Książka, którą dostałam zupełnie z przypadku na Święta.
Teściowa (tzn. Mikołaj) w prezencie postanowiła kupić mi patelnie, co zresztą
zasugerował jej mój mąż. Później jednak ukochany się zreflektował, że nie
przepadam za tego typu prezentami (wolę coś dla MNIE, a rzeczy do kuchni czy po
prostu użytkowe wolę wybierać sama), ale uznał, że patelnie i tak nam się
przydadzą (ech, już bez komentarza ;) ). Jednak po jego refleksji teściowa
uznała, że kupi mi coś jeszcze, co mi się pewnie spodoba. No i wybrała się do
księgarni (zawsze dobry cel, jeśli chodzi o prezenty dla mnie!), do półki z fantastyką
(jeszcze lepiej!) i wybrała książkę (prawdopodobnie po okładce). „Prawdodziejkę”.
Akcja powieści toczy się w Czaroziemiach (bardzo podobnych z
mapy do naszego świata, nawet z nazw niektórych miast), gdzie niektórzy ludzie
mają magiczne zdolności. Są więc wiatrodzieje (władają wiatrem), wododzieje
(władają wodą), więziodzieje (widzą Nici Więzi, czyli emocje) i tak dalej.
Większość z nich dostaje czaroznamię, żeby wszyscy wiedzieli o ich mocy. No i
jest jedna prawdodziejka Safi (wszyscy myślą chyba, że już dawno wymarły),
która nie ma czaroznamienia i nikt nie może się dowiedzieć o jej mocy.
Dodatkowo dziewczyna jest domną (arystokratką) ze zubożałego rodu, którą
wychowuje wuj. Obecnie żyje samodzielnie i wraz ze swą wieziosiostrą
(przyjaciółką) Iseult robi różne beztroskie rzeczy w mieście. Dziewczyny
poznajemy, kiedy zastawiają pułapkę na mężczyznę, któ®y oszukał je w karty.
Niestety coś idzie nie tak (to znaczy kolejny raz zostały przez niego oszukane)
i w pułapkę wpada szef jednej z miejskich Gildii. Jeszcze gorzej – w jego
ochronie znajduje się krwiodziej (gość nie ma Nici Więzi, czuje krew i potrafi
nad nią panować), który rusza tropem dziewcząt, by pomścić zniewagę.
Ale to dalej nie jest największy problem przyjaciółek.
Akurat tego dnia u Imperatora urządzane jest przyjęcie, na którym Safi musi się
znaleźć. Zostaje zabrana przez ludzi wuja i przygotowana do przyjęcia. Poddaje
się temu, bo wuj obiecał jej, że po północy będzie wolna i „będzie mogła wieść
dalej swój niefrasobliwy żywot bez ambicji”. Czy jakoś tak. Safi wie, że nie
kłamie (taka w końcu jest jej moc), jednak czuje, że coś jest nie tak. I ma
rację – zostaje ogłoszona narzeczoną Imperatora. Jednak wuj dotrzymuje
obietnicy i w sprytny sposób wyprowadza siostrzenicę i organizuje dla niej
ucieczkę w taki sposób, że nikt się początkowo nie orientuje.
Gdy Safi przygotowuje się balu, Iseult samodzielnie próbuje
uciec przed krwiodziejem (nauczyciele dziewcząt zaoferowali jej pomoc, jednak
uznała, że woli z niej nie korzystać). Uda się do jedynego miejsca, do którego
wie, że krwiodziej się nie dostanie – do swojej rodzinnej osady pod miastem.
Nie spodziewa się ciepłego przyjęcia (nie miała wystarczających umiejętności,
by zostać następczynią matki na stanowisku więziodziejki), ale uważa, że nie ma
wyjścia. Niestety w osadzie jest gorzej niż było, a jej największy wróg (jakiś
kapłan, który nie wiadomo skąd się wziął kiedyś i już został i wszystko psuje)
usiłuje ją zabić, oskarżając o bycie Lalkarką (tajemnicza, zła więziodziejka).
Na szczęście Iseult udaje się uciec razem z matką i jej uczennicą. Podczas
ucieczki zostaje raniona zaklętą strzałą i jest w kiepskim stanie. Nie chce
jednak iść z matką dalej, bo uważa, że powinna pomóc Safi.
No i dziewczynom udaje się spotkać w opuszczonej latarni morskiej,
dokąd gonią je mnisi pod wodzą krwiodzieja. Na szczęście pojawia się książę
Merik z Nubrevny, który zabiera je na swój statek. Nie wynika to z jego dobrej
woli, ale z tego, że podpisał z wujem Safi układ, że jeśli dowiezie domnę do
Lejny, ród Hasstrelów zawiąże kontakty handlowe z Nubrevną (której jest to
bardzo potrzebne, bo była okrutnie zniszczona przez wojnę). Książę początkowo
nie wie, że Safi jest zbiegłą/porwaną narzeczoną Imperatora i widzi w niej
tylko (oczywiście) bezczelną domnę. Jednak cała akcja dopiero tu się rozpoczyna…
Zaraz po dostaniu książki trafiłam na artykuł, w którym
została wspomniana jako jeden z największych zawodów 2016 roku. Zmartwiłam się
i przez jakiś czas nie miałam na nią ochoty. Potem jednak znalazłam też
pozytywne opinie o niej, zresztą ciągle jakoś mnie ciągnęła. Nie była zła. Nie
była też wybitna, ale z tym największym zawodem bym nie przesadzała. Książka
jest raczej prosta i przewidywalna, ale czyta się ją nieźle. Przede wszystkim
jest lekka, a akcja toczy się szybko i jest ciekawa.
Widać jednak, że autorka nie ma wielkiego doświadczenia, bo
wyraźne są pewne braki. Na przykład do tej pory nie do końca ogarniam, czym
jest rozszczepienie, kto się może rozszczepić, dlaczego i jakie (poza śmiercią)
są tego skutki. A wydaje się to dość ważne w kontekście całej powieści. Widać,
że pisarka skupiła się raczej na fabule, ale nie będę narzekać, bo nie poszło
jej źle. Powstała z tego przyjemna książka, która jest miłą odskocznią od
świata. No i w maju druga część – może tam coś się rozwinie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz