„Malowany człowiek” był jedną z pierwszych książek, które
opisałam na tym blogu. Nie był jak dla mnie wybitny, jednak wciągnął na tyle,
żebym zagłębiła się w cykl demoniczny Petera Bretta. No i skończyło się na tym,
że wypożyczyłam, a następnie kupiłam, kolejne tomy. „Tron z czaszek” jeszcze nie
stoi na naszej półce, ale dzięki notkom przypomnę sobie fabułę poprzednich
tomów i pochłonę obie części na raz. Jak już skończą mi się książki, które mam
na półce i w najbliższych planach. A tymczasem sięgnęłam po „Wielki bazar.
Złoto Brayana”, która to książka czekała na mnie od zeszłych Świąt. Uznałam, że
czas na coś lekkiego i krótkiego.
„Wielki bazar. Złoto Brayana” to zbiór opowiadań. W obu tytułowych
mamy historie, które dzieją się w tak zwanym międzyczasie. Opisują spotkania
Arlena z nowymi rodzajami demonów, co jest wspomniane w głównym cyklu, jednak
(jak mówi autor w przedmowie) nie starczyło tam na nie miejsca. W „Wielkim
bazarze” nasz Posłaniec poznaje demony piaskowe, gdy zostaje wysłany przez
Abbana po skarby do zaginionego miasta. Z kolei w „Złocie Brayana” Arlen przez
przypadek odbywa swoją pierwszą samodzielną misję – przydzielony mu doświadczony
Posłaniec ucieka w trakcie drogi przed bandytami i Arlen musi sam zakończyć
zadanie. Tam spotyka śnieżne demony.
Ostatnie opowiadanie o Arlenie dotyczy jego dzieciństwa,
jest to właściwie krótkie przedstawienie chłopca. Poza tym w książce znajduje
się jedno opowiadanie o Leeshy. Jest ono o początkach dziewczyny jako wiejskiej
uzdrowicielki/zielarki/kimkolwiek ona tam jest. Z cyklu pamiętamy, że Leesha
raczej nie była specjalnie lubiana w swojej wiosce, zwłaszcza przez inne młode kobiety,
bo była po prostu piękna. Mimo tej niechęci zawsze starała się pomagać i tak
jest też w tym przypadku. Dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce i załatwia
wszystko sama, mimo sprzeciwu i niewiedzy zainteresowanej.
Niestety w wyciętych z cyklu fragmentach nie znalazła się
żadna wzmianka o Rojerze, a szkoda, bo jego chyba lubiłam najbardziej z
głównych bohaterów. Za to poza opowiadaniami w zbiorze znajdziemy słownik
krasjański i spis runów (stanowczo wolę wersję run!), co niektórych może
zainteresować.
Dla mnie ta książka, a przede wszystkim tytułowe
opowiadania, była całkiem przyjemną odskocznią (zwłaszcza po „Nauce świata
Dysku”) i czytało się to naprawdę fajnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz