środa, 31 grudnia 2014

Wyzwanie noworoczne

Postanowiłam podjąć podwójne wyzwanie noworoczne. Przede wszystkim postanowiłam pisać tu regularnie, tzn. w miarę regularnie. A moją motywacją jest znalezione dziś wyzwanie:
Wiem, że nie wszystkie gatunki (przede wszystkim właśnie ta kategoria mi przeszkadza) będą mi odpowiadały. Możliwe, że niektóre sobie zmienię na jakieś inne, bardziej w moim guście. Część książek, które przeczytam na pewno będzie spełniało więcej niż jeden warunek, ale postaram się, żeby każdy podpunkt wypełnić różnymi pozycjami :)
Już teraz mam kilka pomysłów na niektóre karty, niektórych jeszcze nie zaplanowałam, a niektórych będę musiała poszukać. Może mi pomożecie? Polecicie jakąś książkę albo autora? 
Oto kilka moich pewnych planów:
4 karo - "Długi Mars" Terry Pratchett i Steven Baxter (już się nie mogę doczekać!)
4 pik - "Księga umarłych" Douglas Preston i Lincoln Child (to na bank zacznę już jutro, bo  jestem w trakcie serii i całą serię będę tu pewnie opisywać)
5 pik - "Wołanie kukułki" Robert Galbraith
10 kier - "Kobieta w bieli" Wilkie Collins
2 trefl - "9 mag" Alice Rosalie Reystone
10 pik - "Wiedźmin" Andrzeja Sapkowskiego (to będzie pewnie więcej niż ten jeden punkt)
Na razie tyle.
Jeśli znacie jakiegoś pisarza/pisarkę o inicjałach I.M. to dajcie znać, bo ja nikogo nie znam :D Czekam na propozycje do tej karty i do pozostałych, jeśli znacie coś ciekawego :)
Obok podaję zmodyfikowaną przeze mnie talię do zebrania (modyfikacje tylko w gatunkach - przynajmniej na razie ;) )

środa, 24 września 2014

Córka Węża Midgardu

Drugi tom sagi Asgard. Rozpoczęty zaraz po "Thorze" z nadzieją na ciąg dalszy.
Niestety, ciągu dalszego nie ma :O To znaczy "Córka Węża Midgardu" jest osobną powieścią, nie mającą z Thorem prawie nic wspólnego.A co ma? Przede wszystkim autora :D Poza tym głównymi bohaterami są wikingowie, pojawiają się też wzmianki dotyczące bogów nordyckich, tu w nawiązaniu do Boga chrześcijańskiego.
Główną bohaterką książki jest około dwunastoletnia Katharina - sierota wychowywana przez księdza w małej wiosce i resztę tejże wioski. Całe dotychczasowe życie dziewczyna spędziła w Elsbusch (ta wioska) i nie odchodziła dalej niż do zamku o tej samej nazwie, który był około półgodziny drogi dalej. Była pracowita, jednak ksiądz jej nie lubił, uważał, że jest diabelskim pomiotem i przyniesie wszystkim nieszczęście.
