, którą znam z cyklu o agencie specjalnym. Skoro jest Nora, to jest szansa na fajny klimat i styl podobny jak w książkach o Pendergaście. Nie wahałam się właściwie wcale i zabrałam książkę do domu. Tam sprawdziłam, że akcja dzieje się mniej więcej pomiędzy „Relikwiarzem” a „Gabinetem osobliwości”. Są to początkowe części cyklu, według mnie jedne z lepszych, więc podsyciło to tylko moją ciekawość.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Jedwabnik

Co prawda nie uważam, żeby „Wołanie kukułki” było jakimś wielkim arcydziełem, ale czytało się dobrze. A ja mam tak, że jak zacznę jakiś cykl i nie jest zupełnie kiepski to czytam go dalej. Dlatego, przeczesując internet w poszukiwaniu kolejnych lektur, zerknęłam też, czy wydarzyło się coś nowego pod pseudonimem J.K Rowling. W wypadku cyklu o Cormoranie Strike’u fajne jest to, że druga część praktycznie nie ma nawiązań do pierwszej i można ją czytać zupełnie samodzielnie. Dlatego mogę ją spokojnie polecić tym, którym „Wołanie kukułki”, podobnie jak mi, nie wbiło się za mocno w pamięć i kojarzą tylko ogólny zarys.

piątek, 5 lutego 2016

Dom zbrodni

Tak sobie chodziłam po bibliotece, zbierałam książki zapisane na mojej liście… Kiedy udało mi się znaleźć pożądane tytuły (z jednym wiąże się oddzielna historia biblioteczna, ale to opiszę przy nim), stanęłam przy biurku bibliotekarza, którego akurat nie było. Zaraz obok jest półka z kryminałami, więc odłożyłam łupy na biurko i poszłam popatrzeć z myślą „a nuż, coś do mnie przemówi”. Już ochłonęłam po „I nie było już nikogo”, więc z przyjemnością zaczęłam przeglądać Agathę Christie. Szukałam czegoś cienkiego z ciekawym tytułem. Akurat miałam w ręku „Dom zbrodni”, kiedy bibliotekarz wrócił na stanowisko, więc wzięłam książkę i wypożyczyłam z pozostałymi.

środa, 3 lutego 2016

Wielki bazar. Złoto Brayana

„Malowany człowiek” był jedną z pierwszych książek, które opisałam na tym blogu. Nie był jak dla mnie wybitny, jednak wciągnął na tyle, żebym zagłębiła się w cykl demoniczny Petera Bretta. No i skończyło się na tym, że wypożyczyłam, a następnie kupiłam, kolejne tomy. „Tron z czaszek” jeszcze nie stoi na naszej półce, ale dzięki notkom przypomnę sobie fabułę poprzednich tomów i pochłonę obie części na raz. Jak już skończą mi się książki, które mam na półce i w najbliższych planach. A tymczasem sięgnęłam po „Wielki bazar. Złoto Brayana”, która to książka czekała na mnie od zeszłych Świąt. Uznałam, że czas na coś lekkiego i krótkiego.


poniedziałek, 1 lutego 2016

Nauka świata Dysku IV. Dzień sądu

Prawdopodobnie ostatnia część tego cyklu, a leżała u mnie… hm, chyba od chwili wydania, ale jakoś nie mogłam się do niej zebrać. Dlaczego? Bo pamiętałam z poprzednich części, że fragmenty fabularne są całkiem ciekawe, a z fragmentów naukowych można się czegoś nowego dowiedzieć, ale… no właśnie to „ale”: jeśli temat był dla mnie interesujący to spoko, ale jeśli autorzy wchodzili za mocno w naukę, a zwłaszcza fizykę, to średnio rozumiałam i książka bardzo mi się dłużyła. No i tu w sumie było to samo.