piątek, 30 stycznia 2015

Bez litości

Pod koniec „Granic szaleństwa” mamy wrażenie, że Pendergast nie wie, iż to Judson jest zabójcą i dlatego zgadza się pojechać z nim na polowanie do Szkocji. Czytelnik od razu domyśla się, że Judson planuje zastawić na Pendergasta pułapkę i go zabić. Tak też się dzieje. Mężczyźni zapędzają się na zakazane bagna, gdzie dochodzi do pojedynku. Agent przegrywa, dostaje postrzał w pierś i zapada się w bagnie, a szwagier (mimo że nie zamierza opowiadać całej swojej historii) zdradza mu w ostatniej chwili, że Helen żyje. Judson wraca do bazy wypadowej – zamku – i opowiada zmyśloną historię, jak to przypadkiem zabił swojego szwagra. Gra przerażonego i prowadzi policję na miejsce zbrodni. Ale nie udaje im się znaleźć zwłok. Judson przez kolejnych parę tygodni żyje w strachu i próbuje odnaleźć jakiś ślad szwagra.

Oczywiście (no przecież nie trudno było się tego domyślić!) Pendergastowi udaje się przeżyć i wyrusza na poszukiwanie szwagra i żony. Jak zwykle idzie własnymi tropami i bardzo trudno go zabić. Dlatego Judson zwraca się o pomoc do tajemniczej organizacji. Postanawia załatwić Pendergasta przez jego kobietę, którą jest Constance. Esterhazy nie wie, jakie relacje wiążą agenta z młodą kobietą, wie jednak, że jest ona dla niego ważna. Dlatego postanawia ją porwać i w ten sposób sprowokować Pendergasta do konfrontacji. Tym razem z niezbyt sprawiedliwym rozkładem sił – naprzeciw agenta FBI stanie chyba 12 zaprawionych w boju mężczyzn. Pod koniec powieści trup ściele się gęsto.
Warto zauważyć, że w tej części ponownie pojawia się Corrie Swanson z Kansas („Martwa natura z krukami”), studiująca obecnie prawo na Uniwersytecie Johna Jaya. Nie ma jej dużo w książce, a ostatecznie (oczywiście) pakuje się w dość poważne kłopoty, nie tylko prawne. Z jej osobą wiąże się jednak coś innego. Otóż Corrie umówiła się z Pendergastem na spotkanie, na którym agent się nie stawił. Po długich poszukiwaniach dotarła do D’Agosty, który poinformował ją, że Pendergast zginął w Szkocji (najpierw sam w to wierzył, potem miała to być oficjalna przykrywka dla agenta). I tu zaczyna się najlepsze! Dowiadujemy się, że Corrie prowadzi stronę internetową o Pendergaście i podany jest jej adres. Mam taki nawyk, że jak widzę tego typu rzeczy w książkach to muszę je wpisać w wyszukiwarkę i sprawdzić. Taka strona istnieje: www.agentpendergast.com . Spędziłam na niej dobrą godzinę zachwycając się samym faktem jej istnienia i treściami stylizowanymi na Corrie.
Notka wychodzi jakaś krótka, ale boję się za dużo zdradzić. O ile trylogia Diogenesa nieco mnie zawodziła, o tyle trylogia Helen mocno trzyma poziom i naprawdę warto samemu ją przeczytać.

W wyzwaniu uznajmy to na razie za 8 kier. To dopasowywanie kart jest dość trudne, jeśli nie jest się pewnym, co jeszcze się przeczyta. No i nie znając wcześniej treści książek (trefle).

środa, 28 stycznia 2015

Granice szaleństwa

Jest to pierwsza część kolejnej trylogii składającej się na cykl o Pendergaście. Tym razem dotyczy ona żony agenta, która zginęła 12 lat wcześniej w Afryce.
O tym, że żona Pendergasta nie żyje dowiadujemy się już w „Relikcie”, podczas polowania na Mbwuna. Wiemy, że była bardzo dobrym strzelcem i zginęła w wypadku podczas polowania. W „Granicach szaleństwa” Preston i Child cofają się w czasie o 12 lat i dokładnie opisują tamten pamiętny dzień. Okazuje się, że Helen Esterhazy Pendergast była lekarzem, a polowania stanowiły jej hobby. Razem z mężem wybrała się na safari, kiedy Pendergast został wezwany bo oddalonego o dzień drogi obozu dla turystów. Zdarzyła się tam tragedia – niemiecki turysta został zaatakowany i porwany przez lwa. Nie ma szans, żeby mężczyzna przeżył, ale Pendergast zostaje wezwany, by upolować zwierzę i nie pozwolić mu zabić nikogo więcej. Jednak w czasie polowania wszystko idzie nie tak. Lew zaskakuje łowców, rani Pendergasta i porywa jego żonę. Kiedy agent wraca na miejsce po odzyskaniu przytomności odnajduje legowisko lwa i rozszarpane ciało żony. Jej charakterystyczne fiołkowe oczy patrzą pusto w przestrzeń z oderwanej głowy, a ręka z pierścionkiem z gwiezdnym szafirem leży niedaleko. To po tych wydarzeniach Pendergast postanawia podjąć pracę w FBI.
To jednak ledwo kilkadziesiąt pierwszych stron książki. Niedługo później (chociaż w sumie to po 12 latach, bo reszta powieści toczy się już w czasie obecnym) Pendergast przypadkowo odkrywa, że śmierć jego żony nie była przypadkiem. W starej rezydencji rodowej w agencie budzą się wspomnienia i postanawia obejrzeć z bliska strzelbę żony. Po upewnieniu się, że przez 12 lat nikt z niej nie strzelał, odkrywa, że strzelba była załadowana ślepakami. Co oznacza, że jego żona nie chybiła lwa, ale po prostu nie mogła go zastrzelić, bo nie miała ostrej amunicji. Tą niezwykłą wiedzą Pendergast postanawia podzielić się z Judsonem Esterhazym, bratem Helen a swoim szwagrem. Razem postanawiają odkryć, co się stało i pomścić kobietę, którą obaj kochali. Pendergast wciąga w śledztwo swojego przyjaciela, porucznika D’Agostę (a przez to również jego partnerkę Laurę Hayward) i razem zaczynają rozgrzebywać przeszłość Helen.
I tu właśnie zaczyna się robić ciekawie. Dowiadujemy się, że Helen miała obsesję na punkcie malarza Audubona, który przepięknie malował ptaki. Zwiedzamy dużą część Nowego Orleanu, poznając coraz nowsze sekrety z życia Helen i okolicznych mieszkańców. Oczywiście Pendergast bardzo szybko kojarzy fakty i niemal cudem odgaduje kolejne punkty, w które powinni się udać. Jednak byłoby zbyt pięknie, gdyby tylko musieli jeździć po całym stanie i wypytywać ludzi. O nie, przede wszystkim wypytywani ludzie niekoniecznie chcą współpracować. Ale to pikuś, biorąc pod uwagę fakt, że nagle ważni świadkowie zaczynają ginąć, a ktoś bardzo usilnie i brutalnie stara się powstrzymać dalsze śledztwo.
Uważny czytelnik, a za takiego się uważam ;), szybko zaczyna się domyślać, kto jest tajemniczym zabójcą. Właściwie autorzy dają co do tego całkiem sporo tropów, wystarczy je zauważyć i skojarzyć. A w pewnym momencie aż się człowiek dziwi, że Pendergast jeszcze nie odkrył, kto się na niego czai.
Historia w pewnym momencie robi się dość zagmatwana i łatwo można zapomnieć o Helen, zamiast tego skupiając się na Audubonie i jego Czarnym Obrazie. Ale powoli wszystko składa się w logiczną całość, a co się nie składa, to Pendergast wyjaśnia.
Warto nadmienić, że w trylogii Helen do łask autorów powraca Constance. Kobieta pojawia się dość często, jest jednak oskarżona o dzieciobójstwo (nietrudno się domyślić, czyje to dziecko). Dlatego część książki jej poświęcona skupia się na procesie, jej rozmowach z doktorem Felderem (psycholog sądowy) i uznawaniu jej za niepoczytalną (cóż… twierdzi, że ma 140 lat).
Pendergast budzi we mnie ogromną sympatię, więc bardzo mu kibicowałam w czasie poszukiwań. A najbardziej blisko końca powieści, gdzie miałam co najmniej podwójną motywację do tego. Książka jest naprawdę całkiem ciekawie skonstruowana i dobrze się ją czyta, a może nawet pochłania. Nie ma w niej tych elementów fantastycznych (poza cudownymi domysłami agenta specjalnego), jest to czysta sensacja, ale z naprawdę wartką akcją i ciężko się od niej oderwać.
Koniec książki skłonił mnie też do pewnej refleksji… Czy jeżeli sprawi się, że ktoś się zabije to jest to samobójstwo, czy może jednak morderstwo? Nie mówię tu o poleceniu komuś „poderżnij sobie gardło”, ale nieco subtelniejszych metodach. Nie chcę tu wywoływać jakichś dyskusji umoralniających czy wyciągać jakichś aktów prawnych. Po prostu tak się zastanawiam, czy bohater dotrzymał danego słowa… Bo według mnie nie.

Jeśli chodzi o wyzwanie… Uznajmy ją roboczo za 3 trefl (że ten Pendergast się niczego nie spodziewa…!)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Obłędni rycerze

Jeden z trzech zbiorów opowiadań wydanych przez Prószyński i S-ka, wszystkie kupione przeze mnie ze względu na nazwisko Terry’ego Pratchetta i okładkę Josha Kirby’ego. Ostatni z tych zbiorów, który kupiłam i przeczytałam dopiero teraz (a wydanie jest z 2009 roku), bo tak jakoś wyszło.

„Obłędni rycerze” to zbiór humoresek fantastycznych, łączący w sobie wiele gatunków. Jest tu zarówno fantasy, science fiction, horror, kryminał jak i opowieść historyczna. Większość z dużą dozą humoru i odbiegające od typowych ram gatunkowych (mam tu na myśli głównie horror i powieść historyczną). W zbiorze ukazały się opowiadania wielu znanych autorów, niekoniecznie kojarzących się z humorem. Znajdziemy tu między innymi Philipa K. Dicka, Woody’ego Allena, Marka Twaina i oczywiście mojego ukochanego Pratchetta.
Nie będę streszczać i opisywać wszystkich opowiadań, zajęłoby to za dużo miejsca i w sumie niczemu by nie służyło. Moje ogólne wrażenie jest dość pozytywne, nawet jeśli się nie śmiałam. Może nie do końca rozumiem brytyjski humor…
Z przykrością muszę stwierdzić, że opowiadanie Pratchetta „Hollywoodzkie kurczaki” nie przypadło mi do gustu. Może dlatego, że już raz je czytałam w innym zbiorze, ale wydaje mi się, że wtedy też mnie nie zachwyciło. Po Pratchetcie spodziewam się niekontrolowanych wybuchów śmiechu, a tu… dla mnie te kurczaki po prostu były mało zabawne i fantastyczne, choć samo w sobie złe nie było, ale to nie to, czego oczekiwałam.
Bardzo zawiodłam się też na opowiadaniu Philipa K. Dicka. Ogólnie byłoby naprawdę niezłe i całkiem zabawne, ale… Autor pomylił nas z Rosją. Albo uważa, że jesteśmy jej częścią… Przynajmniej takie odniosłam wrażenie (bohater Sergiej Nikow w Warszawie…) i zepsuło mi to całe opowiadanie.
Za to przezabawne było opowiadanie Roberta Blocha „Człowieczek, który nie całkiem był”. Całość była dość poprawna, ale pod koniec strasznie się uśmiałam, co pozostawia bardzo dobre wrażenie.
„Dama ze snów” Evana Huntera również bardzo mnie rozbawił, chociaż tu akurat spodziewałam się zakończenia. Całe opowiadanie lekko i przyjemnie się czytało.
Niektóre opowiadania z perspektywy czasów nie wydają się specjalnie zaskakujące czy nowatorskie, mimo to większość naprawdę dobrze się czyta i z czystym sercem mogę polecić ten zbiór, jeśli ktoś ma ochotę na poczytanie czegoś krótszego.

Jeśli chodzi o wyzwanie to wydaje mi się to najlepsza książka, przynajmniej do tej pory, którą mogę przyporządkować do 4 pik, czyli więcej niż jednego autora.

piątek, 23 stycznia 2015

Inkwizytor

Po lekturze „Anubisa” i sagi Asgaard postanowiłam wziąć się za jedyną pozostałą wydaną po polsku
książkę Wolfganga Hohlbeina. Jest on nazywany mistrzem fantasy, dlatego spodziewałam się jakichś diabłów, demonów i tym podobnych. A co dostałam?
„Inkwizytor” jest powieścią osadzoną w średniowiecznej (tak się przynajmniej domyślam) Europie. Ojciec Tobiasz – tytułowy inkwizytor – zostaje wezwany do niewielkiego miasteczka, aby zbadać sprawę czarownicy. Po drodze widzi w lesie diabelski krąg (taki z grzybów, nic mistycznego) i czuje atmosferę zła, co prześladuje go przez całą książkę. Kiedy inkwizytor dociera do miasteczka okazuje się, że kobieta oskarżona o bycie czarownicą jest w bardzo złym stanie – od jakichś dwóch tygodni nie dostawała jedzenia ani świeżej wody. Tobiasz postanawia wyprowadzić ją z więzienia i wyleczyć, bynajmniej nie tylko z dobroci serca. Oskarżona o czary jest wielką młodzieńczą miłością Tobiasza – Katrin. Inkwizytor stara się to ukrywać, a wszelką pomoc dla kobiety tłumaczy tym, że nie może prowadzić procesu, jeśli oskarżona umrze. Zresztą wcale nie chce on prowadzić procesu, rozpoczyna śledztwo, które ma na celu udowodnienie niewinności Katrin.
Podczas dochodzenia inkwizytor odkrywa wiele niepokojących rzeczy, o które oskarżana była „czarownica”. Jedną z nich i chyba najważniejszą dla mieszkańców miasteczka jest zatrute jeziorko w pobliskim zagajniku. Ludzie oskarżają Katrin, że to ona je zatruła. Podobnie jest ze zgniłą mąką i rodzącymi się dziwnymi stworzeniami (dziecko bez kończyn, prosię z dwiema głowami). Ojciec Tobiasz, mimo że głęboko wierzący, jest również człowiekiem nauki, dlatego wszystkie te zdarzenia próbuje sobie racjonalnie wytłumaczyć. I może by mu się to udało, gdyby nie dziwne zachowanie ludzi i nocne zjawy, pojawiające się w miasteczku i na drogach. Początkowo Tobiasz był pewien, że to przywidzenia (nie spał kilka nocy). Jednak po wizycie w zamku tajemniczego hrabiego Theowulfa, inkwizytor jest pewien, że nie są to wytwory jego wyobraźni – zjawy w maskach śmierci ranią człowieka, który chciał zaoferować swą pomoc w śledztwie.
Początkowo, po pełnych akcji książkach Prestona i Childa (jeszcze do nich wrócimy!) i ich krótkich rozdziałach, ciężko czytało mi się „Inkwizytora”. Rozdziały są dość długie, zwłaszcza w porównaniu do tych krótkich i wartkich z „Kultu”. Czcionka jest lekko ozdobna, przez co mniej czytelna, a co chwilę jakieś słowa są wpisane kursywą, co ledwo widać. Dodatkowo w dialogach cały czas pojawia się „tobie” „ciebie” (jak „mówię tobie” „kocham ciebie”) zamiast „ci” i „cię”. To jest naprawdę męczące. Bardzo. I nie wiem, z czego wynika, bo całość nie jest stylizowana na język średniowieczny ani w dialogach ani w narracji.
Sama fabuła po pewnym czasie mnie wciągnęła. Sama zastanawiałam się, co to za zjawy i czy Katrin jest czarownicą czy nie. No i kombinowałam, jaką rolę w tym wszystkim odgrywa hrabia Theowulf. Część zagadek udało mi się rozwiązać, w tym zagadkę zatrutego bajora. Podejrzewam, że Hohlbein specjalnie stworzył część zagadek tak prostych dla nas, czytelników XX wieku (książka wydana w Polsce w 1997), a trudnych dla średniowiecznego księdza. Może trochę chciał tym zmylić czytelnika? Żeby osiadł na laurach, że jest taki mądry? Bo na koniec wszystko wyraźnie tłumaczy i potwierdza niektóre domysły. A samo zakończenie zaskakuje.

Do jakiej kategorii przypiszę tę książkę? Pasuje do wielu, ale myślę, że najodpowiedniejsze będzie stwierdzenie, że jest to 7 trefl. Ale nie powiem Wam, kto ginie – Tobiasz, Theowulf, Katrin czy jeszcze ktoś inny…
P.S. Wybaczcie, że zdjęcie okładki takie małe, ale jest słabej jakości :(

środa, 21 stycznia 2015

Kult

Czytając książki Prestona i Childa trafiłam w internecie na ich wiki. Sprawdzałam tam parę rzeczy, których nie byłam pewna z poprzednich części. I zdarzyło się tak, że chciałam w notce tutaj napisać, do której gazety pisał Smithback. Bo wydawało mi się, że to „Posta”, a w książce, którą miałam pod ręką był „Times”, więc chciałam sprawdzić, która wersja jest prawdziwa. Otóż obie. Smithback pisał do obu tych gazet w różnym czasie. Niestety zdobywając tę wiedzę, dowiedziałam się czegoś jeszcze o Billu. Mój ulubiony dziennikarz miał umrzeć. I to właśnie w „Kulcie”. Dlatego nie chciałam czytać tej książki (trochę w myśl „Gniazda światów” Huberatha, że jak nie czytasz to życie w książce się nie toczy. Czyli jak nie przeczytam, że Smithback zginął, to po prostu nie zginie). Ale z drugiej strony historie tworzone przez autorów tak mnie wciągnęły, że nie mogłam się powstrzymać.
Śmierć Smithbacka nie jest żadnym spoilerem, bo ginie on dosłownie na pierwszych stronach książki. W czasie świętowania pierwszej rocznicy ślubu z Norą Kelly. Kiedy Nora wyskoczyła na chwilę do sklepu, do ich mieszkania wszedł mężczyzna z nożem i zabił dziennikarza. Wychodząc spotkał Norę i ją również próbował pociąć, jednak na korytarz wyszli sąsiedzi i obronili kobietę. Do sprawy został przydzielony nasz ulubiony porucznik D’Agosta. Prowadzenie jej było dla niego trudne, ponieważ Bill był jego przyjacielem, jednak tym bardziej chciał złapać i ukarać sprawcę. Jednak… wszyscy wiedzą, kim jest zabójca. Mężczyzna został zarejestrowany przez kamerę w holu i rozpoznany przez sąsiadów. Był to aktor mieszkający w tym samym budynku, który kiedyś próbował podrywać Norę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden szczegół – 10 dni wcześniej znaleziono ciało aktora, który popełnił samobójstwo.
Właśnie wtedy zaczyna się prawdziwa fabuła. D’Agosta z pomocą Pendergsta i Nory próbuje odgadnąć, kto i dlaczego tak naprawdę zabił Smithbacka. Wszystkie poszlaki wskazują na to, że to naprawdę zmarły aktor, który powstał z grobu. Późniejsze wydarzenia również nawiązują do zombie (lub zombiie) i voodoo, a to z kolei prowadzi śledztwo D’Agosty do Ville – wioski/osiedla w lesie na Manhattanie, gdzie żyją wyznawcy jakiejś dziwnej religii.
Bałam się, że najgorszą rzeczą dla mnie w tej książce będzie śmierć Smithbacka, ale myliłam się. Autorzy uderzyli tym w twarz na samym początku i w sumie szybko załatwili sprawę. Najgorsze było to, że cały czas wracali do Nory i jej myśli, jej cierpienia i rozpaczy. To było naprawdę straszne i nie chcę sobie nawet wyobrażać takiej sytuacji, w jakiej znalazła się ta bohaterka. Tym bardziej, że przez chwilę miałam nadzieję, że jednak jest szansa, że Bill przeżyje. Ale sama sobie szybko tę nadzieję zabrałam, po prostu logicznie myśląc. To był tylko przebłysk, który zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Tak naprawdę to mam wrażenie, że wiele się w tej książce nie dzieje. Mimo to przeczytałam ją w dwa dni, bo naprawdę wciągała. Muszę szczerze przyznać, że trzyma poziom serii o Pendergaście.

Teraz wyzwanie… Znowu jest to książka, którą można przypisać do kilku kategorii: Q, 9, 7 i 2 karo, 3, 4 i 10 pik, 3, 4, 9 (jeśli zamiast weekend wstawimy po prostu 2 dni) trefl i 2, 8 kier. Chyba uznam ją za 4 trefl, bo nie wiem, czy będę czytać jeszcze jakieś łzawe książki.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Księga umałych

To trzecia i ostatnia część trylogii Diogenesa. Od samego początku miałam nadzieję, że wszystko się
wyjaśni, że dowiem się na przykład, czemu Diogenes chciał ukraść akurat Serce Lucyfera. No i już poprzednia część wyraźnie dała do zrozumienia, że jednak jest coś w przeszłości Pendergasta, co wpłynęło na jego brata. Inne rzeczy nad którymi myślałam to związek D’Agosty i Hayward oraz to jak Pendergast ucieknie z więzienia. Bo chyba nikt nawet przez chwilę się nie oszukiwał i nie myślał, że będzie on grzecznie siedział w celi i czekał na proces przez całą książkę.
Na samym początku powieści do muzeum zostaje dostarczona paczka. Bardzo fajnym akcentem jest fakt, że odbiera ją portier, którego znamy już z „Reliktu” i który każdego tytułuje doktorem. Kiedy mężczyzna chce odnieść paczkę na jej właściwe miejsce zaczyna się z niej wysypywać szary proszek. Oczywiście wszyscy od razu boją się, że to jakaś broń biologiczna (wąglik) i wybucha panika. Jednak po dokonaniu szczegółowych badań okazuje się, że proszek nie jest trujący, a pod mikroskopem wygląda naprawdę pięknie. Nie jest szary, ale składa się z drobnych kolorowych kawałków o naprawdę niezwykłych i charakterystycznych barwach. Kto czytał „Taniec śmierci” (a nie radzę sięgać po „Księgę umarłych” bez przeczytania wcześniejszych części trylogii) od razu się domyśli, co to za proszek. Są to, rzecz jasna, rozbite w drobny mak brylanty wykradzione wcześniej przez Diogenesa.
Ta sytuacja zmusza Muzeum Historii Naturalnej do podjęcia ważnej decyzji. Nie mogą zatuszować sprawy (tym bardziej, że Smithback i tak się już o wszystkim dowiedział i zamierza napisać o tym artykuł), a muszą jakoś odbudować pozytywną opinię. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności (ta, jasne) akurat w czasie zebrania na ten temat Muzeum dostaje propozycję dotacji w wysokości 10 milionów dolarów. Jedynym warunkiem jest, aby pieniądze zostały przeznaczone na otwarcie grobowca Senefa. Dotacja pochodzi od hrabiego, do którego rodziny niegdyś grobowiec należał. W ogóle cała historia jest dość skomplikowana. Rozebrany na części przejechał przez Francję, Anglię i dopiero trafił do Muzeum w Nowym Jorku. jednak w latach trzydziestych ekspozycja została zamknięta i zamurowana. Uzasadniono to budową tunelu metra, jednak nieoficjalnie wszyscy wiedzieli, że przyczyną zamknięcia grobowca była klątwa. Obecnie Muzeum stwierdziło, że plotki o klątwie tylko zwiększą zainteresowanie nową wystawą. A przygotowanie ekspozycji zlecono Norze Kelly. Kobiecie bardzo pomagał jej przełożony Hugo Menzies (którego znamy już z poprzedniej części i mamy dobre podstawy, by uważać, że nie jest tym, za kogo się podaje. Ale to tylko my mamy te podstawy, bohaterowie książki nie) i sprowadzony przez niego młody egiptolog Adrian Wicherly. Razem stworzyli scenariusz przedstawienia audiowizualnego, które miało przyciągnąć zwiedzających i w przyjemny sposób przekazać im nieco wiedzy. Gdyby jednak wszystko szło dobrze to nie byłoby tej książki! Na jakieś dwa tygodnie przed otwarciem wystawy ginie jeden z techników, a drugi popada w obłęd. Podobnie dzieje się z Wicherlym – mężczyzna przestaje się zachowywać normalnie i zostaje postrzelony podczas próby zabójstwa. Sprawia to, że do Muzeum musi zostać sprowadzony nowy egiptolog i nie jest zbiegiem okoliczności, że Menzies zatrudnia akurat Violę Maskelene. Dzięki temu już każdy czytelnik domyśla się, czyją sprawką jest klątwa grobowca i obawia się, co będzie, kiedy ekspozycja zostanie otwarta. Tym bardziej, że na gali otwarcia ma być wiele ważnych osobistości.
Inny ważny wątek to pobyt Pendergasta w więzieniu i próby wydostania go stamtąd. Bardzo duży udział w tych próbach ma porucznik D’Agosta, to on robi rozeznanie a następnie wywozi agenta. Nie będę jednak dokładnie opisywać pobytu Pendergasta w więzieniu i jego ucieczki, bo warto samemu się z tym zapoznać i rozgryźć, o co chodzi.
Ostatni już z ważnych wątków to zaniedbywana do tej pory Constance. Diogenes zdaje sobie sprawę, że jest bardzo ważna dla jego brata. Dlatego postanawia ją odwiedzić. W czasie swoich wizyt opowiada dziewczynie o rodzie Pendergastów, dzisiejszym świecie i rozkoszach życia. Stara się zjednać ją sobie wykazując podobieństwa – oboje są inni. Mimo pierwotnego niepokoju Constance coraz bardziej zbliża się do mężczyzny. Aż do momentu, kiedy pokazuje on jej swoje prawdziwe oblicze.
Ta książka jest doskonałym powrotem do klimatu, którego oczekiwałam od autorów. Nie wiem, może to zasługa podziemi Muzeum. Prawie całą książkę czytałam z zapartym tchem, a strony, gdzie została otwarta ekspozycja przeczytałam za jednym posiedzeniem. Po prostu nie mogłam się oderwać! Podobnie było, kiedy Pendergast udał się do swojego pałacu wspomnień. Już od poprzedniej części byłam ciekawa, co się stało między braćmi, że tak się nienawidzą. „Taniec śmierci” wyraźnie dał do zrozumienia, że to, co mówi Aloysius, jest tylko częścią prawdy.
Dzięki dokładniejszemu poznaniu rodziny Pendergasta i jego dzieciństwa czytelnik rozumie, czemu Diogenes jest tym, kim jest. Jednak uważam, że nic nie usprawiedliwia jego zachowania, nawet to, że obaj bracia jako dzieci byli ponadprzeciętnie inteligentni. Mimo to wciąż byli tylko dziećmi.
Niestety, nie zrozumiałam, czemu Diogenesowi tak bardzo zależało w „Tańcu śmierci” na Sercu Lucyfera. Ale to chyba jedyna rzecz, która nie została wyjaśniona (albo ja tego nie zauważyłam). Opowieść naprawdę wciąga, tak jak w „Relikcie”, sprawia, że chce się czytać więcej i więcej. A naprawdę nie jest łatwo osiągnąć taki efekt.
Jest to pierwsza książka, którą przeczytałam w tym roku i którą dołączam do wyzwania. Pierwotny plan był, aby została 4 pik, ale chyba uznam ją za 3 trefl. I nie powiem, jak się kończy ;)

Inne możliwości na oznaczenie tej książki to: 5 trefl(to chyba zależy od interpretacji), 7 trefl (może nie do końca, ale jednak), 3 pik ,4 pik,10 pik , Król pik, 2 karo, 7 karo. Nie wiem, czy w miarę czytania kolejnych książek nie będę zmieniać ich przypisania (dlatego od razu sobie wszystkie wypisałam), głównie chodzi mi o trefle, bo przecież póki nie przeczytam nowej książki nie wiem, jak się skończy. 

piątek, 16 stycznia 2015

Taniec śmierci

Po powrocie do Nowego Jorku wszyscy są załamani zaginięciem i prawdopodobną śmiercią
Pendergasta. Około dwa miesiące po wydarzeń z „Siarki” agent specjalny wciąż nie dał znaku życia i został uznany za martwego. Bardzo ciąży to D’Agoście, który zmuszony był zostawić agenta w niebezpieczeństwie dla powodzenia śledztwa. Nie jest lekko też Constance – podopiecznej Pendergasta. Dziewczyna jest bardzo tajemniczą postacią, mieszkającą w rezydencji przy Riverside Drive (dom Enocha Lenga z „Gabinetu osobliwości”). Tak naprawdę do tej pory nie pojawiała się często w książkach, jedynie jako przemykający cień („Martwa natura z krukami”, została odkryta przez Wrena) lub informatorka, szukająca informacji w bogatej bibliotece rezydencji. D’Agosta nie jest pewien, jakie stosunki wiążą ją z Pendergastem, wie jednak, że nie mieli przed sobą tajemnic.
W połowie stycznia Constance wzywa do siebie D’Agostę i przekazuje mu list od Pendergasta. Agent przykazał dziewczynie zrobić to, jeśli umrze, a ona dopiero teraz straciła nadzieję i uznała, że nie może dłużej czekać. W liście Pendergast prosi D’Agostę, żeby zamiast niego zajął się Diogenesem. Przekonuje porucznika (z powrotem awansowanego w nowojorskiej policji, dzięki Laurze Hayward), że jego młodszy brat żyje (według spreparowanych dokumentów zginął 20 lat wcześniej) i planuje popełnić straszliwe przestępstwo przeciwko ludzkości. Jest pewien, że będzie ono miało miejsce w Nowym Jorku 28 stycznia. Odsyła też policjanta do swojej ciotki, która opowie mu o Diogenesie. Ciotka Cornelia przebywa w szpitalu dla umysłowo chorych przestępców (otruła najbliższą rodzinę), jednak bardzo dobrze zna i pamięta rodowe historie Pendergastów. Dzięki niej i listowi D’Agosta domyśla się, że we Florencji widział już Diogenesa i teraz postanawia pomóc agentowi. Z tego powodu bierze urlop, mimo nowego przestępstwa w jego rejonie.
Przestępstwem tym interesuje się jednak Bill Smithback. Stara się zdobyć jak najwięcej informacji o zabójstwie, które miało przypominać samobójstwo. Jednak śledztwo prowadzi Laura Hayward, a ona działa zawsze zgodnie z procedurami i nie zamierza wypuścić do prasy więcej informacji niż to konieczne.
W niedługim czasie D’Agosta odkrywa, że Pendergast wciąż żyje. Właściwie to Pendergast niemalże porywa porucznika w windzie. Agent opowiada, że brat ocalił go we Florencji i odwiózł do szpitala po czym zniknął. Zrozumiał, że jego plan nie miałby sensu, gdyby Aloysius umarł – okropna zbrodnia ma być wymierzona przede wszystkim przeciwko niemu. Pendergast wyjaśnił D’Agoście, że brat chce sprawić, by cierpiał zabijając bliskich mu ludzi. Początkowo wykładowcę z uczelni, następnie przyjaciela jeszcze z czasów dzieciństwa (sprawa, którą interesuje się Smithback) i mentora z FBI. Pendergast dostaje wiadomość, że kolejną ofiarą ma być Bill Smithback, więc uprowadza dziennikarza i dla jego własnego bezpieczeństwa (i początkowo za jego zgodą) zamyka go w ekskluzywnym szpitalu psychiatrycznym. Jednak Diogenes atakuje kogoś innego… Od tej chwili Pendergast nie wierzy już w liściki brata i jego priorytetem jest ochrona bliskich.
Mimo niebezpieczeństwa D’Agosta wraca do pracy. Obiecał Pendergastowi, że nie zdradzi nikomu, że agent żyje. Opowiedział Laurze jedynie o liście o Diogenesie. Potem próbował podsuwać pani kapitan wskazówki dotyczące śledztwa i nakierować trop na Diogenesa.
Książka (a przynajmniej moje wydanie) została słabo zredagowana, co przeszkadzało w czytaniu (np. napisane „po woli” zamiast „powoli”). Przez to pierwsza połowa szła mi bardzo ciężko. Wydaje mi się, że to najsłabsza do tej pory część cyklu. Przede wszystkim jest to zwykły kryminał z domieszką sensacji (ucieczka, pościg), już bez tego thrillerowego smaczku. Najmocniej przy książce trzymały mnie więc postaci i nadzieja, że nie umrą. Pościg za Billem czytałam z zapartym tchem (naprawdę polubiłam tego gościa!). Kiedy tylko pojawiła się lady Viola Maskalene wiedziałam, że nie przydarzy się jej nic dobrego. Mimo że nie pokochałam jej od pierwszego wejrzenia to jej również kibicowałam.
Jeśli chodzi o Diogenesa to jest go już więcej, pojawia się nie tylko w liścikach i jako skryty w cieniu autor zbrodni, ale pokazuje się w pełnej krasie naszym znajomym. Chociaż w sumie ciężko nazwać to krasą… W każdym razie raczej ciężko go polubić (choć nie jest to też nienawiść od pierwszego wejrzenia), tym bardziej, że wszystko, co o nim wiemy, wiemy od jego brata – Aloysiusa, który z różnych powodów nie pała miłością do brata.

Niestety, nie do końca zrozumiałam motywy Diogenesa, liczę, że będą lepiej wyjaśnione w ostatniej części trylogii. Mimo nienajlepszego początku, autorzy bardzo zaskoczyli mnie na koniec. I to kilkoma rzeczami, z czego nie wszystkie były pozytywne.

środa, 14 stycznia 2015

Siarka

„Siarka” jest pierwszą powieścią tzw. trylogii Diogenesa, a piątą częścią cyklu z agentem specjalnym Pendergastem. Jak się okazuje dopiero w tej części dowiadujemy się, jak ma on na imię (ja wiedziałam od początku, bo najpierw jako pierwszy przeczytałam przypadkiem ósmy tom serii). Zapisanie jego imienia – Aloysius – sprawia trudność D’Agoście i ogólnie zostaje określone jako dziwne, co jest ponoć typowe w rodzinie Pendergastów. Zresztą dowiadujemy się tego w dość nietypowych okolicznościach…
W Southampton zostaje odnaleziony trup. Nie jest to jednak zwykły trup, ale zwęglone zwłoki. W pokoju, gdzie je znaleziono czuć ostry zapach siarki, a na podłodze wypalony jest kształt kopyta. Ciało znalazła siostra zakonna, a zarazem gospodyni ofiary. Jej teorię, że to diabeł przyszedł po Jeremy’ego Grove’a, zdaje się potwierdzać fakt, że mężczyzna nie był specjalnie lubiany, prowadził hulaszcze życie i już dawno otwarcie wyrzekł się Boga. Sytuacja wydaje się jasna, tym bardziej po przesłuchaniu świadków – ponoć Grove urządził przyjęcie w noc swojej śmierci, aby pojednać się z największymi wrogami, od jednego z gości pożyczył krucyfiks, a nieco później dzwonił do dawnego przyjaciela księdza. Sprawą zajmuje się porucznik z Southampton, a pomocą służy mu nie kto inny jak D’Agosta. Jego kariera pisarska nie potoczyła się tak, jakby sobie tego życzył, więc postanowił wrócić do Nowego Jorku. Niestety trafił akurat na cięcie etatów i załapał się jedynie na sierżanta w Southampton. W czasie zabezpieczania miejsca zbrodni dostrzegł turystę karmiącego kaczki. Mężczyzna nie zamierzał opuścić dobrowolnie terenu, więc D’Agosta zaczął go spisywać. Szybko okazało się, że to nie żaden turysta, a agent Pendergast w przebraniu.
Po kilku dniach zginęła kolejna osoba – jeden z mężczyzn, do których Grove próbował dodzwonić się w noc swojej śmierci. On również nie prowadził przykładnego życia, a na ścianie w jego pokoju widniała niewyraźna twarz. Obaj zmarli przed śmiercią próbowali skontaktować się z Locke Bullardem, mężczyzna jednak nie chce współpracować z policją, a po nieprzyjemnym dla niego aresztowaniu i wyjściu na wolność odpływa do Europy. D’Agosta i Pendergast wkrótce ruszają za nim, prosto do Florencji. W śledztwie bardzo stara się pomóc hrabia Fosco, który brał udział w ostatnim przyjęciu Grove’a. Wydaje się on mieć wiele istotnych informacji i kontaktów, umożliwiających przyspieszenie spraw we Włoszech.
Warto wspomnieć, że D’Agosta wraca do stanu Nowy Jork sam, jego żona i syn zostają w Kanadzie. Nietrudno jest się domyślić, że w ich małżeństwie coś się zepsuło. Początkowo D’Agosta próbuje to ratować na odległość, jednak poznawszy pewne fakty ostatecznie rezygnuje z tego i próbuje poukładać sobie życie na nowo. Swój udział w tym układaniu ma Laura Hayward. Tak, ta sama policjantka, która w „Relikwiarzu” pomagała z bezdomnymi. Teraz zdążyła awansować – jest najmłodszym kapitanem w Wydziale Zabójstw, w dodatku kobietą, a wszystko to zawdzięcza swojej ciężkiej pracy, wykształceniu i postępowaniu zgodnie z zasadami. To w sumie jej jedyna wada, która przeszkadza we współpracy z Pendergastem.
Kolejną istotną postacią według mnie jest wielebny Buck. Jest to mężczyzna po przejściach, który nawrócił się i teraz pomaga w znalezieniu drogi do Boga innym ludziom. „Wezwany” artykułem o tajemniczych śmierciach, które przypisywane są diabłu, wielebny przybywa do Nowego Jorku. W Central Parku organizuje ludzi, codziennie do nich przemawia i zachęca do nawrócenia. Ostrzega też przed zbliżającym się końcem świata, mówiąc, że to już ostatnia szansa na odnalezienie właściwej drogi. Z nim i jego „trzódka” użera się pozostała w Nowym Jorku kapitan Hayward. Mimo jej doświadczenia i inteligencji nie jest to łatwa sprawa.
Nie powiem, co się zdarzyło we Florencji, ani kim był Ranier Beckmann. Zaznaczę tylko, że jeśli ktoś się interesuje skrzypcami, a zwłaszcza Stradivariusem to znajdzie coś dla siebie.
Mimo tajemniczej aury i metafizycznych sugestii, „Siarka” jest dla mnie zwyczajnym kryminałem. Nie wiem, co się stało, ale powieści brak polotu poprzednich części. Niby nie ma nic konkretnego, do czego można się przyczepić, a jednak… To nie to samo, co wcześniej. Autorzy z jednej strony skupiają się na śledztwie, ale z drugiej jest ono w jakiś sposób pomijane. Wyjątkowo trudno jest podążać tropem myśli Pendergasta, który z jakiegoś powodu nagle zainteresował się skrzypcami. Dodatkowo nad agentem wciąż wiszą myśli o jego bracie. Niedługo przed wyjazdem dostał od niego list, w którym była jedynie data. D’Agoście wyjaśnił, że Diogenes zamierza popełnić jakieś straszliwe przestępstwo. Nikt nie wie jakie, jednak Pendergast podejrzewa, że będzie ono miało miejsce 28 stycznia (data z listu). A jest już listopad… Mimo to agent nie przerywa bieżącego śledztwa, obiecując sobie, że bratem zajmie się zaraz po jego zakończeniu.
Jednak, mimo że „Siarka” jest pierwszą częścią trylogii Diogenesa, brat agenta specjalnego jest głównie postacią, o której się mówi, chociaż na krótką chwilę pojawia się też we własnej osobie. Poświęcone jest mu zaledwie kilka zdań w całej powieści.

Mimo to uważam, że książka jest dobra. To naprawdę porządny kryminał. Tylko nie ma tego klimatu, do którego przyzwyczaiłam się przy wcześniejszych powieściach Prestona i Childa.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Martwa natura z krukami

Nareszcie powieść o Pendergaście, która zostawia Nowy Jork i Muzeum Historii Naturalnej w
spokoju! Akcja rozgrywa się w małym miasteczku Medicine Creek w stanie Kansas, które żyje głównie z uprawy kukurydzy. W najbliższych dniach ma zostać ogłoszone, czy nowa, eksperymentalna uprawa zostanie założona właśnie tu, czy w sąsiedniej mieścinie. Wydawałoby się, że to sytuacja idealna – możliwość zarobku i rozsławienia miasta. Prawdopodobnie miasteczko rozrosłoby się dzięki ludziom potrzebnym do nowej uprawy. Niestety kilka dni wcześniej szeryf odnajduje na polu kukurydzy zwłoki kobiety, ułożone w dziwnej aranżacji, z nadzianymi na indiańskie strzały krukami. Już samo morderstwo jest przerażające dla mieszkańców spokojnego miasteczka, a dziwne ułożenie zwłok i ich otoczenia wzbudza dodatkowy niepokój. Tym bardziej, że po okolicy krąży legenda o klątwie Czterdziestu Pięciu, która wiąże się z Indianami…
Z powodu zagadkowego morderstwa w miasteczku zjawia się agent Pendergast. Jest on jednak na urlopie i przez to nie podejmuje oficjalnego śledztwa. Ale wykazuje niezwykłe „prywatne zainteresowanie seryjnymi zabójstwami”. Wkrótce okazuje się, że agent miał rację i pojawiają się kolejne zwłoki. Najpierw psa, a następnie mieszkańców miasteczka. Sprawa zaczyna się robić poważna, szeryf nie ma żadnych tropów, każde morderstwo popełniane jest w inny sposób. Ze względu na trudny charakter Pendergasta nie jest on dobrze przyjęty przez szeryfa i musi na własną rękę zdobywać informacje. Częściowo ułatwia mu to starsza pani, u której się zatrzymał – jak większość staruszek lubi plotki i opowieści o sąsiadach. Dodatkowo pani Krauss jest dziedziczką Jaskini Kraussa – jedynej atrakcji turystycznej Medicine Creek. Agent FBI ma szerokie zainteresowania, więc chętnie zwiedza Jaskinię, sprawiając tym starszej pani ogromną przyjemność. Drugą osobą, która pomaga Pendergastowi jest Corrie Swanson – niepokorna buntowniczka, uczennica ostatniej klasy. Agent wpłaca za nią kaucję w areszcie, po tym jak została przyłapana na kradzieży auta szeryfa. Pendergast oferuje dziewczynie pracę swojego kierowcy, a później również asystentki. Zadaniem Corrie jest wożenie agenta po mieście, opowiadanie o nim, jego historii i mieszkańcach.
Agent ma wielkie problemy z rozwiązaniem sprawy, wskazówek szuka zarówno w teraźniejszości jak i w przeszłości. Przepytuje mieszkańców miasteczka, stara się nawet pomagać w śledztwie szeryfowi, ponieważ sam wciąż oficjalnie jest na urlopie.
W większości opowieści dominują przytłaczające opisy pól kukurydzy. Mnie one naprawdę niepokoiły! Ale może to przez moje wakacje w dzieciństwie… Jeździłam do babci na wieś, gdzie w okolicy sąsiad miał właśnie pola kukurydzy. A brat cioteczny straszył mnie, że w kukurydzy jest „COŚ”. Każde poruszenie łodyg sprawiało, że podskakiwałam ze strachu… Być może dlatego opisy rozległych pól otaczających miasto zrobiły na mnie takie wrażenie. Zwłaszcza, kiedy akcja działa się w nocy. Ubojnia drobiu wśród tych pól, do której wchodzili nocą bohaterowie również nie rozładowywała atmosfery. Tym bardziej, że była pusta, a na zewnątrz szalała burza… W ogóle opisy pościgów, z perspektywy ofiary, były dość wyczerpujące psychicznie. Zwłaszcza przy bohaterach, których łatwo było polubić. A ja miałam dwóch takich i bardzo przeżywałam ich ucieczki.
Po pierwszym zabójstwie i tytule książki spodziewałam się, że mordercą jest jakiś „lekko pokręcony” artysta, który zabija, układa aranżację i je maluje. Jeśli ktoś wymyślił coś podobnego to od razu mówię – pomyłka! W ogóle jest to pierwsza z książek cyklu o Pendergaście, gdzie czytelnik (albo przynajmniej ja) nie domyśla się, kto może być zabójcą. Mimo wielu tropów, które jednak nie mają właściwie nic wspólnego z którymkolwiek ze znanych bohaterów. Jedyne, czego można się domyślić to miejsce przebywania zabójcy. Niby pomaga w tym opowieść o klątwie Czterdziestu Pięciu, jednak ja uważam, że to już jest nieco przedobrzone. Klątwa ma nam chyba jedynie pokazać niesamowite zdolności Pendergasta, które czytelnicy „Gabinetu osobliwości” już znają. Ale początkowo nawet one nie pomagają przybliżyć się do rozwiązania sprawy. Które szczerze mówiąc mocno mnie zawiodło – niby zaskoczyło, ale nie było to „o, Boże, to on, niesamowite!” a raczej „ale o co właściwie chodzi?”. Zostało to kiepsko wyjaśnione i w sumie na tym skończę, bo uważam, że zakończenie na więcej nie zasługuje. Nie powiem, że popsuło mi tę książkę, ale… cóż.

Warto też wspomnieć, że w „Martwej naturze z krukami” pojawiają się nawiązania do „Gabinetu osobliwości”, dlatego radzę czytać książki w kolejności ;) Kilka stron poświęconych jest nowej posiadłości Pendergsta, gdzie urzęduje jego przyjaciel Wren, inwentaryzując zawartość domostwa. Wren dużo przebywa w piwnicach, niemal w ciemnościach, a zbiory tam zgromadzone są naprawdę dziwne. Dlatego przemykające pod ścianami cienie przypisuje swojej wyobraźni. Nie jest wyjaśnione, czy ma rację, ale ja od początku miałam pewne podejrzenia…

piątek, 9 stycznia 2015

Gabinet osobliwości

To trzecia część cyklu o agencie specjalnym Pendergaście, dziejąca się jakieś 5-6 lat po „Relikwiarzu”, znowu mocno opierająca się na Muzeum Historii Naturalnej. Jednak z naszych starych znajomych pozostają jedynie agent specjalny i dziennikarz Bill Smithback. Porucznik D’Agosta i doktor Margo Green są jedynie wspomniani – dowiadujemy się, że Margo podjęła pracę w koncernie GeneDyne, a policjant wyjechał do Kanady, żeby spróbować spokojniejszego życia i zaczął pisać powieści kryminalne pod pseudonimem. Sprawdziłam w internecie, ale nie ma autora o podanym w powieści imieniu i nazwisku (jest tylko jakaś gwiazda rocka).

Na samym początku powieści poznajemy nową panią doktor z Muzeum, antropolożkę Norę Kelly. Zostaje ona poproszona przez Pendergasta o obejrzenie niedawno odkrytych na budowie nowego wieżowca kości. Mimo że jej specjalnością są Indianie Anasazi, zgadza się. Na miejscu dowiaduje się, że odkryta została cała piwnica pełna kości – sześć wnęk, w każdej po 6 ciał, pociętych i upchniętych. Nora odkrywa dziwne nacięcia w dolnej części kręgosłupa każdej z ofiar, a w jednej ze sztuk odzieży odkrywa zaszytą kartkę. Niestety nie jest w stanie wypruć jej i sprawdzić na miejscu, gdyż pojawia się policja i wyprasza ją i agenta Pendergasta z piwnicy, a wszystkie zwłoki zostają zapakowane i zabrane. Na szczęści zdążyła wepchnąć sukienkę w szczelinę w ścianie, by móc później po nią wrócić. Robi to ze swoim chłopakiem, Billem Smithbackiem, który wyraźnie zwęszył sensację.
Wykradziona sukienka zostaje poddana badaniu i oceniona na XIX wiek. Na karteczce jest napisane jedynie „Jestem Mary Greene, lat 19, adres Water Street 16”. Dlaczego o tym piszę, skoro wydaje się to jakimś tam szczególikiem? Otóż ten szczególik jest głównym zapalnikiem dla Nory, żeby pomóc Pendergastowi w śledztwie. Kobieta domyśla się, że dziewczyna widziała, iż czeka ją śmierć i nie chciała być anonimowymi zwłokami. Jej wzruszenie motywuje też Smithbacka do napisania artykułu na temat ogromnego zbiory kości. Jeśli wszystkie ciała byłyby ofiarami jednej osoby (a wszystko na to wskazuje) to byłoby to największe seryjne morderstwo w Nowym Jorku. Mimo tej sensacji, od razu stwierdzono, że kości pochodzą z XIX wieku, więc sprawa jest przedawniona, a morderca od dawna martwy.
Jednak niedługo po ukazaniu się artykułu Smithbacka w Central Parku odkryte zostają nowe zwłoki. I to całkiem świeże. Najdziwniejsze w nich jest to, że podobnie jak stare kości nowe ciało ma głębokie nacięcie w dole kręgosłupa. Policja uważa, że to artykuł Smithbacka zainspirował jakiegoś szaleńca do morderstwa, a po kolejnej zbrodni nadaje mu pseudonim chirurg (ze względu na nacięcie). Jednak Pendergast zdecydowany jest odkryć całą historię 36 ciał znalezionych na placu budowy. Pomaga mu w tym, oczywiście, Nora. Razem wyszukują w archiwum Muzeum dokumenty dotyczące miejsca budowy i jego wcześniejszych mieszkańców. Okazuje się, że w XIX wieku stał tam dom Johna Shottuma, w którym prowadził Gabinet Osobliwości. Ponieważ ze źródeł wynika, że Shottum był człowiekiem niezwykle łagodnym, Pendergast skupia się na lokatorze doktora, którym jest Enoch Leng. Mężczyzna prowadził tajemnicze badania, nie był specjalnie towarzyski. W archiwum Nora odkrywa list napisany przez Shottuma do ówczesnego dyrektora Muzeum, z którego wynika, że Leng przeprowadzał na ludziach okrutne eksperymenty, mające na celu przedłużenie jego własnego życia. A ostatecznie nieśmiertelność.
Na tym zakończę opis fabuły – wydaje mi się wystarczający, żeby zachęcić o przeczytania książki. Teraz skupię się raczej na moich prywatnych wrażeniach.
Do tej pory zdążyłam bardzo polubić Billa Smithbacka, więc cieszę się, że spora część opowieści skupiła się na nim i że związał się z ciekawą kobietą. Bo Nora też wydaje się bardzo sympatyczną osóbką, gotową do poświęceń. Nie mogę też nie wspomnieć o Patricku O’Shaughnessym – niezwykle pozytywnym policjancie. Chłopak został przydzielony do pilnowania Pendergasta, ale, ponieważ jest przyzwoitym człowiekiem, postanawia pomóc raczej agentowi niż przełożonemu. Tym bardziej, że Pendergast poznał jego przeszłość i motywy dawnego postępowania, za które szanował młodego Irlandczyka, w przeciwieństwie do kolegów z posterunku. Patrick (jego nazwisko jest straszne i nie zamierzam pisać go więcej razy niż to konieczne, czyli raz) okazuje się osobą bardzo inteligentną i pomocną.
Książka naprawdę potrafi utrzymać w napięciu, ci autorzy tak już mają. Mnie najbardziej intrygowała Mary Greene. Ponieważ wcześniej przeczytałam jeden z dalszych tomów, znałam już postać Constance Greene. Wyraźnie widać tu zbieżność nazwisk i bardzo długo zastanawiałam się, czy jest przypadkowa. Nie wyjaśnię tu jednak tej tajemnicy ;) Część opowieści jest naprawdę niepokojąca. Nie jest to ten rodzaj niepokoju, co w „Relikcie”, bo tu zagrożenie wydaje się bardziej realne. Ale przez to jest bardziej przytłaczające. Cały czas zastanawia też, czy Enoch Leng odkrył tajemnicę wiecznego życia, czy nie. A jeśli tak, to gdzie się podział i czy to on jest mordercą – Chirurgiem.

W książkach Prestona i Childa opisanych przeze mnie do tej pory w zasadzie widać, że wydarzenia są fantastyczne. Jednak bardzo podoba mi się to, że autorzy starają się je unaukowić, tłumaczą jakieś zmiany genetyczne („Relikt” i „Relikwiarz”), opisują anatomię i właściwości ludzkiego ciała („Gabinet osobliwości”). Ten zabieg sprawia, że wydarzenia wydają się bardziej prawdopodobne i wciągające.

środa, 7 stycznia 2015

Relikwiarz

Drugi tom cyklu o agencie specjalnym Pendergaście, kontynuacja genialnego „Reliktu”. Fabuła po raz kolejny toczy się w Nowym Jorku, w okolicach Muzeum Historii Naturalnej tylko jakieś półtora roku później. Pojawiają się też starzy bohaterowie: Margo Green – już stała pracownica muzeum; doktor Frock – na emeryturze, ale pomaga w śledztwie; porucznik D’Agosta – niestety nieawansowany, wbrew zapowiedziom; Bill Smithback – dziennikarz, którego poznajemy sporo lepiej niż w pierwszej części; i oczywiście agent Pendergast – równie tajemniczy, jak zawsze. Nie pojawia się wielu nowych bohaterów, którzy byliby ważni i mieli duży udział w fabule. Do takich należą jednak pani Wisher i policjantka Hayward.
Na samym początku poznajemy też oficera Snowa, który swoje pierwsze nurkowanie w nowej jednostce odbywa w Kloace (niespecjalnie przyjemnym odcinku rzeki Hudson, w okolicy Harlemu). Zamiast poszukiwanej paczki kokainy Snow wyławia z rzeki dwa splecione ze sobą szkielety. Zwłaszcza jeden z nich jest dziwacznie zdeformowany. Ten w lepszym stanie zostaje zidentyfikowany po metalowym pasku – są to zwłoki bogatej dziewczyny, Pameli Wisher, która zaginęła nieco wcześniej. Ze względu na niezwykłe deformacje policja zwraca się o pomoc do Muzeum, które ma dużo lepiej zaopatrzone laboratorium i wiedzę antropologiczną. Sprawa trafia do naszej znajomej Margo Green i doktora Frocka, który zostaje wezwany ze swego domku pod miastem.
Sprawą, rzecz jasna, interesuje się również prasa, w tym Bill Smithback, który po wydaniu książki o bestii z Muzeum dostał stałą posadę w „New York Post”. Dziennikarz stara się przeprowadzić wywiad z Anette Wisher – matką zamordowanej dziewczyny, jednak kobieta nie daje mu się podejść. Oskarża go o brak etyki i serca i prosi o pokazanie córki, jakiej nie znało społeczeństwo – jako normalnej osoby, a niewypacykowanej panienki z pierwszych stron gazet. Smithback przystaje na to, po pierwsze z powodu pewnych wyrzutów sumienia, po drugie dostaje od pani Wisher obietnicę wyłączności na wywiady i pierwszeństwa we wszystkich informacjach o jej nowym ruchu „Ratujmy nasze miasto!”.
W międzyczasie Smithback dostaje też informację od kogoś, kto twierdzi, że wie coś o morderstwach. Dziennikarz spotyka się z informatorem, który okazuje się posłańcem przywódcy społeczności bezdomnych – Mefisto. Mimo niepokoju i wewnętrznego oporu Smithback schodzi za posłańcem do kanałów i wyrusza na spotkanie z Mefisto. Nie dostaje jednak informacji dotyczących dwóch odkrytych szkieletów, ale coś znacznie większego. Okazuje się, że również wśród bezdomnych dochodzi ostatnio do większej ilości zaginięć i śmierci. Mefisto twierdzi, że jest to wina Pomarszczonych – niezwykle silnych i szybkich istot, mieszkających w najniższych częściach kanałów Nowego Jorku. Smithback zdaje sobie sprawę, że nie może opisać całej teorii spiskowej Mefista, jednak temat podziemnych społeczności trafia do gazety.
Prawdopodobnie tym zainspirowany agent Pendergast postanawia przebrać się za bezdomnego i przeniknąć w głąb tej społeczności, by poznać więcej szczegółów. Jemu i D’Agoście w poznaniu społeczeństwa nowojorskich bezdomnych pomaga funkcjonariuszka Laura Hayward, która pracowała wcześniej przy wyganianiu bezdomnych z kanałów, a obecnie pisze na ich temat pracę magisterską.
„Relikwiarz” polecam czytać tylko tym, którzy przeczytali już „Relikt”. Książka zawiera bardzo dużo nawiązań – są one tłumaczone, jednak wygodnie jest samemu znać kontekst. Poza tym osobom, które znają pierwszą cześć, łatwiej jest rozeznać się w sytuacji i snuć własne domysły. Znając zakończenie „Reliktu” (a jeszcze tego samego dnia sięgnęłam po drugą część) od razu wiedziałam, że zabójcą MUSI być coś w rodzaju nowej bestii i że odpowiedzialny jest za to Greg Kawakita. Dlatego nie zdziwiłam się, gdy do podobnych wniosków doprowadziło policję śledztwo. Mimo to książka poważnie mnie zaskoczyła. I w kwestii Grega i innych bohaterów. Z jednej strony rozwiązanie głównej zagadki wydawało mi się bardzo nieprawdopodobne psychologicznie, jednak z drugiej strony nawet ta nieprawdopodobność została wyjaśniona.

Książka robi mniejsze wrażenie niż pierwsza część. Może przez brak klaustrofobicznych muzealnych korytarzy. Jednak po masakrze w metrze przez kilka dni wolałam poruszać się autobusami. O wychodzeniu w nocy samej już nawet nie wspomnę, bo nigdy nie uważałam tego za bezpieczne. Niestety, autorzy znowu zabijają parę osób, które zdążyliśmy poznać podczas śledztwa. Do końca też podtrzymują nadzieję, że niektórym postaciom uda się przeżyć – nie będę zdradzać wszystkiego, ale komuś się to udało.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Relikt

Po przeczytaniu „Kręgu ciemności” postanowiłam sięgnąć po pozostałe książki Douglasa Prestona i Lincolna Childa, tym razem w odpowiedniej kolejności. „Relikt” jest pierwszą ich książką, w której pojawia się agent Pendergast, dlatego od niego zaczęłam.
Fabuła rozgrywa się w nowojorskim Muzeum Historii Naturalnej, a głównym bohaterem jest kobieta, świeżo upieczona magister Margo Green, która właśnie doktoryzuje się u wielkiego autorytetu naukowego – doktora Frocka. Pewnego dnia po przyjściu do muzeum Margo dowiaduje się, że na terenie budynku została popełniona okropna zbrodnia – brutalnie zamordowano dwóch młodych chłopców. Ich ciała były okrutnie poszarpane, głowy oderwane od tułowia, a mózg rozbryźnięty wokół. Oczywiście, do muzeum trafia policja, żeby znaleźć i ukarać sprawcę. Nikogo jednak nie znajdują, za to następnego ranka zostaje znaleziona kolejna ofiara, równie brutalnie zamordowana. Pracownicy muzeum masowo biorą urlopy lub po prostu nie przychodzą do pracy. Policjanci cały dzień przebywają w budynku, chroniąc i przesłuchując pozostałych w pracy. Muzeum nie zostaje zamknięte ze względu na planowane otwarcie nowej wystawy – zamknięcie spowodowałoby olbrzymie straty. Śledztwem dowodzi nowojorski porucznik D’Agosta, jednak kiedy w Muzeum zjawia się agent specjalny Pendergast przejmuje on pieczę nad sprawą, mimo że nie należy do miejscowego biura. Jego przyjazd i zainteresowanie sprawą wynika z faktu, że kilka lat wcześniej w Nowym Orleanie (gdzie stacjonuje) doszło do podobnego morderstwa, a sprawa nie została wtedy rozwiązana.
Nie będę zdradzać więcej z fabuły, poza tym, że Pendergasta jest bardzo mało, dużo większą rolę w powieści odgrywają porucznik D’Agosta i Margo Green. Chociaż oczekiwałam dużej dawki agenta specjalnego nie jestem zawiedziona. Książka ma naprawdę niesamowity klimat i bardzo wciąga. Opisy są bardzo realistyczne, a dialogi brzmią naturalnie. Autorzy doskonale wiedzą, jak dawkować napięcie, a w niektórych momentach jest go tyle, że aż ciarki przechodzą po plecach. Po takich chwilach, wydawało mi się, że widzę jakieś przemykając cienie i słyszę niepokojące odgłosy. Jedyne co mnie upewniało, że to tylko moja wyobraźnia to brak charakterystycznego (dokładnie opisanego w książce)… zapachu. Ze względu na ten klimat książkę zaliczyłabym raczej do thrillerów niż kryminałów, ale doskonale nadaje się dla miłośników obu tych gatunków.
Niemal od początku policja ma dwie teorie co do osoby zabójcy – jest to człowiek używający dziwnego, nieznanego narzędzia lub tak zwana Bestia z Muzeum. Każda z teorii ma swoich zwolenników, a tropy wskazują raz na jedną raz na drugą. Z kolejnymi stronami zagadka jest coraz bardziej zawikłana, Muzeum coraz bardziej niebezpieczne, napięcie coraz mocniej wyczuwalne. Ostateczne rozwiązanie (opisane dopiero w epilogu) naprawdę zaskakuje. Przynajmniej mnie zaskoczyło.

Dowiedziałam też się, że na podstawie książki powstał film. Mimo że postać agenta Pendergasta została w nim całkowicie pominięta zamierzam go obejrzeć. Jeżeli reżyserowi chociaż w połowie udało się oddać klimat powieści to film musi być bardzo dobry i nie pozwoli mi zbyt szybko zasnąć.

sobota, 3 stycznia 2015

Krąg ciemności


Książka Prestona i Childa dostała się w moje ręce zupełnym przypadkiem. W księgarni była promocja, a ponieważ ja już miałam tam założone konto złożyłam zamówienie dla siebie i koleżanki. Przez pewien czas się nie spotykałyśmy, więc zapytałam, czy mogę sobie przeczytać jej książkę. Zgodziła się i tak właśnie wzięłam się za „Krąg ciemności”.
Po opisie na tylnej okładce spodziewałam się dość krwawego kryminału, dlatego pierwsze strony zaskoczyły mnie. Akcja zaczyna się w zaśnieżonych górach, gdy bohaterowie idą do tybetańskiego klasztoru. Okazuje się, że mężczyzna – Aloysius Pendergast – jest tam już nie po raz pierwszy, a swoją podopieczną – Constance Greene – przyprowadził, by mogła się wyciszyć. W czasie ich pobytu w klasztorze Pendergast dowiaduje się, że mnisi zostali okradzeni, a przedmiotem kradzieży był starożytny, mroczny artefakt. Nie wiadomo o nim nic poza tym, że znajduje się w długiej starej skrzynce i prawdopodobnie sprowadzi na świat zagładę. Jako agent specjalny, detektyw i oddany przyjaciel mnichów, Pendergast zgadza się pomóc w odzyskaniu artefaktu i rusza jego tropem. W Londynie spóźnia się zaledwie o godziny – złodziej został zamordowany, a artefakt przeszedł w kolejne ręce. Tym razem nie wiadomo czyje, detektyw odkrywa jedynie, że morderca udał się w dziewiczy rejs największego oceanicznego liniowca. Po zakończeniu szkolenia w klasztorze Constance dołącza do Pendergasta i cudem również dostają się na liniowiec. Na pokładzie statku są tysiące ludzi – pasażerów i załogi. Detektywi jak najszybciej muszą odnaleźć złodzieja i mordercę, gdyż kolejni pasażerowie umierają w tajemniczych okolicznościach.
Książka jest całkiem ciekawie skonstruowana, czytelnik razem z detektywami zastanawia się, kto jest mordercą. Pendergast pokazuje swój tok myślowy Constance, dzięki czemu też my możemy poznać wszelkie szczegóły śledztwa, wiedząc tyle samo co detektyw. Przyznam się szczerze, że do pewnego momentu podejrzewałam kogoś zupełnie niewinnego.
Podobało mi się, że poza głównym wątkiem odzyskiwania artefaktu autorzy skupili się na relacjach oficerów i oszustwach w kasynie. Czytelnikowi pozwalało to na chwilę wczuć się w inną sytuację i zapomnieć o tym, że przecież trzeba odnaleźć mordercę. Czasem przypomnienie o tym jest dość brutalne. Przed prawie każdą zbrodnią mamy rozdział poświęcony ofierze, poznajemy ją, dowiadujemy się, skąd się wzięła na statku i kim jest. Chyba pecjalnie wybrane są takie osoby, którym się współczuje i do ostatniej chwili ma się nadzieję, że to jednak nie będzie kolejna ofiara. Większość bohaterów jest skonstruowana w taki sposób, że da się ich lubić i kibicujemy im, póki tylko można.

„Krąg ciemności” jest kolejną książką Prestona i Childa o Pendergaście, ale pierwszą, po którą ja sięgnęłam (jak napisałam na początku – przypadkiem). Była na tyle dobra, że postanowiłam wybrać się do biblioteki i przeczytać cykl od początku, żeby lepiej poznać tego intrygującego bohatera.

Ta książka (jak i kilka kolejnych) nie należy jeszcze do wyzwania - przeczytałam ją w okolicach listopada 2014 roku. Mimo to postanowiłam opisać je wszystkie, żeby zrobić odpowiednie wprowadzenie do pierwszej książki z 2015 roku, która jest 6 częścią serii.