Powieść zaczyna się mocno - płonie zamek Elsbusch, ktoś płonie żywcem, Katharina (uważana za chłopca, bo ma krótkie włosy i spodnie o kimś z wioski) i graf próbują uciec, jednak graf umiera od topora wikinga. Wcześniej wydał dziewczynie polecenie, żeby biegła ostrzec wioskę i wezwać pomoc od sąsiedniego hrabiego. Katharina dociera do swojej wioski, jednak wszyscy jej mieszkańcy nie żyją, a ksiądz umiera na jej oczach, przybity do krzyża. W przerażeniu dziewczyna ucieka, usiłując uniknąć spotkania po drodze groźnych demonów - wikingów. Spotyka hrabiego de Pardeville, który obiecuje posłać po pomoc. Chce wziąć ze sobą dziewczynę (również uważając ją za chłopca), żeby była bezpieczna, ta jednak odmawia. Wraca do lasu i chce rzucić się na pożarcie smokowi nad rzeką, by w ten sposób oczyścić się z grzechów (uważa, że napad jest jej winą, bo zasnęła na swojej pierwszej warcie). Okazuje się jednak, że smok to łódź wikingów, a jeden z jej właścicieli wpada na Katharinę w lesie. Dochodzi do krótkiej, ale brutalnej przepychanki, wiking niemal spada z klifu, a dziewczyna kończy ze złamanym żebrem, tracąc przytomność.
Odzyskuje ją na smoczej łodzi, nie wiedząc gdzie płynie, ale dowiaduje się, że jest jeńcem, za którego wikingowie planują wziąć okup. Przyjeżdża po nią Pardeville, jednak ona nie chce z nim iść, w zamieszaniu rozrywa jej się sukienka na plecach. Wtedy też jarl wikingów stwierdza, że jeśli nie chce odejść to jest to jej decyzja i odsyła ją do namiotu. Co się tak nagle zmieniło? Nie zdradzę chyba nic niespodziewanego mówiąc, że to Katharina jest tytułową córką Węża Midgardu. Okazuje się, że żona, a następnie córka jarla Erika miała na łopatce znamię w kształcie węża. I któż jeszcze ma takie znamię? Katharina! Poznajemy historię, jak to córka Erika uciekła z mężem i jednym z nowonarodzonych bliźniąt ze swej ojczyzny do Nadrenii (Niemcy, jakby ktoś się nie orientował ;) ), jednak wszyscy podróżni zginęli i od ponad 10 lat Erik i jego brat szukają wnuczki.
Myślę, że tyle wystarczy, żeby zachęcić do przeczytania książki. tym razem bezspoilerowo ;)
Przez całą książkę miałam nadzieję, że okaże się, że matką, babką, ciotką, kuzynką Kathariny będzie Urd albo Lifthrasil z "Thora". Od razu Wam powiem, że nie. Niestety. Mimo to książka jest bardzo wciągająca, ma dużo więcej akcji niż "Thor", według mnie ciekawszych bohaterów i jest stanowczo lżejsza (i nie mam tu na myśli tylko tego, że ma 300 stron mniej). Niestety, nie jest też wolna od błędów, drukarskich i językowych, no ale nie jestem "prawdziwym" recenzentem, więc ciii ;)
Chciałam też zaznaczyć, że autor, pan Wolfgang Hohlbein, ma chyba jakiś problem z kotami. Czarnymi kotami. Nie będę się dokładniej rozpisywać, ale pojawiają się one i tu i w "Anubisie", o którym poprzednio wspominałam. Chociaż może to przypadek (bo w "Thorze" kotów nie było) i to ja mam jakiś problem z kotami, bo odkąd je poznałam w książce to cały czas o nich myślałam.
Została mi jeszcze jedna, chyba ostatnia, część. Zobaczymy, co to będzie :)

Ocena: 4+ 6

czwartek, 18 września 2014

Thor

Natknęłam się na tę książkę 3 lata temu w księgarni. Urzekła mnie tytułem (akurat miałam mocną fazę na nordyckich bogów), spodobała mi się okładka i nie przerażała ilość stron (ponad 800). Ale nie kupiłam jej, bo akurat nie miałam pieniędzy. W bibliotece nie było tej książki, więc wzięłam inną tegoż autora, żeby sprawdzić, czy opłaca się kupować. Przeczytałam "Anubisa" i uznałam, że tak, opłaca się. No i tu się zaczęły schody. Książka zniknęła ze świata. Nie było jej w księgarniach stacjonarnych ani internetowych. W międzyczasie kupiłam  kolejne części sagi, co miało mnie dodatkowo zmotywować do poszukiwań - bo przecież nie przeczytam drugiej części, nie znając pierwszej. W końcu znalazłam książkę na allegro. Zamówiłam... a potem cieszyłam się, że nie zapłaciłam z góry. Firma/księgarnia, która ją sprzedawała nie miała jej na stanie i po kilku tygodniach i wielu mailach do nich dowiedziałam się, że wysyłają książki, jak tylko je dostaną. Fajnie, tylko że wydawnictwo nie planowało wznowień. Zgłosiłam spór na allegro. niedługo potem na tym samym allegro (a jest jakieś inne? ;) ) pojawił się kolejny "Thor" u osoby prywatnej. Kupiłam go za 30 zł z przesyłką i przyszedł po kilku dniach. Nareszcie, po 3 latach, miałam tę książkę! No i nareszcie po ponad pół roku stania na półce (pisanie magisterki) książka została przeczytana.
"Thor" jest historią mężczyzny, który budzi się w burzy śnieżnej i nic nie pamięta. Nie wie, kim jest, skąd jest, ani dokąd idzie. Kiedy burza śnieżna się kończy spotyka kobietę (Urd), jej dwójkę dzieci (około 12letnie bliźnięta - Elenia i Lif) i poważnie rannego męża (Lasse). Ponieważ nasz bohater jest postawny i silny, postanawia pomóc nowym znajomym w podróży. Niestety, nie jest łatwo. Podróżni zostają zaatakowani przez 6 wojowników. Nasz bohater walczy z nimi dzielnie przy pomocy młota kowalskiego Lessego, jednak jeden z napastników ucieka, zabijając wcześniej rannego kowala. Główny bohater zostaje przez Lifa nazwany Thorem (bo walczył młotem i jest wysoki i postawny) i imię to na stałe do niego przylega. Podróżni podejmują wędrówkę, żeby znaleźć jakieś dogodne miejsce na przetrwanie zbliżającej się zimy polarnej.Trafiają na kilku zbrojnych, którzy po krótkiej rozmowie prowadzą ich do swojego miejsca zamieszkania - doliny zwanej Midgard (w mitologii Midgard jest krajem ludzi), która jest naturalnie chroniona przez skały i zamieszkuje ją tylko 300 ludzi. O ile jarl osady Bjorn przyjmuje gości dość przyjaźnie i z honorami, o tyle jego przyboczny Sverig z jakiegoś powodu nie lubi Thora. Wtóruje Lifowi w nazywaniu mężczyzny bogiem grzmotów, lecz jego uwagi zawsze są kąśliwe i nieprzychylne. W dolinie żyje się spokojnie i w pokoju. W czasie kilkumiesięcznej zimy Thor poznaje tajniki kowalstwa, a Urd i jej dzieci zdobywają coraz więcej przyjaciół w wiosce. Niestety sielanka kończy się, gdy do wioski przybywa kobieta z najbliższego miasta Oesengardu. [SPOILER] Oskarża ona Urd o bycie Posłanką Światła (sekta, która atakuje krainę i chce przejąć nad nią władzę). Nasi towarzysze zostają uwięzieni, a w trakcie ucieczki Urd zabija przybyłą kobietę i kilku mężczyzn ze straży. Thor myślał, że ją zna, jednak okazuje się ona bezwzględna, wytrenowana i szybka. Nie ma jednak czasu na rozważania, kim naprawdę jest Urd. Thor ją kocha, a ona nosi jego dziecko. Dlatego razem z bliźniętami uciekają. Nie znają drogi, więc trafiają do Oesengardu. Nikt ich tam jednak nie zna. Thor rozpoczyna pracę w gospodzie, żeby zarobić na swoje utrzymanie. Jednak Urd zostaje rozpoznana jako kobieta z ludu Posłańców Światła. Sekta ma w mieście liczne wyznawczynie, więc ukrywają brzemienną i schodzą się do niej na tajemne nabożeństwa. Potem wszystko się komplikuje. Do miasta przybywa Loki (bóg kłamstwa) i odkrywa przed Thorem jego tajemnicę. Okazuje się, że jest on wcielonym bogiem, stąd jego siła i dziwne wspomnienia/koszmary. Okazuje się, że jednak Urd rzeczywiście wierna jest Posłańcom Światła i gotowa jest na wszelkie poświęcenia, by wygrali. Nawet na morderstwo własnych dzieci. Na końcu porywa nowonarodzoną córkę Thora i razem z Lokim ucieka na statku nie wiadomo dokąd. A Thor oczywiście poprzysięga, że je odnajdzie. [/SPOILER]
Coś się długo przyspoilerowało, ale to przynajmniej ja nie zapomnę, o czym było ;) Niestety, większość z tych 800 stron to były opisy. Jeśli nudziły Was w "Nad Niemnem" to tu jest ich 10 razy więcej. W książce jest bardzo mało dialogów, większość to właśnie opis, co się dzieje. No i opisy śnieżyc, skał i śnieżnych pustkowi. Nawet mnie to już męczyło. Czytałam tę książkę prawie miesiąc (żeby oddać sprawiedliwość - nie brałam jej do autobusu ani wanny, bo była za gruba. w tych miejscach czytałam opowiadania z gazety). Spodziewałam się po niej czegoś innego, jednak zła nie była. A skończyła się tak, że od razu skoczyłam po drugą część, którą na szczęście od dawna już miałam na półce :)

Ocena: 6

poniedziałek, 15 września 2014

Kraina lodu


W zeszłym tygodniu obejrzałam „Krainę lodu”, a w tym pojawiły się już dwa artykuły na temat tego filmu (http://wyborcza.pl/magazyn/1,140736,16634093,Jak_ksiezniczka_Elsa_podbila_swiat.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza oraz http://foch.pl/foch/1,132036,16628571,Masz_te_moc__Bo_ja_juz_troche_slabne__Kilka_slow_o.html ). Nie wiem, czemu akurat teraz, bo film miał premierę prawie rok temu. No, ale ja nie o tym…
Między Świętami a Sylwestrem wpadła do nas znajoma. Rozmowa zeszła na filmy i koleżanka zaczęła zachwycać się ostatnio obejrzaną „Krainą lodu”. Że genialna muzyka, że świetna fabuła, że Elsa… „Łał” pomyślałam sobie „koniecznie muszę obejrzeć”, tym bardziej, że znajoma raczej nie z gatunku tych, co lubią bajki. Doszłam do wniosku, że animacja naprawdę musi być dobra. Do kina jakoś nam się nie udało pójść – mąż był niechętny. Trudno, obejrzymy kiedyś w domu – co się odwlecze to nie uciecze. A ja jestem wielką fanką bajek, więc na pewno nie odpuszczę. W międzyczasie przeczytałam jakąś recenzję, porozmawiałam z innymi osobami – film zapowiadał się naprawdę super. Wreszcie, po półrocznym namawianiu udało się – mąż zgodził się obejrzeć ze mną bajkę.
Wytrwał jakieś 20-25 minut i uznał, że dłużej nie da rady. Żeby nie było – obejrzał ze mną „Zaplątanych”, „Meridę”, „Księżniczkę i żabę” i jeszcze parę innych bajek. I mu się podobały. Czemu wyłączył „Krainę lodu”? Dla niego te pierwsze 20 minut było o niczym. No i brakowało dialogów – ciągle tylko piosenki. No dobra, on nie chciał, ale ja dalej byłam napalona na ten film. W końcu, co to jest to 20 minut?
Postanowiłam sama obejrzeć film, jak mąż będzie w pracy. Obejrzałam. Film był całkiem fajny Więc w sumie, po co ja to piszę? Właśnie dlatego, że był tylko całkiem fajny. Wszyscy tak się nim zachwycają, tak go wychwalają… A dla mnie to była zwykła animacja. W tych artykułach, o których wspomniałam na początku jest napisane, czemu film jest tak uwielbiany. Świetna muzyka, silne kobiety, no i ta Elsa. Jaka Elsa? Przecież jej prawie nie ma w tym filmie!
Obecnie zapanowała moda na kreowanie silnych bohaterek kobiecych – bardzo dobrze. Fajnie, że Anna i Elsa same sobie radzą w tym filmie i nie są głupiutkimi dziewuszkami, czekającymi na ratunek księcia z bajki. Naprawdę fajnie. Ale czy to jest takie niezwykłe? Dziś niemal każda nowa bajka stawia na silne kobiety, które same przełamują swoje klątwy i jeszcze dodatkowo pomagają potem swoim mężczyznom. To już naprawdę żadna nowość. Ta nieprzewidywalność fabuły i łamanie stereotypów są tylko pozorne. Bo tworzą już w nową przewidywalność i nowe stereotypy – tej silnej kobiety. Jedyne, co mnie naprawdę pozytywnie zaskoczyło, to fakt, że prawdziwa wielka miłość nie musi być między kobietą a mężczyzną. I to jest dla mnie niezwykłe w tym filmie. Nie to, że bohaterki same sobie radzą. Ale to, że producenci zwrócili uwagę na inny rodzaj miłości, która teoretycznie powinna być nawet silniejsza i prawdziwsza niż damsko-męska, bo przecież wrodzona.
Absolutnie nie mówię, że film był zły, bo nie był. Ale uważam, że nie był też wcale tak wybitny, jak wszyscy dookoła mówią i piszą. Możecie się ze mną nie zgodzić – ok, każdy ma własne zdanie. A może po prostu moje oczekiwania były zawyżone, bo tych wszystkich pochwalnych hymnach?
A jeśli chodzi o muzykę… Też nie była wybitna. Tak ubóstwianej piosenki „Let it go”/”Mam tę moc” w ogóle nie kojarzyłam po obejrzeniu, póki nie puściłam jej sobie na youtube po przeczytaniu artykułów. Dużo bardziej zapadło mi w pamięć „Ulepimy dziś bałwana”.

Ocena: 4+ 6

wtorek, 15 lipca 2014

Transformers: Wiek zagłady

Tak, ja wiem, że to nie jest kino wysokich lotów. Naprawdę, widziałam poprzednie części. To jest film, na który się chodzi dla efektów specjalnych, kilku śmiesznych tekstów, autobotów i... mechanicznego tyranozaura. Dlatego wybraliśmy się do kina.

Pod względem fabuły film mnie w sumie nie zawiódł. Nie spodziewałam się niczego i nic nie dostałam. Nie oszukujmy się, Transformersi nie są robieni dla fabuły. To jest film o robotach z kosmosu, które zamieniają się w samochody. I o jakiejś ładnej pani (w tej części jest to Nicola Peltz), która przez większość filmu pokazuje swoje zgrabne nogi. Naprawdę zgrabne, jest czego pozazdrościć. Wracając jednak do fabuły, bo jakaś musi przecież być! Da się ją streścić tak: złe deceptikony chcą zabić Optimusa Prima i inne dobre autoboty. Nie przeszkadza im jeśli w międzyczasie zabiją też jakichś ludzi. Pomaga im w tym ludzka armia, która w zamian za pomoc ma dostać ziarno. Reszta filmu to uciekanie przed tymi złymi, uwalnianie się z ich statku, próba powstrzymania przed użyciem ziarna i prawie śmierć Optimusa. Bo bez tego to nie byliby przecież prawdziwi Transformersi.
Czym jest ziarno? Szybko możemy się domyślić, że jest to broń szerokiego rażenia, która zamienia wszystko w kosmiczny metal. To nie spoiler, to się dzieje już na początku filmu z dinozaurami! Swoją drogą ciekawa teoria ich wyginięcia ;)
I w sumie jakby tylko to było w filmie to spełniłoby moje oczekiwania. Ale to niestety nie koniec. Wątek ludzi, którzy pomagają autobotom (to ci dobrzy) jest... ech, łagodnie mówiąc, słaby. Jest dziewczyna, która (oczywiście) nie ma matki i mieszka tylko z nadopiekuńczym ojcem. Który jest "zwariowanym wynalazcą" i córka musi pilnować, żeby coś zjadł. To on znajduje i naprawia Optimusa, pozwalając akcji się toczyć. Jednak Optimus jest poszukiwany przez rząd (ten zły i przekupiony - przypominam), więc jacyś źli agenci atakują farmę Tessy i jej ojca. Ratuje ich jej chłopak (na którego jest przecież za młoda i tatuś go nie lubi) i od tej pory są we troje ścigani i przez to związani ze sobą. Postaci są często bardzo nieprawdopodobne psychologicznie, zmieniają się w zależności od tego, co jest potrzebne w danej scenie. Autoboty są bardziej prawdopodobne pod tym kątem!
Streściłam już w sumie prawie całą fabułę. Gdzie więc jest ten tyranozaur z plakatów, dla którego masa ludzi poszła do kina? Otóż pojawia się najwyżej 30 minut przed końcem filmu. Okazuje się, że mechadonozaury były więzione na statku deceptikonów i Optimus je wypuścił, żeby pomogły uratować Ziemię. Najpierw jednak tyranozaur i Optimus musieli walczyć. Domyślamy się, że chodzi o wybór przywódcy w stadzie, bo przecież nie może być dwóch i nie mogą współpracować. Kto wygrał? Ha! Tego nie napiszę, żeby nie spoilerować ;) Dość powiedzieć, że Ziemia zostaje cudem ocalona w ostatniej chwili. Przecież ma być piąta część, więc wszystko nie może zostać zniszczone.
Cóż... Za fabułę kasy film raczej dużo nie zarobi, ale są przecież inne sposoby. W końcu od czego jest product placement. Nam się udało wyłapać i zapamiętać Samsung, Gucci, Victoria's Secret i Red Bull. Na pewno było coś jeszcze i było bardzo dyskretne, jak reklama bielizny na autokarze na 1/3 ekranu...
Podsumowując, jeśli spodziewacie się epickich scen z Optimusem Primem na tyranozaurze to się zawiedziecie, bo dużo tego nie ma. Twórcy wybrali na plakat najbardziej chwytający za serce obrazek, na który czekamy w kinie przez godzinę i po wyjściu czujemy niedostatek dinozaurów....

Ocena: 6


piątek, 4 lipca 2014

Gra Endera - film

Oj, aż mnie wzięło i muszę to napisać. Jak bardzo, bardzo, bardzo NIE!
Film obejrzałam dziś, dzień po zakończeniu książki. I to był błąd. Trzeba było albo nie czytać albo nie oglądać.
To, co się działo na ekranie... miało z książką naprawdę bardzo mało wspólnego. Na samym początku w zasadzie nie wiadomo, co się dzieje i o co chodzi. Gdzie ten dzieciak jest, po co tam jest... I właściwie dlaczego wygląda na 12latka, a powinien mieć 6 (aktor ma 16)? No dobra, powoli się dowiadujemy, że jest jakimś genialnym dzieckiem i zostaje włączony do programu szkolenia żołnierzy na wojnę z obcymi (robalami). Wyjeżdża do Szkoły Bojowej. Ok, w porządku. Ale dlaczego poznaje w promie Groszka (który w książce jest młodszy 2 albo 3 lata)? Dlaczego pokazane jest, jak ktoś wymiotuje a nie jest pokazane jak Ender się broni. Przecież to był początek jego izolacji. A a propos, czemu prawie nic o tej izolacji nie ma? Przecież on cały czas lata i bawi się z przyjaciółmi z promu a potem armii.
Ok, Ender bardzo szybko zostaje wcielony do armii, której dowódca (Bonzo) go nie lubi - dzieciak, który nic nie umie i dopiero przybył, a dowódca ambitny. I to się zgadza. Tyle,że dowódca był wielkim i silnym chłopem. A tu gra go chłopak niższy od Endera. I chudszy. Jedyne, co się zgadza to, ze wygląda na Hiszpana.
Potem nagle Ender dostaje swoją armię i bitwę z dwoma innymi armiami naraz. W tym z armią Bonza. Oczywiście ich pokonuje. Oczywiście, Bonzowi się to nie podoba. Więc idzie pobić Endera w łazience. Ender go pokonuje, chociaż tak naprawdę Bonzo się poślizgnął (naprawdę, czyli tak to było pokazane w filmie, nie w książce). Ender patrząc na Bonza w szpitalu postanawia skończyć naukę i wrócić do domu. Zajebiście, tylko szkoda, ze w książce chciał wrócić z trochę innych powodów. I że nie rzucił szkoły a dostał awans.
Cóż, na Ziemii siostra przekonuje Endera, żeby wrócił do Szkoły, żeby ocalić ludzkość. Chłopak wraca i od razu dostaje swoją dawną armię i siada do symulatora. I prowadzi bitwy. Po wygraniu ostatniej wszyscy się cieszą, ale nie dorośli (czyżby w książce było inaczej?). Potem pokazują dzieciom, co jest skutkiem ich wygranej.
Po bitwie Ender wybiega ze szkoły i idzie do miejsca, które widział w grze i z jakiegoś (na pewno bardzo dobrego) powodu wie, że takie samo znajduje się na planecie, gdzie jest Szkoła. Reszta już się w sumie prawie toczy jak w książce. Poza tym, że pojawia się królowa, która na niego patrzy. Dobre kilka minut na niego patrzy. A on na nią :P
Wątek Napoju Olbrzyma został potraktowany strasznie po macoszemu, gra pojawiła się tylko 2 razy i tylko na chwilę. A wydaje mi się, że w książce była dość ważna. Tak samo potraktowana została psychologia dzieci. Przecież Ender był wyizolowany! Nie miał przyjaciół prawie wcale. I nie chciał zrezygnować, bo pobił kolegę, tylko dlatego, że on i jego armia byli wyczerpani. Nie mieli sił walczyć, bo toczyli więcej niż jedną walkę dziennie (inne armie po jednej) i z więcej niż jedną armią na raz. Podobnie do egzaminu - końcowej walki, Ender podchodził podupadły na duchu i przemęczony. Nie miało dla niego znaczenia, czy wygra, nie cieszył się, że to zrobił. No i nikt nie próbował wzbudzać w nim poczucia winy.
Już pomijam fakt, że został pominięty wątek Demostenesa i Locka. Jakoś to rozumiem, bo twórcy i tak mieli problem ze zmieszczeniem i dopasowaniem do siebie tego, co zrobili.
Jednak uważam, że ten akurat film mógłby zostać podzielony na 2 części (koniec pierwszej wraz z końcem Szkoły Bojowej) i spokojnie zmieściłoby się wszystko. A i w tym filmie zmieściłoby się więcej, gdyby nie jego "hollywoodzkość", czyli długie pokazywanie startu rakiety, najeżdżanie po kolei na każdą obecną twarz itp. Zajęło to około 30 minut filmu! Przecież mogliby z tym czasem zrobić coś pożytecznego. Chociażby uspójnić akcję...
Moja ocena to najwięcej, co mogę dać. Może gdybym nie znała książki to mogłabym dać więcej.

Ocena: 6

poniedziałek, 24 lutego 2014

Historia O

Książka, którą dostał mój mąż na urodziny. Od najlepszego przyjaciela. Książka opisana jako erotyczna.
Nieźle napisana, bardzo dobrze się ją czytało. Zastanawiam się, czy to kwestia stylu czy dobrej edycji, bo tekst był bardzo przejrzysty i nie męczył oczu. Na pewno jednak nie była to zasługa treści.
Według mnie ta książka nie jest powieścią erotyczną. Pierwsze słowo, którym mam ochotę ją określić to "okropna". Dlaczego?
Opowiada o kobiecie, która zostaje zniewolona przez swojego kochanka. Dosłownie. Nie zdradzam wielkiej tajemnicy, bo dzieje się to już na pierwszych 10 stronach. O zostaje uprowadzona przez swojego kochanka do Roissy- miejsca, gdzie kobiety są przemieniane w niewolnice. Noszą tam obroże na szyjach i obręcze na rękach. Są wiązane, chłostane i gwałcone. Są zmuszane do chodzenia nago i spełniania każdej zachcianki mężczyzn. Okropne, powiecie. Zgadza się. Ale nie tak, jak postawa bohaterki.Jestem w stanie zrozumieć, że rozbiera się w taksówce po drodze na prośbę kochanka. Jestem w stanie zrozumieć, że pod wpływem groźby wykonuje później jego polecenia ("jeśli nie zrobisz ego z własnej woli, zostaniesz zmuszona").Rozumiem to, tłumacząc to sobie strachem i szokiem wynikłym ze zdrady bliskiej osoby. Ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego po wypuszczeniu jej z Roissy nie ucieka. Dlaczego dalej jest ze swoim kochankiem. Dlaczego wykonuje jego polecenia i jest zadowolona z tego, ze jest traktowana jak rzecz. Dlaczego chodzi bez bielizny i wymienia całą garderobę tylko dlatego, że kochanek tak woli. Dlaczego nic nie mówi, kiedy kochanek postanawia oddać ją swemu przyrodniemu bratu do dowolnego użytku. Dlaczego pozwala im decydować o swoim życiu. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego na prośbę kochanka i jego brata oddaje się innym mężczyznom i cieszy się, że sprawia im przyjemność patrzenie na to!
Bardzo współczułam O, że jest torturowana a przez zaniżone poczucie własnej wartości odczuwa z tego powodu satysfakcję. Potem powoli przestawałam jej współczuć. Okazało się, że zanim poznała swego kochanka sama wykorzystywała mężczyzn nie obdarzając ich uczuciem, bawiąc się nimi i torturując. Psychicznie. Rozbierając się przed nimi i leżąc przez 2 godziny, podczas których mężczyzna mógł na nią tylko patrzeć. Okazało się też, że wykorzystywała również kobiety. Rozpalała w nich namiętność, pieściła je, zachowując jednak dystans emocjonalny i fizyczny- pieszczoty były jednostronne, jej kobiety nie dotykały. Ale czy nawet takie zachowanie zasługuje na tak okropną karę? Na chłostę z powodu pytania, czy mogłaby spędzić wieczór tylko z kochankiem zamiast z jego bratem? Na zaobrączkowanie i wypalenie na tyłku inicjałów brata gorącym żelazem? Na totalny brak szacunku? Chociaż, żeby ktoś nas szanował najpierw musimy sami siebie szanować.
Okładka mówi, że książka jest krzykiem kobiety, która chce do kogoś należeć. Rozumiem pragnienie bycia czyjąś i bycia kochaną. Ale uważam, że to jest opowieść o kobiecie, która z własnej woli staje się niewolnicą mężczyzn. Wielu mężczyzn. Staje się narzędziem do sprawiania rozkoszy i zaspokajania rządzy mężczyzn. A sama czerpie przyjemność wyłącznie z tego, że jej kochanek jest zadowolony patrząc jak inni ją chłoszczą i gwałcą.
Na końcu dodane jest posłowie. Jest napisane bardzo dziwnym językiem, niektórych zdań w ogóle nie udało mi się zrozumieć, mimo że czytałam je po kilka razy. Jest tam nawiązanie do niewolnictwa (bardzo trafne jeśli chodzi o treść książki) i stwierdzenie, ze kobiety potrzebują mieć pana, który nimi będzie rządził. Tylko większość wstydzie się do tego przyznać. Czy tak jest, drogie panie? Czy mężczyźni naprawdę tak uważają, drodzy panowie?
W posłowiu jest jednak zawarta jedna myśl, z kórą muszę się zgodzić. Miłość nie jest wolnością. Jest zobowiązaniem. Jednak w przeciwieństwie do sytuacji przedstawionej w książce, ja uważam, że jest zobowiązaniem obustronnym. Każdy z partnerów jest zależny od drugiego i żaden nie ma prawa przekraczać pewnych granic. Pozostawiam to do przemyślenia i ewentualnej dyskusji.
Zastanawiam się, czy przyjaciel mojego męża wiedział, co mu kupuje. Mam nadzieję, że nie i kierował się wyłącznie słowami na okładce.

Ocena: 6

piątek, 17 stycznia 2014

Kapłan

         "Kapłan" jest książką mężą, która stała u nas na półce. On sam czytał ją jakiś czas temu, a jak zobaczył, że ja po nią sięgnęłam, powiedział, że fajna. Tym bardziej zabrałam się do czytania.
Książka jest o polskim księdzy Krzysztofie Lorencie, który pewnego dnia zapada na dziwną chorobę i ląduje w szpitalu psychiatrycznym. Zostaje pacjentem doktor Oli Sambierskiej, która jest znana z tego, ze lubi dziwne przypadki. Co jest takiego dziwnego w chorobie księdza? Otóż twierdzi on, że słyszał głosy (na początku) i że pamięta wspomnienia (to specjalnie jest tak napisane!) innych ludzi, żyjących na przestrzeni wielu wieków (jak się później okazuje - jego przodków). Sam po pewnym czasie uważa, że jest w pełni zdrowy i że powinien opuścić szpital. Nie, nie dlatego, że mu się tam nie podoba. Dlatego, że jeżeli tam pozostanie to wszystkim pacjentom i pracownikom grozi wielkie niebezpieczeństwo. Krzysztof zwierza się z tego wszystkiego Oli, która uprzejmie mu przytakuje (mimo że jest ogromnym antyklerykałem). Do czasu. Któregoś dnia zastaje wszystkich pracowników szpitala leżacych na podłodze z  igłami do akupunktury wbitymi w szyję. Krzysztof tłumaczy jej, że to jego prześladowcy starają się w ten sposób wywabić go na zewnątrz i tylko, jeśli wyjdzie, to obecni w szpitalu ludzie przeżyją. Sambierska zgadza się mu pomóc, gdy jendym ruchem ręki usypia ordynatora na jej oczach. Lekarka otwiera drzwi i obiecuje, że wróci grzecznie do gabinetu. Na Krzysztofa czeka na dziedzińcu 4 mnichów, którzy próbują go namówić, żeby poszedł z nimi. Niestety niesforna lekarka przerywa negocjacje wychodząc ze szpitala, co zmusza księdza do obrony jej życia. Kiedy trzech mnichów rzuca się na Sambierską, Lorent zabija ich po kolei odebranym pierwszemu mieczem. Jego ruchy są niezwykle płynne i precyzyjne, jakby walczył od zawsze. Następnie zabiera lekarkę, pozostawiając nieatakującego czwartego mnicha przed szpitalem. I tu dopiero zaczyna się zabawa.
     Nowi znajomi lądują u starych przyjaciół Krzysztofa- Bzdeta i Cipuchy (para punków, którzy odrzucili narzucone im przez system imiona), którzy mieszkają w lesie i nikt nie posądziłby ich o znajomość z księdzem. Pomagają oni Lorentowi zdobyć potrzebne mu informacje i pieniądze potrzebne na podróż. Krzysztof nie może zostać długo w jednym miejscu, żeby tajemniczy mnisi go nie odnaleźli.
     Ola, Krzysztof i specjalista od starodawnych bractw religijnych - profesor Wilecki - wyruszają więc do Danii, by odkryć sekret bratctwa, które ściga księdza. Są to aurelici- stowarzyszenie założone około V wieku naszej ery przec Aureliusza Marcelina. On również posiadł wspomnienia swych przodków i głosił, że prawdziwy Bóg został strącony do piekła, a światem rządzi Szatan pod boską przykrywką. [SPOILER]W Danii przyjaciele spotykają profesora Eberhardta Linka, który zna całą historię aurelitów. namawia przyjaciół, by sprzymierzyli się z nim i pomogli obalić stary porządek w bractwie. W zamian za to mają odzyskać wolność i spokój, a dodatkowo bezpieczeństwo zapewnione przez nowego przywódcę bractwa. Na tym końćzy się część pierwsza.        A ponieważ nie da się napisać wiele o drugiej unikając spoilerów to napiszę krótko i tutaj.         W drugiej części pojawia się tajemnicza Japonka, która zabija aurelitów Luigiego Balei- nowego mistrza zakonu. Zostaje też wysłana do Polski, by atakując Olę Sambierską zwabić Krzysztofa. Oboje są sobą niezwykle zaskoczeni, gdyż do tej pory nie zadarzało się, żeby jednocześnie było na świecie dwóch kapłanów - ludzi ze wspomnieniami i, przede wszystkim, umiejętnościami przodków. Krzysztof przekonuje dziewczynę, że może żyć inaczej i nie musi zabijać dla odłamu zbuntowanych aurelitów, któzy chcą się zemścić na Balei. Po wysłuchaniu go Japonka dowiaduje się, że jej zemsta była skierowana w złą stronę i nie zabija Balei, a odchodzi z Krzysztofem do Ameryki Południowej.[/SPOILER]
    Powiem tak: książka przedstawia kilka bardzo ciekawych teorii. Momentami nawet zastanawiałam się, czy wszystko jest wymysłem Kotowskiego, czy może to są jakieś nowe odkrycia naukowe/historyczne, rzeczywiste sekty religijne, teorie spiskowe itd. Powieść naprawdę mocno wciąga, bardzo dobrze się ją czyta. Jest napisana lekko i przyjemnie- przystępnym językiem, bez nadmiaru opisów. Dodatkowo autor kreuje wielu interesujących i wyjątkowych bohaterów. Niestety nie dam rady tu wszystkich opisać, bo bym musiała napisać drugą książkę ;) Każdy z bohaterów jest inny, ma własną osobowość, a jednocześnie każdy jest bardzo ludzki i bez problemu możemy zrozumieć jego motywy postępowania. Świat nie jest czarno-biały i nie ma tam bohaterów jednoznacznie złych lub dobrych. Może to dlatego książka tak bardzo do mnie przemawia :)
  Dla zainteresowanych dodam, że są kolejne dwie części, które już nabyłam ;)

Ocena: 5+ 6