Od pewnego czasu polowałam na „Księgę rzeczy utraconych”
Johna Connolly’ego. W sumie to od przeczytania na studiach tekstu na temat
baśni w kulturze (stąd też „Baśniowy morderca”). Ale tak się zbierałam i
zbierałam… W tym roku jakieś kiepskie książki mi się ostatnio trafiąły, więc
się zmotywowałam, sprawdziłam biblioteki i poszłam. Ale coś mi nie poszło w tym
sprawdzaniu i okazało się, że tam gdzie poszłam „Księgi…” nie ma. Są za to inne
dzieła Johna Connolly’ego (a nawet jest dwóch autorów o tym nazwisku). Pani
bibliotekarka poleciła mi „Złych ludzi”, jako coś co czytała. Powiedziała, że
książka to w sumie horror, ale raczej lekki. No dobra, byle był dobry.
Na samym początku poznajemy starą historię z wyspy
Sanctuarium (leżącą niedaleko Portland). Przybywa na nią wygnany wcześniej
mężczyzna, zabija chłopca stojącego na warcie, a następnie masakruje swoje stare
plemię, gwałci i zabija żonę. Dowiadujemy się tego ze snów Molocha, który
przebywa w więzieniu, a mary pojawiają się u niego coraz częściej – z punktu
widzenia wygnanego zbrodniarza. Moloch planuje ucieczkę i zemstę na osobie,
przez którą trafił do więzienia – swojej żonie. Obserwujemy, jak jego plan się
realizuje przy pomocy innych mniej lub bardziej (psychiczny Willard, o twarzy
przystojnego młodzieńca) przerażających przestępców.
Ale głównym członem opowieści jest chyba wyspa Sanctuarium i
jej mieszkańcy, a zwłaszcza policjant Joe Dupree. Wyspiarze żyją spokojnie,
właściwie w przyjaźni i bez większych problemów i przestępstw. Zmienia się to,
kiedy dwoje nastolatków kradnie samochód i ginie podczas przejażdżki (typowa
rozrywka miejscowych dzieciaków). Przed śmiercią dziewczyna widzi szarych ludzi
ze światełkami i Szarą Dziewczynkę, która brutalnie się rzuca na umierającą.
Dziewczynkę widzi też chora matka jednego z mieszkańców wyspy i on sam,
zaalarmowany krzykiem matki. Starsi mieszkańcy czują, że na wyspie obudziło się
coś złego, a to co się dzieje to jedynie preludium. Przestają chodzić do
Miejsca (miejsce masakry, o której pisałam na początku), bo zaczyna budzić w
nich niewypowiedziany niepokój. No i las opanowały szare ćmy, niekiedy
skupiające się w ludzkie sylwetki.
Tyle może wystarczy. Po wysłuchaniu opinii bibliotekarki nie
omieszkałam sprawdzić też lubimyczytac.pl. Tam z kolei ludzi pisali, że trzyma
w napięciu, a oni po przeczytaniu zaczęli bać się ciem. Było to nieco sprzeczne
i trochę się przestraszyłam, że nie będę mogła spać… Ale nie było tak źle, albo
dobrze. Książka rzeczywiście była dość ciekawa, dobrze się ją czytało, choć bywała
brutalna (na pewno nie był to lekki horror!). Ale sama historia była misternie
utkana, śledziłam ją z zaciekawieniem. Jednak według mnie bohaterowie zostali
słabo zarysowani. Niby nic im nie brakowało, jednak jakoś nie zżyłam się z
żadnym za mocno, po żadnym bym nie płakała, nie odczuwałam jakichś większych
emocji, czytając ich przygody. No, może w kilku fragmentach, ale nie wynikało
to ze zżycia z bohaterem, a z klimatu i sposobu przedstawienia sytuacji (chyba
równie dobrze mogłaby tam być zupełnie nowa osoba).
Ja cały czas czekałam na te przerażające ćmy i wydawało mi
się, że się ich nie doczekałam. W sumie doszłam do wniosku, że jeśli nie masz
nic na sumieniu, to nie masz się czego bać. Bliżej końca powieści dodałabym do
tego: i nie jesteś umierającą (czy z choroby czy z ran) osobą na Sanctuarium.
Nie jestem i nic na sumieniu nie mam, więc spoko. Ale i tak, kiedy dzień po
zakończeniu książki do naszego mieszkania wpadła ćma, przyznam, że na początku
serce mi podskoczyło ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz