Druga część cyklu o Gideonie. W sumie nie wiem, co więcej
mogłabym napisać w tym krótkim wstępie. Książkę skomentuję dopiero po opisaniu
fabuły, żadna szczególna historia się z nią nie wiąże – ot, jest kolejną
częścią cyklu, który zaczęłam czytać tylko ze względu na nazwiska autorów. Może
powiem tylko tyle, że ta część jest podobna do pierwszej pod kątem stylu
pisania, aczkolwiek dzieje się w niej nieco więcej i akcja jest według mnie
bardziej uporządkowana. O, wiem, co jeszcze! Zawiodłam się, że nie ma ani słowa
odnośnie tego, co Gideon zrobił pod koniec pierwszej części (nie będę
spoilerować, o co chodzi, skoro nie ma to wpływu na fabułę). Albo autorzy z
jakiegoś powodu o tym zapomnieli albo uznali, że czytelnik nie zauważy (bo np.
będzie czytał na bieżąco, a nie wszystkie tomy na raz). W każdym razie to nieco
zepsuło mi humor na początku powieści. Ale potem jest już lepiej :)
Już na samym początku Gideon staje przed bardzo nieprzyjemną
sytuacją – jego kolega z Los Alamos oszalał i wziął za zakładników niewinną
rodzinę. I to Crew ma do niego przemówić i skłonić do wypuszczenia cywili.
Pomijając fakt, że sytuacja ogólnie nie należy do przyjemnych, dla Gideona jest
podwójnie ciężka – przecież w podobnych okolicznościach zginął jego ojciec.
Ostatecznie przynajmniej dzieciom z więzionej rodziny udaje się przeżyć (jedno
z rodziców chyba umiera), jednak naukowiec ginie. Po zbadaniu sprawy okazuje
się, że mężczyzna został wystawiony na promieniowanie nuklearne, które wpłynęło
na jego postrzeganie świata i psychikę. FBI i Gideon odnajdują dowody, że
muzułmańscy terroryści (jak widać temat bardzo na czasie) postanowili wysadzić Nowy
Jork za 10 dni, a zmarły naukowiec miał im pomóc przy konstrukcji bomby. Jako
specjalista Gideon zostaje włączony do sprawy i przydzielony do agenta FBI
Stone’a Fordyce’a. Mężczyźni powoli budują wzajemne zaufanie, w końcu w miarę
je osiągając. Zostają jednak nieco odsunięci od sprawy i sprawdzają trop,
którym nikt inny nie chce/nie ma czasu się zająć. Jadą do pisarza, którego
wielkim fanem był zmarły naukowiec, mając nadzieję, że mężczyzna pomoże im
jakoś rozgryźć zagadkę (tym bardziej, że oszalały fizyk sam próbował swoich sił
w pisarstwie i brał udział we wszystkich spotkaniach autorskich, a następnie warsztatach).
Kiedy jednak Gideon wyrusza na plan filmowy (pisarz
ekranizuje jedną ze swoich książek), spotyka się tam z córką pisarza i zanim
udaje mu się dostać do interesującego go świadka (akurat mają kręcić najważniejszą
scenę) do akcji wkracza FBI. Chcą aresztować Gideona, który zostaje oskarżony o
współpracę ze zmarłym kolegą (znaleziono u niego w domku „Koran” i dywanik
modlitewny). Naszemu bohaterowi udaje się uciec, uprowadzając córkę pisarza i
jej konia. Żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, skuwa się z kobietą kajdankami i
razem uciekają przez góry skaliste. Teraz Gideon nie tylko musi zapobiec
wybuchowi bomby, ale również udowodnić kobiecie i Fordyce’owi, że jest
niewinny, a dowody przeciwko niemu zostały sfabrykowane.
W wypadku tego tomu chyba udało mi się rozgryźć tytuł – po prostu
w pewnym momencie FBI myśli, że Gideon zginął, nie mogą jednak znaleźć jego
ciała. My wiemy, że przeżył, bo przecież akcja jest opisywana głównie z jego
perspektywy (no i wyszedł kolejny tom cyklu).
Akcja jest wartka i rwąca niczym rzeka. Naprawdę dobrze się
to czyta, jak dla mnie lepiej niż pierwszą część. Fabuła ma kilka twistów,
których brakowało mi w „Mieczu Gideona”, ale jest bardzo gładko i spójnie poprowadzona.
Nie podoba mi się końcówka! Chodzi mi o rozwiązanie dotyczące dwojga bohaterów.
O ile jedno wydaje mi się w miarę do przyjęcia, o tyle drugiego absolutnie nie
akceptuję. No ale cóż, nie moja książka - nie mam wpływu na to, co się w niej
dzieje. A moje niezadowolenie świadczy tylko o kunszcie autorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz