Chyba zdążyłam się już przyzwyczaić do stylu Feliksa W. Kresa,
bo nie mam już problemów z rozpoczęciem czytania. Albo może mam po prostu inne
nastawienie. W każdym razie wydaje mi się, że zarówno „Panią Dobrego Znaku”
(uparcie czytanego przeze mnie jako Dobry Zamek) jak i „Grombelardzką legendę”
czyta się dużo lżej niż poprzednie dwa tomy cyklu. Autor bardziej skupia się na
opowieści, co pozwala czytelnikowi wciągnąć się w akcję i dobrze poznać
bohaterów. A ci znowu są nietuzinkowi.
Tytułowa pani Dobrego Znaku to wyzwolona poprzez małżeństwo
z księciem K.B.I. Lewinem niewolnica praczka. Po śmierci księcia sprawa Ezeny
ląduje w sądzie, Domy Dartanu (zwłaszcza dom K.B.I.) chcą unieważnić jej
małżeństwo – była niewolnica nie może przecież rządzić najbogatszym domem w
Dartanie. Niektórzy mają jednak własne pomysły – jedna z odnóg Domu postanawia
zawrzeć małżeństwo z Ezeną i przejąć większość władzy. Z kolei Yokes (dowódca
wojsk Dobrego Znaku) służy swej pani wiernie, jednak początkowo jej nie
akceptuje. Była praczka najbardziej zaskoczona jest postawą pierwszej Perły
(najdroższej niewolnicy, gospodyni domu), która nie okazuje jej pogardy.
Pewnego wieczoru odkrywa, dlaczego.
Okazuje się, że książę Lewin wyczytał w starych archiwach
wiele ciekawych rzeczy i uznał, że Ezena jest uosobieniem legendarnej królowej
Rollayny. Dlatego poślubił ją i przygotowywał do roli pani. O tym wszystkim
wiedziała pierwsza Perła Anessa i to właśnie zdradza Ezenie. Od tej pory
zostają bliskimi przyjaciółkami, a Yokes zmienia swój stosunek i zostaje
najwierniejszym sługą.
Do Dobrego Znaku zabłąkał się również Przyjęty, znany nam z
Grombelardu Gotah. Mówi, że chciał zobaczyć na własne oczy, jak tworzy się historia
Szerni. Przy okazji dowiaduje się też wiele o świecie rzeczywistym (a nie tym z
ksiąg, nad którymi dotąd spędził większość czasu).
Z drugiej strony fabuły mamy Akalę, miasto leżące na
pograniczu Armektu, Grombelardu i Dartanu (oczywiście należy do Cesarstwa, jak
wszystko). Miasto jest interesujące głównie ze względu na komendantkę
garnizonu, którą jest Tereza (ta z „Północnej granicy”). Przypominamy sobie
dzielną wojowniczkę i ogromna sympatia odżywa. Zresztą praktycznie wszyscy
(poza urzędnikami trybunału, którzy mają inne priorytety) uwielbiają Terezę.
Fabuła zawiązuje się, kiedy przypadkowo zostaje zabity
Denett, który chciał poślubić Ezenę. Wtedy księżna wyjawia jego ojcu swoją
tajemnicę i rozpętuje się ogromna wojna, początkowo między dartańskimi rodami,
a potem Dartanu z Armektem.
No i od połowy książki większość to opisy walk, zbrojeń,
taktyk itd. To mnie już męczyło, pełzłam przez te strony w doprawdy żółwim
tempie. Gdyby książka była o połowę krótsza, z krótszymi opisami bitew (chociaż
domyślam się, że niektórym mogą się one podobać), byłaby dużo lepsza. Autor
znowu tworzy ciekawych bohaterów i ciężko być wobec nich obojętnym. Jednych się
lubi, innym się współczuje. Ciężko zdecydować, kto powinien wygrać bitwy i całą
wojnę, bo każda strona ma swoje racje. To bardzo dobry pomysł, żeby przedstawić
sprawę z obu stron!
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie ponarzekała, ale nie
będzie tego dużo. Przede wszystkim nie podoba mi się kilka śmierci, uważam, że
zupełnie niezasłużonych i można było to rozwiązać inaczej. Ale rozumiem też, że
przecież nie wszyscy mogą przeżyć. Bardziej przeszkadza mi jakby urwanie
pewnych wątków. Z częścią bohaterów nie wiadomo w sumie, co się stało i co dalej
ze sobą robili. Z drugiej strony bardzo mi się podoba (choć niemożliwie
oczywiste) zakończenie dotyczące Gotaha. To taki przyjemny uśmiech w stronę
czytelnika, który jednak jest tylko człowiekiem i czasem chciałby zobaczyć
jakiś happy end (oj, to chyba nie jest duży spoiler!),
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz