Kiedy przeczytałam „Prawdodziejkę” i zobaczyłam, że ma mieć
kolejne części, od razu powiedziałam teściowej (od niej dostałam pierwszą
książkę), że bez skrępowania może mi je kupować. „Wiatrodzieja” dostałam na
urodziny w czerwcu i w sumie całkiem szybko zaczęłam go czytać. Ale skoczyłam
dopiero a początku września, bo miałam bardzo mało okazji, żeby usiąść do
papierowej książki. Wieczorami czytam na kindlu, bo nie muszę do tego włączać
światła, a nie jeździłam dużo autobusami. I dlatego chyba na razie odpuszczę
sobie papier, bo nie zapowiada się, żebym miała gdzieś jeździć sama i mogła w
spokoju poczytać.
Książka zaczyna się dramatycznie, zaraz po tym jak wszyscy
bohaterowie poszli w różne strony. Safi wyruszyła z cesarzową Marstoku, by
pomóc jej w sprawach politycznych. Jednak okręt został zaatakowany i tylko one
dwie się uratowały. Nie udało im się
ujść daleko, bo zostały schwytane przez piekielnych bardów (ludzi, którzy
polują na niezarejestrowanych czarodziejów). Ci mają w planach odprowadzić je
do króla Cartorry, narzeczonego Safi.
Z kolei Iseult ucieka przez rozszczepionymi i w snach poznaje
splotodziejkę, która potrafi rozszczepiać ludzi nawet na ogromną odległość. Ta
uważa, że są takie same, ale Iseult nie chce się na to zgodzić. Niedługo
odnajduje ją Auduan, który miał ją wyśledzić i oddać kapłanowi purytanów, który
nienawidzi dziewczyny. Krwiodziej jednak sprzymierza się z więziodziejką, by
spłacić jej dług życia. Razem wyruszają, by odnaleźć Safi i psychucznie coraz
bardziej się do siebie zbliżają.
Z kolei u Merika znowu nie jest różowo – na niego również
zostaje przygotowany zamach i jego okręt wybucha. Księciu udaje się uratować,
podobnie jak jednemu z załogantów – Cam, chłopcu okrętowemu (który okazuje się
dziewczyną, ale nieważne). Merik wraca do Loats, bo podejrzewa, że to jego
siostra stoi za zamachem. Jego skóra jest bardzo poparzona, a on sam chodzi w
płaszczu z kapturem, więc ze względu na podobieństwo któryś z mieszkańców
nazywa go Furią (któraś ręka boga). Książę przyjmuje nowe imię i pod nim chroni
się, próbując śledzić siostrę.
Nową ważną bohaterką staje się Vivia – siostra Merika. W „Prawdodziejce”
była wredną i bezwzględną bohaterką drugoplanową. Tu wysuwa się do przodu i
poznajemy ją dużo lepiej. Dowiadujemy się, że wszystko, co robi, robi dla
swojego kraju (na przykład zorganizowała piratów, by kradli zapasy). A mimo to
wiecznie żyła w cieniu brata, któremu wszystko przychodziło z łatwością. Teraz
wiemy, że Vivia nie jest taka zła, a stara się po prostu osiągnąć w życiu to,
co jej się należy i na czym jej zależy. Poświęca się poszukiwaniu podziemnego
miasta z legend, w którym spokojnie pomieściłaby się ludność Lovats i ludzie
nie musieliby tłoczyć się na ulicach i w kanałach.
Cała książka to toczone oddzielnie te cztery wątki. Dwa z
nich na chwilę się łączą, ale inny na trochę dzieli na dwa. Nie powiedziałabym,
że jest to do końca spójna opowieść, ale mam nadzieję, że w kolejnej części
będzie lepiej.
Ogólnie przygody bohaterów są ciekawe, można im kibicować i
się z nimi zżyć. Tylko jest t nieco naiwne, ale trudno – nie czyta się źle.
Najbardziej przeszkadzało mi urwanie wątku splotodziejki, która w pewnym
momencie po prostu zniknęła. I pojawienie się znikąd na sam koniec pewnej
postaci, która wcześniej odeszła i nie zarejestrowałam, żeby w jakiś sposób się
odnalazła… Mimo to książkę oceniam dobrze i gdybym miała więcej czasu na pewno
przeczytałabym ją szybciej i pewnie to dostarczyłoby mi więcej przyjemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz