czwartek, 3 marca 2016

Miecz Gideona


Lubię Prestona i Childa. Lubię ich styl. Lubię sposób budowania klimatu, rozwijania historii i kreowania bohaterów. Patrząc po ilości ich wspólnych książek, oni chyba też lubią pracować w duecie i uznają to za efektywne. Niestety seria z Pendergastem mi się skończyła, a miałam ochotę na jakąś dobrze napisaną akcję. Dlatego postanowiłam wziąć z biblioteki trylogię (przynajmniej na razie, choć zapowiada się na więcej części) o Gideonie Crew. Akurat niedawno została wydana trzecia część, wszystkie były na miejscu, więc wypożyczyłam je hurtowo.

Gideona poznajemy, gdy jest chłopcem, w niezbyt przyjemnym momencie jego życia. W czasie powrotu ze szkoły, Gideon i jego matka zostają skierowani do instytutu, w którym pracuje ojciec. Matka ma przekonać męża, by wypuścił zakładników i wypuścił zakładników. Niestety, kiedy mężczyzna się poddaje, zostaje zastrzelony. To wydarzenie miało ogromny wpływ na dalsze życie Gideona i jego matki, która zaczęła się staczać. Chłopiec z kolei został drobnym złodziejem dzieł sztuki (kradł z niewielkich muzeów i towarzystw historycznych dzieła, których praktycznie nikt nie zauważał). Postanowił jednak w końcu to porzucić i w międzyczasie został fizykiem w Los Alamos (laboratorium, w którym prowadzono różne badania. A może to jakiś tym elektrowni jądrowej? Coś w tym stylu). Umierając, matka Gideona powiedziała mu, że ojciec został wrobiony i podała nazwisko generała, który ukartował całą sprawę. Od tej pory Gideon poświęcał każdą wolną chwilę na zebranie dowodów i opracowanie planu, który mógłby pogrążyć generała.
Dzieje się to na pierwszych 100-150 stronach książki, więc nie będzie spoilerem, jak napiszę, że Gideonowi się udaje i oczyszcza imię swojego ojca. Książka ma ponad 400 stron, więc co dalej? Ja się spodziewałam, że cała powieść będzie opisywała, jak Gideon radzi sobie z generałem, układa plany itp. i ostatecznie dopiero wygrywa. A tu niespodzianka. Kiedy główny bohater osiąga swój cel, wyjeżdża w góry, by odpocząć (tym bardziej, że w czasie walki został zraniony). Tam odnajduje go wysłannik z tajemniczej prywatnej firmy. Nasz bohater trafia do Eliego Glinna (czy mi się wydaje, czy znamy go z serii o Pendergaście?), który informuje go o śmiertelnej chorobie, wykrytej podczas badań po bójce z generałem. Glinn chce wykorzystać szczególne umiejętności Gideona (fizyk i złodziej, w dodatku dość sprytny) do odzyskania tajemniczego przedmiotu opracowanego w chińskich laboratoriach. Nie wiadomo jednak, czym jest tajemniczy przedmiot. Wiemy tylko tyle, że nie można pozwolić, by trafił w ręce wroga. I że gra jest naprawdę o najwyższą stawkę, bo włącza się do niej rząd USA.
Na tym chyba zakończę fabułę. Gideon lata po świecie i mieście poszukując tajemniczego przedmiotu i opracowując plany jak go odzyskać. Przy okazji próbuje rozgryźć, czego właściwie szuka. Akcja toczy się dość szybko, nie jest skomplikowana. To nie seria o Pendergaście i nie thriller z domieszką akcji. To zwyczajna sensacja, trochę brakowało mi zagadek i niepewności. Chociaż autorzy musieli umieścić w powieści smaczek w postaci wyspy Hart Island, gdzie bohater trafia w nocy, pada deszcz… Trochę sztampa, ale Preston i Child potrafili opisać to w naprawdę fajny, trzymający w napięciu sposób. 
„Miecz Gideona” nie jest arcydziełem, ale jest przyjemny, czyta się go dobrze i przyjemnie. Nie do końca ogarnęłam tylko, skąd taki tytuł…? Może ktoś czytał i ma jakiś pomysł? Bo ja mam problemy z odnalezieniem tego miecza w powieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz