poniedziałek, 18 maja 2015

Takeshi. Cień śmierci

Książkę dostałam w zeszłym roku na urodziny i stała sobie grzecznie na półce, czekając na swój czas. Nadszedł teraz, bo nie chciało mi się iść do biblioteki.


Powieść osadzona jest w fikcyjnym świecie, nieco przypominającym chyba Japonię. Samurajską Japonię z elementami przyszłościowej techniki. Nie znam się za mocno, ale takie właśnie robi to na mnie wrażenie. Książka podzielona jest na kilka wątków, które ostatecznie łączą się w jakiś sposób z Takeshim. Ale kim właściwie jest Takeshi? Powoli odkrywamy jego historię. Na początku widzimy go jako biednego holopacykarza (zrozumiałam, że to malarz, który tworzy holomalowidła), podróżującego spokojnie drogą. Wkrótce okazuje się, że nasz biedak świetnie włada mieczem i bez problemu broni się przed trzema bandytami. Po spotkaniu z nim nie mają już szansy nikogo napaść. Nie podoba to się ich pani Mariko, która postanawia odnaleźć szermierza i zemścić się na nim. W ogóle Mariko jest… psychiczna, to najlepsze określenie. Nie zależało jej na ludziach, których straciła, ale chciała podjąć wyzwanie i zmierzyć się z doskonałym szermierzem. Sama uważała się za świetną wojowniczkę i nie zamierzała przepuścić okazji.
W międzyczasie Takeshi dociera do niewielkiej wioski, która jest w obrębie włości przyrodniego brata Mariko. Holopacykarz zostaje zatrudniony przez wójta do zmiany wystroju domu i wykonania nowego holowizerunku Haru – wójtówny. Takeshiemu to pasuje – prosta praca, niewymagająca używania miecza Niestety Haru widziała mężczyznę w akcji, uważa, że uratował jej życie, a jego obecność w wiosce musi być przeznaczeniem. Krótko mówiąc zakochuje się w nim i przez to nieopatrznie wydaje Mariko. Kobieta wyzywa Takeshiego na pojedynek, na który nie może się nie zgodzić. Z tego powodu nie może też dłużej zostać w wiosce, a naiwna Haru wyrusza za nim.
Nie będę streszczać całej historii, zwłaszcza, że jakoś mocno mnie nie ujęła. Samurajska Japonia to niekoniecznie moje klimaty (nie żebym nie lubiła, ale wielką fanką też nie jestem), a domieszanie do tego technologii jak dla mnie tylko komplikuje sprawę. Mimo to książkę dobrze się czyta (chylę czoła przed warsztatem pani Kossakowskiej), a koniec… No nie spodziewałam się, że po zamknięciu książki usiądę do komputera i zacznę sprawdzać, skąd wytrzasnąć jak najszybciej kolejny tom. I cieszę się, że nie przeczytałam książki jak tylko ją dostałam, bo musiałabym czekać cały rok. A w obecnej sytuacji muszę wytrzymać tylko półtora miesiąca (premiera „Takeshi. Taniec Tygrysa” już 12.06). To jestem w stanie jakoś przetrwać i pewnie drugi tom zamówię jeszcze w przedsprzedaży, żeby jak najszybciej do mnie dotarł.

Przyznam szczerze, że nie wiem, co zrobić z tą książką w wyzwaniu… Na szczęście kolejne dwie książki nie przysporzą mi tego problemu (zaplanowane specjalnie pod wyzwanie). Może J pik? Pani Kossakowska jest nie tylko pisarką, ale też żoną pisarza Jarosława Grzędowicza :D Poza tym ponoć pracuje jako dziennikarka i ma tytuł magistra archeologii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz