
Mimo różnych dziwnych i niedziwnych problemów Oli i Irdze
udaje się wziąć ślub. Co prawda dzień jest ulewny (Ola obwinia o to jednego z
demonów, Sukin Kota) i strój panny młodej się niszczy, ale małżonkowie i tak są
niezwykle szczęśliwi. Jednak co to byłaby za opowieść, gdyby bohaterowie po
prostu żyli sobie radośnie po ślubie?
Już następnego ranka po nocy poślubnej Irga znika. Ola
początkowo jest niepocieszona, ale niedługo zaczyna się martwić. Szuka męża w
pracy, w knajpach, a ostatecznie zwraca się po pomoc do najlepszego
przyjaciela, Otta. Po weselu w domu znajduje się też Trochim i baron Ron, którzy
kontynuowali świętowanie u półkrasnoluda. Nie udaje im się odnaleźć Irgi
zaklęciem szukającym, więc zwracają się o pomoc do Befa, uniwersyteckiego
mentora Oli. On również nie może odnaleźć nekromanty i oznajmia, że Irga nie
chce zostać znaleziony – to jedyne wytłumaczenie. Pocieszeniem jest tylko to,
że na pewno nie jest martwy. Przyjaciele postanawiają urządzić poszukiwania, a
Ola prosi o pomoc kolejnego swojego adoratora Żywka, żeby użyczył swoich
psów-wilczarzy do tropienia. Wilczarze gubią ślad już blisko domu, jednak Ola
jest tak zdeterminowana, że po śladzie magicznym określa miejsce teleportacji.
Kiedy młoda żona odzyskuje siły, jej przyjaciele organizują
wyprawę. W ukrytym gospodarstwie udaje im się odnaleźć ledwo żywego Irgę i
uwolnić. Jednak Ola i Otto w czasie ucieczki zostają w tyle, by osłonić
przyjaciół i zostają schwytani. I to tu zaczyna się robić ciekawie… Przywódcą
grupy pościgowej jest Lewan, nekromanta, który w poprzedniej części zabił Olę.
Ale to nie on jest inicjatorem wszelkich nekromanckich działań na terenie
królestwa. Ataki księżycowych martwiaków wymyśliła królowa…
Dlaczego, jak do tego doszło i co dalej z Olą, Ottem i Irgą
nie będę już pisać – warto samemu się dowiedzieć. Dla zachęty dodam tylko, że
pojawiają się potężne demony, nietypowi grafomani, nowi adoratorzy Oli i
nieprzyjemni arystokraci. Czyta się naprawdę przyjemnie, mimo amatorskiego
tłumaczenia (korekta by się przydała, albo chociaż spojrzenie w poprzednie
części – nazwy własne – ale i tak było nieźle). Jestem bardzo wdzięczna za
tłumaczenie, bo po rosyjsku bym nie przeczytała na pewno, a było warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz