poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Kobieta w bieli

Postanowiłam przeczytać tę książkę ponad rok temu, kiedy skończyłam „Siarkę”. Chciałam zobaczyć, co zainspirowało Prestona i Childa. Niestety „Kobieta w bieli” była dostępna tylko w jednej z okolicznych bibliotek, w dodatku w tej, której nigdy nie mam po drodze. Dlatego najpierw sięgnęłam po „Kamień księżycowy”, żeby w ogóle zapoznać się z Collinsem. Nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, więc parcie się zmniejszyło. Ale od roku pierwszą stroną, która mi się wyświetla, jak wchodzę na lubimyczytac.pl jest strona „Kobiety w bieli”. Ciągle o sobie przypominała i wisiała nade mną. Teraz już nigdzie nie jest mi po drodze, a na spacery z dzieckiem chodzimy w różne strony, zwykle bez żadnego konkretnego celu. Dlatego wreszcie wybrałam się do biblioteki po upragnioną „Kobietę w bieli”, żeby zaspokoić swoją ciekawość.



Na początku książki dowiadujemy się, że cała historia została spisana, żeby wyjaśnić pewną tajemnicę (chyba skądś to znam…). Tak jakby głównym bohaterem jest nauczyciel rysunków Walter Hartright, który dzięki swojemu włoskiemu przyjacielowi dostaje posadę w wiejskim dworze w Limmeridge jako nauczyciel dwóch młodych panien. Wieczór przed wyjazdem mężczyzna spędza u matki i po pożegnaniu wraca nocą do Londynu. Na drodze spotyka dziwną kobietę ubraną całą na biało i mówiącą niezwykle tajemniczo. Nieznajoma prosi go o pomoc w dotarciu do Londynu i dyskrecję. Jako dżentelmen Walter oczywiście udziela pomocy i dotrzymuje jej towarzystwa. Po drodze dowiaduje się, że najszczęśliwsze wspomnienia kobiety łączą się właśnie z Limmeridge, lecz nie rozmawiają o tym dużo. Kiedy kobieta go opuszcza okazuje się, że jest ścigana przez dwóch mężczyzn, ponieważ uciekła z zakładu dla obłąkanych. Hartright stwierdza, że teraz i tak już nic nie może zrobić i zwyczajnie wyjeżdża następnego dnia.
Jedną z panien, które ma uczyć, jest Marianna Halcombe, kobieta rozsądna, twardo stąpająca po ziemi, energiczna (ogólnie opisywana jako posiadająca męskie przymioty). Walter szybko się z nią zaprzyjaźnia i opowiada jej historię kobiety w bieli. Marianna jest zaintrygowana i postanawia pomóc mu rozwiązać zagadkę. Po przeszukaniu listów swojej matki odkrywa, że nieznajoma to najprawdopodobniej Anna Catherick, nieco opóźniona w rozwoju dziewczyna, która kiedyś spędziła parę tygodni w okolicy Limmeridge i została bardzo dobrze potraktowana przez matkę panien. Pani Fairlie (ta matka) powiedziała wtedy dziewczynce, że najpiękniej jej w bieli i powinna ubierać się na biało. Tak się to wryło w mózg małej, że do tej pory (23 lata) chce się ubierać wyłącznie na biało. No i wydawałoby się, że tajemnica rozwiązana. Ale to nie koniec.
Walter zakochuje się, z wzajemnością, w drugiej ze swoich uczennic Laurze Fairlie. Jednak rozsądna Marianna radzi mu, by wyjechał przed zakończeniem umowy, gdyż Laura od dwóch lat jest zaręczona (życzenie jej ojca z łoża śmierci) i jej narzeczony przybywa do dworu. Dżentelmen dzielnie usuwa się w cień, wiedząc, że z powodu niskiej pozycji społecznej nie ma prawa nawet wyznać ukochanej swych uczuć. Hartright wyjeżdża do Ameryki na wyprawę naukową (w czym pomagają mu znajomości Marianny), a Laura bierze ślub i po półrocznej podróży poślubnej przeprowadza się razem z siostrą do Blackwater, siedziby swego męża sir Parsivala Glyde.
Na tym może skończę, choć tak naprawdę dopiero w tych okolicach zaczyna się cokolwiek ciekawszego (około 400. strony z 600). I razem z nowożeńcami do Anglii przybywa hrabia Fosco, który jest powodem, dla którego sięgnęłam po książkę. Po przypomnieniu sobie fragmentów „Siarki” stwierdzam, że w oryginale hrabia jest opisany tak samo: gruby, wielki, niezwykle sprytny i inteligentny, bardzo stosowny i wygląda na przyjaźnie nastawionego do świata, od razu budzi sympatię (we wszystkich poza Marianną i Laurą). Tak naprawdę to on jest przyczyną większości wydarzeń w Blackwater, ale mimo egoizmu widać, że dba o interesy przyjaciela (między innymi uspokajając go, by zachowywał pozory grzecznego) i o jeszcze jedną osobę…
„Kobieta w bieli” jest napisana w tym samym stylu, co „Kamień księżycowy” – w formie opowiadań różnych osób, które w różnym czasie miały związek ze sprawą. Przyznam, że najbardziej podobało mi się opowiadanie Marianny – raz że napisane dość konkretnie, a dwa że zwracała ona uwagę na ważne rzeczy. Opowiadanie Waltera było jak dla mnie nieco zbyt chaotyczne i ukierunkowane w jedną stronę.
Książkę ogólnie czytało się nieźle (nie miałam wrażenia, że już długo czytam, a posunęłam się zaledwie o kilka stron), ale była ona właściwie o niczym. Dla mnie od razu jasne było rozwiązanie zagadek, do których Walter dochodził powoli. W sumie samo rozwiązanie przyszło mu do głowy, ale kombinował nad udowodnieniem go. To naprawdę niesamowite, że w XIX wieku za dowód mogło służyć wyznanie spisane na kartce i czyjś list. Przecież to tak łatwo podrobić… No ale wtedy wierzono w słowo honoru (w sumie równie sensowne, jak dzisiejsze zeznawanie po przysięgą). Ciekawe jest patrzeć na społeczeństwo, w którym skaza na honorze dla wielu jest czymś gorszym niż popełnienie przestępstwa. Pod tym względem powieść była dla mnie naprawdę interesująca.

A jeśli chodzi o tytułową kobietę w bieli… nie jest to duch, jak się trochę obawiałam na początku. Właściwie nie ma jej tak naprawdę wiele w książce i nie wiem, czemu bohaterowie twierdzą, że wszystko kręci się wokół niej. Owszem, ma pewne znaczenie dla fabuły, ale według mnie równie dobrze tytuł mógłby brzmieć „Mężczyzna z myszkami” (żeby nie powiedzieć „z ptaszkami”) i odnosić się do hrabiego Fosco, który zresztą miał więcej wpływu na rozwój wydarzeń. No ale tytuł przyciąga (przynajmniej według mnie), a to chyba najważniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz