Ten tom cyklu Fabryka Słów również podzieliła na dwie.
Powiedzmy, że rozumiem ten zabieg – książki są cieńsze (obie mają niewiele
ponad 300 stron), więc wygodniejsze; no i oczywiście czytelnik płaci dwa razy,
więc wydawnictwo więcej zarabia. Przy pierwszym tomie miało to też sens
fabularny, bo obie części działy się w odległości co najmniej roku. Tutaj
treściowo zupełnie się to nie broni, bo oba tomy stanowią spójną całość, a
wydarzenia dzieją się bezpośrednio po sobie. Dlatego tym razem postanowiłam
połączyć to w jedną notkę (ale do wyzwania policzę jako dwie książki – w końcu
nawet w bibliotece widnieją dwie pozycje). Zauważyłam, że teraz ta książka jest wznawiana przez wydawnictwo
Papierowy Księżyc i pierwszy tom wydany jest jako całość, więc domyślam się, że
z drugim będzie podobnie. No ale do rzeczy…
Książka zaczyna się niemal idyllicznie – Wolha i Len siedzą
na plaży i przygotowują wiedźmę do egzaminy na koniec szkoły. Pojawia się też
wątek humorystyczny w postaci hipochondrycznego wampira Kaiela. Normalnie
sielanka. Kiedy Wolha opuszcza Dogewę, by udać się na egzamin, Len niechętnie
przyjmuje u siebie delegację z Arlissu (innej wampirze doliny). Wiedźma zdaje
swoje egzaminy wręcz śpiewająco i zostaje wysłana na praktykę do władcy
Belorii. Nie jest tym jednak zachwycona i w uroczy i barwny sposób skraca staż
do jednego dnia (kolejny moment humorystyczny), by wrócić szybko do Dogewy i
objąć tam stanowisko naczelnej wiedźmy. Po drodze wpada do znajomego zielarza,
u którego w poprzedniej części zostawili mantikorę, a na pobliskich bagnach
zgubiła się kobyła Wolhy. Wiedźma chce ją odzyskać, jednak nie udaje jej się.
Zamiast tego źrebię (dziecko tejże kobyły Stokrotki i k’iarda Lena Wolta)
wybiera ją sobie na towarzyszkę i wyrusza z nią w dalszą podróż. Po niedługim
czasie zyskuje imię Smołka. Po drodze Wolha wykonuje różne wiedźmie zlecenia i
upewnia się w tym, że różne stare potwory z jakiegoś powodu ponownie pojawiły
się w Belorii (jednego pokonała na bagnach, kolejne spotyka w lasach).
Przekazuje wiadomość dla Konwentu Magów i jedzie dalej do Dogewy. Tam dowiaduje
się, że Len wyruszył razem z poselstwem do Arlissu, do narzeczonej (małżeństwa
wampirzych władców są aranżowane i nastawione na potomstwo; Len od dawna już
wymigiwał się od wizyty). Postanawia wyruszyć za nim następnego dnia, jednak w
nocy ma dziwny koszmarny sen i natychmiast rusza w pogoń na poselstwem.
Niestety, już jest spóźniona.
Ktoś zaatakował delegację, zabił strażników i śmiertelnie
zranił Lena. Wolha wyciąga miecz z piersi przyjaciela, a ten zmienia się w
wilka, rzuca na nią i ucieka (wiemy, że wampiry zamieniają się w wilki). Wtedy
na miejsce wracają sprawcy zamieszania i więżą wiedźmę. Grożą jej najpierw
śmiercią a potem zrzuceniem winy za śmierć władcy. Na szczęście przypadkowo w
okolicy pojawia się winesska wojowniczka, która pomaga Wolsze w pokonaniu
zbirów i ucieczce. Kobiety szybko się zaprzyjaźniają i w dalszą drogę ruszają
razem (cel wojowniczki jest po drodze do Arlissu). W mieście spotykają
arlisskiego wampira (sposób spotkania go jest kolejnym elementem humorystycznym),
który postanawia jak najszybciej zabrać je do swojej doliny. Po drodze wiedźma
odkrywa, że zbiry, które ich ścigają nie są ludźmi ani wampirami, a udajcami –
kolejnymi starymi potworami, które wchodzą w martwe ciała i udają jego
poprzedniego właściciela.
W międzyczasie wampir Rolar uświadamia Wolhę, że jest
opiekunką Lena i zostało jej jeszcze parę dni, by przeprowadzić obrzęd, który
pozwoli władcy powrócić do życia. Jeśli nie zdążą, Len na zawsze już pozostanie
wilkiem. Wiedźma jest tym bardzo przejęta i jest gotowa zrobić wszystko, by
uratować przyjaciela.
Wydaje mi się, że ten tom ma w sobie najwięcej humoru. Mnie
najbardziej bawiły przekomarzanki Rolara z Orsaną (och, jakbym cię ugryzł;
krwiopijca!). Może to i prosty, oczywisty humor, ale naprawdę fajnie
zrealizowany – nie przesadzony. Fabuła tego tomu też była ciekawa, sama
kombinowałam, czy to Arliss zdradził, kto tak naprawdę jest zły i ponosi winę
za wszystko. Akcja szła wartko, a główny wątek przeplatały małe misje poboczne,
które wprowadzały przyjemne urozmaicenie. Autorka chyba nieco dojrzała i
poprawiła swój styl. Tak, ta część naprawdę mi się podobała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz