środa, 22 marca 2017

Prawdodziejka

Książka, którą dostałam zupełnie z przypadku na Święta. Teściowa (tzn. Mikołaj) w prezencie postanowiła kupić mi patelnie, co zresztą zasugerował jej mój mąż. Później jednak ukochany się zreflektował, że nie przepadam za tego typu prezentami (wolę coś dla MNIE, a rzeczy do kuchni czy po prostu użytkowe wolę wybierać sama), ale uznał, że patelnie i tak nam się przydadzą (ech, już bez komentarza ;) ). Jednak po jego refleksji teściowa uznała, że kupi mi coś jeszcze, co mi się pewnie spodoba. No i wybrała się do księgarni (zawsze dobry cel, jeśli chodzi o prezenty dla mnie!), do półki z fantastyką (jeszcze lepiej!) i wybrała książkę (prawdopodobnie po okładce). „Prawdodziejkę”.



Akcja powieści toczy się w Czaroziemiach (bardzo podobnych z mapy do naszego świata, nawet z nazw niektórych miast), gdzie niektórzy ludzie mają magiczne zdolności. Są więc wiatrodzieje (władają wiatrem), wododzieje (władają wodą), więziodzieje (widzą Nici Więzi, czyli emocje) i tak dalej. Większość z nich dostaje czaroznamię, żeby wszyscy wiedzieli o ich mocy. No i jest jedna prawdodziejka Safi (wszyscy myślą chyba, że już dawno wymarły), która nie ma czaroznamienia i nikt nie może się dowiedzieć o jej mocy. Dodatkowo dziewczyna jest domną (arystokratką) ze zubożałego rodu, którą wychowuje wuj. Obecnie żyje samodzielnie i wraz ze swą wieziosiostrą (przyjaciółką) Iseult robi różne beztroskie rzeczy w mieście. Dziewczyny poznajemy, kiedy zastawiają pułapkę na mężczyznę, któ®y oszukał je w karty. Niestety coś idzie nie tak (to znaczy kolejny raz zostały przez niego oszukane) i w pułapkę wpada szef jednej z miejskich Gildii. Jeszcze gorzej – w jego ochronie znajduje się krwiodziej (gość nie ma Nici Więzi, czuje krew i potrafi nad nią panować), który rusza tropem dziewcząt, by pomścić zniewagę.
Ale to dalej nie jest największy problem przyjaciółek. Akurat tego dnia u Imperatora urządzane jest przyjęcie, na którym Safi musi się znaleźć. Zostaje zabrana przez ludzi wuja i przygotowana do przyjęcia. Poddaje się temu, bo wuj obiecał jej, że po północy będzie wolna i „będzie mogła wieść dalej swój niefrasobliwy żywot bez ambicji”. Czy jakoś tak. Safi wie, że nie kłamie (taka w końcu jest jej moc), jednak czuje, że coś jest nie tak. I ma rację – zostaje ogłoszona narzeczoną Imperatora. Jednak wuj dotrzymuje obietnicy i w sprytny sposób wyprowadza siostrzenicę i organizuje dla niej ucieczkę w taki sposób, że nikt się początkowo nie orientuje.
Gdy Safi przygotowuje się balu, Iseult samodzielnie próbuje uciec przed krwiodziejem (nauczyciele dziewcząt zaoferowali jej pomoc, jednak uznała, że woli z niej nie korzystać). Uda się do jedynego miejsca, do którego wie, że krwiodziej się nie dostanie – do swojej rodzinnej osady pod miastem. Nie spodziewa się ciepłego przyjęcia (nie miała wystarczających umiejętności, by zostać następczynią matki na stanowisku więziodziejki), ale uważa, że nie ma wyjścia. Niestety w osadzie jest gorzej niż było, a jej największy wróg (jakiś kapłan, który nie wiadomo skąd się wziął kiedyś i już został i wszystko psuje) usiłuje ją zabić, oskarżając o bycie Lalkarką (tajemnicza, zła więziodziejka). Na szczęście Iseult udaje się uciec razem z matką i jej uczennicą. Podczas ucieczki zostaje raniona zaklętą strzałą i jest w kiepskim stanie. Nie chce jednak iść z matką dalej, bo uważa, że powinna pomóc Safi.
No i dziewczynom udaje się spotkać w opuszczonej latarni morskiej, dokąd gonią je mnisi pod wodzą krwiodzieja. Na szczęście pojawia się książę Merik z Nubrevny, który zabiera je na swój statek. Nie wynika to z jego dobrej woli, ale z tego, że podpisał z wujem Safi układ, że jeśli dowiezie domnę do Lejny, ród Hasstrelów zawiąże kontakty handlowe z Nubrevną (której jest to bardzo potrzebne, bo była okrutnie zniszczona przez wojnę). Książę początkowo nie wie, że Safi jest zbiegłą/porwaną narzeczoną Imperatora i widzi w niej tylko (oczywiście) bezczelną domnę. Jednak cała akcja dopiero tu się rozpoczyna…
Zaraz po dostaniu książki trafiłam na artykuł, w którym została wspomniana jako jeden z największych zawodów 2016 roku. Zmartwiłam się i przez jakiś czas nie miałam na nią ochoty. Potem jednak znalazłam też pozytywne opinie o niej, zresztą ciągle jakoś mnie ciągnęła. Nie była zła. Nie była też wybitna, ale z tym największym zawodem bym nie przesadzała. Książka jest raczej prosta i przewidywalna, ale czyta się ją nieźle. Przede wszystkim jest lekka, a akcja toczy się szybko i jest ciekawa.

Widać jednak, że autorka nie ma wielkiego doświadczenia, bo wyraźne są pewne braki. Na przykład do tej pory nie do końca ogarniam, czym jest rozszczepienie, kto się może rozszczepić, dlaczego i jakie (poza śmiercią) są tego skutki. A wydaje się to dość ważne w kontekście całej powieści. Widać, że pisarka skupiła się raczej na fabule, ale nie będę narzekać, bo nie poszło jej źle. Powstała z tego przyjemna książka, która jest miłą odskocznią od świata. No i w maju druga część – może tam coś się rozwinie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz