poniedziałek, 15 czerwca 2015

Kamień księżycowy

Po „Siarce” Prestona i Childa bardzo chciałam przeczytać „Kobietę w bieli” Wilkie’go Collinsa (z jakiegoś powodu długi czas myślałam, że to kobieta!). Cały czas wisi mi otwarta strona na lubimyczytac.pl i przypomina o planie. Jednak ta książka jest w nieco oddalonej ode mnie bibliotece i po prostu jeszcze się nie zabrałam do wycieczki tam. Zamiast tego czytałam opinie, z których wynikało, że powieści tego autora są bardzo dobre i wciągające. Dlatego wpisałam w katalogu nazwisko i znalazłam inną jego książkę, która była niedaleko. W ten sposób wymieniłam „W pustyni i w puszczy” na „Kamień księżycowy”.


Już sama forma powieści jest dość interesująca. Na samym początku dowiadujemy się od narratora, starego Gabriela Betteredge’a, że został on poproszony o spisanie historii, która wydarzyła się w rodzinie jego pani. Styl starego sługi jest dość zabawny, a każda wzmianka o Robinsonie Kruzoe wywołuje uśmiech. W każdym razie pierwsza część powieści jest „spisana’ przez Betteredge’a. Następnie „pióro przejmują” kolejni bohaterowie: panna Clack, pan Franklin Blake, pan Ezra Jennings, pan Bruff, doktora Candy’ego oraz sierżanta Cuffa. No ale, o czym oni właściwie tak piszą?
Z prologu (dokument z archiwum rodzinnego) poznajemy historię Kamienia Księżycowego. Jest to klejnot czczony w jakiejś hinduskiej świątyni, który został skradziony, a trzej bramini poprzysięgli odzyskać go. Na każdym nieprawowitym właścicielu ciąży klątwa – spotka go mnóstwo nieszczęść. W czasie szturmu na Seringapatam klejnot zdobył człowiek nazwiskiem Herncastle. Następnie Betteredge rozpoczyna swoją historię, opowiada, kto jest kim w rodzinie i tak dalej. Ja nie będę trzymać się ściśle jego relacji, a raczej uporządkuję to na własne potrzeby.
Herncastle był bratem lady Verinder – pani Betteredge’a – i niezbyt dobrym człowiekiem. Dama nie chciała mieć z nim nic wspólnego, zwłaszcza po tym, jak się dowiedziała, w jaki sposób zdobył Kamień Księżycowy. Urwała z nim wszelki kontakt – nie widywała się z bratem i zakazała służbie wpuszczać go do domu. Jednak Herncastle z jakiegoś powodu próbował skontaktować się z siostrą i wręczyć jej córce prezent urodzinowy. Lady Verinder nie wyraża na to zgody, więc jej brat odjeżdża niepyszny. Nie rezygnuje jednak ze swojego zamiaru – spisuje testament, którego wykonawcą ma być pan Blake (jakiś tam stopień kuzynostwa) i w którym przepisuje diament Racheli Verinder. Klejnot ma zostać wręczony dziewczynie w najbliższe urodziny po śmierci Herncastla. Ponieważ pan Blake miał dużo obowiązków, doręczenia diamentu podjął się jego syn – Franklin Blake. Młodzieniec (nie wiem, ile on ma lat. Kwestia wieku w tej książce w ogóle jest dla mnie dość zagadkowa, ale pewnie był on koło dwudziestki) przybywa na urodziny kuzynki, jednak zna on historię Kamienia Księżycowego. Radzi się starego Betteredge’a, co powinien zrobić – spokojnie wręczyć kuzynce prezent, czy może ostrzec ciotkę o możliwych niecnych zamiarach jej zmarłego brata. Mężczyźni zgadzają się jednak poczekać z niepokojeniem lady Verinder, Franklin oddaje klejnot na przechowanie do banku (przyjechał chyba tydzień przed urodzinami) i postanawia sprawdzić, czy coś się wydarzy. Do czasu przyjęcia jednak nic się nie dzieje (nie pojawiają się więcej żadni podejrzani hindusi), więc panna Rachela dostaje swój prezent. Nietrudno się domyślić, że jest zachwycona i od razu ozdabia prezentem suknię. Wtedy pojawiają się trzej hindusi, jednak zostają oni wyproszeni przez jednego z gości przyjęcia. Następnego ranka okazuje się, że diament zginął z indyjskiej szafki, do której włożyła go uparta panienka. Rachela nie chce współpracować z policją i w ogóle rozmawiać na temat diamentu i kradzieży. Kuzyni Franklin i Godfrey (obaj zakochani w Racheli) próbują wspomóc śledztwo, służące są podejrzewane o spiski, a Betteredge stara się nad wszystkim zapanować. W końcu dochodzi do tragedii, a lady Verinder z córką wyjeżdżają do Londynu, by odpocząć i odsunąć się od miejsca całej afery.
Nie będę dalej streszczać fabuły, i tak zajęło mi to dużo miejsca, a chyba niewiele napisała… Pozostali narratorzy są osobami, które brały udział w przyjęciu lub późniejszym śledztwie. Zmiany osoby opisującej wydarzenia uzasadnione są tym, że historia ma być spisana przez naocznego świadka wydarzeń. Dlatego, kiedy Rachela się przenosi zmienia się też narrator. Przyznaję, że niektóre formy narracji były denerwujące (panna Clack), mimo to nie rozumiem, czemu czytałam tę książkę tak długo (prawie dwa tygodnie). Historia była ciekawa, nieźle napisana… A ostatnie 200 stron zajęło mi prawie 9 godzin! Nie wiem, jak to się stało, bo czytało się naprawdę przyjemnie.
Przeszkadzało mi to, że wiele wątków pobocznych zostało potraktowanych nieco po macoszemu. Nie udało mi się do końca ustalić, ile lat miała panna Rachela i pan Franklin, ani co właściwie zrobił Ezra Jennings. Ale chyba winę za to można zrzucić na narratorów, którzy przecież wszystko to wiedzieli, więc nie uznali za stosowne wyjaśniać czytelnikowi… Jeśli chodzi o rozwiązanie zagadki to muszę przyznać, że Wilkie Collins robił z moimi pomysłami co chciał! Autor sprawił, że myślałam tak, jak sierżant Cuff (mający rozwiązać sprawę zaginięcia diamentu), a potem prawie jak Franklin Blake (który poznał pewne fakty przeczące poprzedniej hipotezie). Od pewnego momentu kołatało mi się w głowie poprawne rozwiązanie, ale ciągle coś mnie od niego odrywało. To naprawdę dobrze skonstruowana książka!

W wyzwaniu książka zostaje Asem karo – egzemplarz, który czytałam został wydany w 1990 roku. Był to jeden z powodów, dla których zdecydowałam się na tę właśnie książkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz