Podobnie jak „Morderstwo w Miłowie” jest to książka z
pakietu „retro kryminał”. Ją też czytała moja mama, ale nie była zachwycona.
Ona jest z tych osób, które uważają, że w „Nad Niemnem” jest dużo opisów.
Stwierdziła, że w „Pruskiej zagadce” jest za dużo opisów strojów i obyczajów z
epoki i przez to nudno się czyta. Dlatego też odkładałam lekturę – ciągle mam
chęci na coś lekkiego, a przydługie opisy nie wpisują się w ten nurt. Po
Haxerlinie w miarę zaspokoiłam swoją rządzę lekkiej rozrywki i uznałam, że
jestem gotowa na „Pruską zagadkę”.
Do Wejherowa przybywa berliński detektyw (mamy rok 1901 chyba,
więc są to Prusy Zachodnie), który ma rozwiązać sprawę morderstwa. W marcu
zaginął jedyny syn piekarza, a po długich poszukiwaniach odnaleziono kilka
części jego poćwiartowanego ciała. W miasteczku nigdy wcześniej nie zdarzyło
się tak poważne przestępstwo i miejscowa policja nie jest w stanie poradzić
sobie ze znalezieniem sprawcy.
Inspektor Braun mimo młodego wieku ma za sobą już wiele
sukcesów na tle zagadek kryminalnych, dlatego zostaje wysłany do Wejherowa.
Innym argumentem są polskie korzenie policjanta, które mogą mu pomóc zjednać
sobie część miejscowej ludności. Braun jest całkiem przyjemnym facetem, który
szybko zyskuje sympatię przydzielonego mu do pomocy posterunkowego Myszka i
większości przesłuchiwanych. A mimo to sprawa wydaje się bardziej
skomplikowana, a i zabity gimnazjalisty okazuje się nie być tak krystalicznie
czysty, jak starają się go przedstawić mieszkańcy Wejherowa.
Muszę przyznać, że dla mnie wzmianki o historii, obyczajach
czy strojach były ciekawe. Nie było ich dużo, ale przyjemnie wprowadzały w
klimat epoki i miasteczka. Byłam w Wejherowie parę razy jako dziecko w
odwiedzinach u znajomych rodziców, ale nie zapamiętałam wiele z tego czasu.
Teraz nabrałam ochoty, by znowu tam pojechać i przejść się drogami, którymi
chodził inspektor Braun, a przede wszystkim, żeby odwiedzić dróżki
kalwaryjskie, które wzbudziły moje ogromne zainteresowanie.
Prawda jest taka, że akcja rozkręca się powoli. Niby
wszystko trwa chyba dwa tygodnie, ale ciągnie się długo, bo prawie każdy dzień
opisywany jest od rana do wieczora. Mi to jednak nie przeszkadzało. Przesłuchania
Brauna pozwalały samemu zastanawiać się nad rozwiązaniem zagadki. A i tak
czytelnik nie wiedział wszystkiego, co wie policjant. Do ostatnich stron
zastanawiałam się, kto jest prawdziwym zbrodniarzem i ze zniecierpliwieniem
czekałam na wyjaśnienie Brauna. Tym bardziej, że oskarżenia były rzucane (przez
mieszkańców) we wszystkie, nawet najbardziej nieprawdopodobne, strony.
Ostatecznie rozwiązanie jest nieoczywiste (połowy nie spodziewałam się w żadnym
razie, druga przebiegała mi przez myśl).
Podobało mi się, że postaci były skonstruowane w ciekawy
sposób i nawet te bardziej poboczne miały swoją osobowość i to taką
prawdopodobną i konsekwentną. To naprawdę duża zaleta tej książki, bo czytelnik
nie denerwuje się, że normalny człowiek czegoś tam by nie zrobił, skoro jest
taki i taki. Bohaterowie są dobrze skonstruowani, fabuła jest ciekawa. Dlatego
oceniam tę książkę naprawdę dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz