Książka trafiła do mnie w sumie przez przypadek. Urodziłam
dziecko i w związku z tym w moim życiu sporo się zmieniło. Wiązało się to też z
licznymi problemami, zwłaszcza na początku. I nie mam na myśli tylko zmian
pieluszek, karmienia i innych pielęgnacyjnych spraw. Nie, główny problem był
inny. A że nie miałam z kim o nim pogadać (mąż już powiedział wszystko na ten
temat i powtarzanie tego tylko mnie wkurza, a inni po prostu nie znają tego
problemu), postanowiłam napisać list do foch.pl. List został opublikowany, a ja
dostałam za niego tę właśnie książkę.
Książka do tytułu „Tata w budowie” ma jeszcze podtytuł albo
opis „Felietony o tym, jak być ojcem i zwariować (ze szczęścia)”. Pomyślałam,
że lektura akurat na czasie (ojcem nie jestem, ale matce też może się przydać)
i może być zabawna. Tak naprawdę do śmiesznie było ledwie kilka razy, większość
tekstów w ogóle mnie nie bawiła. A już najbardziej przeszkadzało mi nazywanie
dziecka Mikrusem. Ja rozumiem, że to tak pieszczotliwie i w ogóle, ale mi to
nie odpowiada i już.
Fabuły tu nie ma, autor opisuje po prostu różne oderwane od
siebie sytuacje ze swojego życia z dzieckiem. Przyznaję, że robi to w sposób
lekki i nie czyta się tego źle, ale specjalnie interesujące dla mnie to też nie
było. Może dla jakiegoś taty będzie – dam mężowi i zobaczę. Nie jestem też
fanką rysunków, ale po prostu nie lubię takiego stylu – kwestia gustu, bo wiem,
że dużo osób lubi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz