Kolejna część cyklu o Szerni i Szererze. Już wcześniej udało
mi się zauważyć, że kolejne książki mają zupełnie innych bohaterów i dzieją się
w różnych miejscach. Przy „Grombelardzkiej legendzie” domyśliłam się, że
miejsca akcji to kolejne prowincje Wiecznego Cesarstwa i tym rem trafiło na
Grombelard. Jak sam tytuł zresztą sugeruje. Jednak autor chyba nie byłby sobą,
gdyby nie dał bardzo ważnych powiązań z Armektem. W dodatku ta część jest
skonstruowana nieco inaczej niż poprzednie. Przybrała raczej formę opowiadań
niż ciągłej powieści.
W pierwszym opowiadaniu poznajemy armektańską łuczniczkę
Karenirę, która została wysłana razem z oddziałem, by podszkolić
grombelardczyków w strzelaniu z łuku. Dziewczyna (bo naprawdę bardzo młoda) jest
świetna, ma doskonałego cela i bardzo dobry wzrok, świetnie widzi nawet w nocy.
Udowadnia to, gdy zostaje wysłana z misją przez komendanta. W nocy popisuje się
przed żołnierzami pod jej dowództwem. Misję przerywa ogromny kocur gadba Rbit,
który oznajmia, że na trasie siedzą sępy (trzeci rozumny gatunek). Żołnierze
chcą zawracać, jednak Karenira postanawia iść dalej (miała zanieść pismo do
Przyjętego Dorlana) i rusza sama.
Po pewnym czasie żołnierze ruszają za nią (polubili
armektankę) i znajdują ją w szczelinie z wyłupionymi przez sępy oczami. Na
miejsce dociera też Dorlan i Rbit. Żołnierze próbują zejść do Kareniry, ale
dziesiętnik ma z tym problem i spada (może sęp w tym pomógł? Nie jestem pewna).
Mężczyzna prosi Przyjętego, żeby oddał armktance jego oczy, bo sam długo nie
pożyje, a szkoda, by jej talent się marnował. Dorlan twierdzi, że nie jest w
stanie tego zrobić, jednak jakimś dziwnym zawirowaniem Szerni oczy starego
wojaka zostają przekazane młodej łuczniczce.
I to jest podstawa do pozostałych opowiadań. Większość z
nich to po prostu przygody Kareniry, w których poznajemy ją jako doskonałą
łuczniczkę i łowczynię (to zresztą jej przezwisko), świetnie znającą
grombelardzkie góry i bezwzględni tępiącą sępy. Historie są różne – w jednej
Karnira jako przewodniczka pomaga dartańskimu magnatowi w poszukiwaniu żony; w
innej poznaje legendarnego (jak ona sama już) Basergora-Kragdoba (Władcę Gór);
w jeszcze innej wykorzystuje grombelardzki oddział by urządzić zasadzkę na sępy.
Ostatecznie większość tych opowiadań splata się, by
doprowadzić fabułę do końca. Które to doprowadzenie bardzo mi się nie podoba.
Po przeczytaniu jednego z ostatnich rozdziałów (ostatni to list Przyjętego, z
którego wynika, że czytana przez nas książka to legendy zebrane przez
Namiestniczkę, która była przyjaciółką Łowczyni i chciała zachować jej legendę
dla przyszłych pokoleń) cały czas liczyłam, że autor powie „to był tylko sen”, „to
była wizja”, „komuś tak się wydawało” czy coś w tym stylu. Nie mówi tak.
Poza tym jednym, książka bardzo mi się podobała. Była pełna
akcji, zwrotów, ciekawostek i ciekawych, niebanalnych bohaterów. W dodatku nawiązywała
do poprzednich części, wspominając np. bunt Garry i jego wpływ na Grombelard.
Przewijali się też bohaterowie jak Ambegen czy Garbus. Sam Basergor-Kragdob
(myślałam początkowo, że to o nim będzie cała książka) był przecież wspomniany
w „Królu Bezmiarów” i zasugerowano tam, że jest istotną postacią dla świata.
Ogólnie z całej serii o Szerni ta książka podobała mi się
najbardziej jak do tej pory. Jest w nieco innym stylu niż poprzednie, ale dla
mnie jest to zaleta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz