wtorek, 27 grudnia 2016

Anioły i demony

Jak zapowiedziałam, tak zrobiłam – po przeczytaniu „Kodu Leonarda da Vinci” od razu wzięłam się za drugi tom cyklu. Obie książki wzięłam z biblioteki za jednym zamachem, więc nie musiałam urządzać nowej wyprawy dalej niż do szafki. Tym chętniej się za to wzięłam, że pierwszy tom mi się podobał i naprawdę dobrze było przeczytać coś lekkiego i przyjemnego po „Tessie”. Miałam nadzieję na dobrą passę w tej serii.



Bladym świtem Robert Langdon dostaje telefon i natychmiast wyrusza do Szwajcarii do CERNu. Został tam zamordowany naukowiec, a na jego piersi wypalono symbol „Illuminati” – to z tego powodu dyrektor ośrodka zadzwonił właśnie do Langdona. Znalazł jego stronę internetową, gdzie pisał o symbolach, w tym między innymi o bractwie Illuminatów (uznanym za już nieistniejące). Uznał, że profesor będzie w stanie pomóc w odnalezieniu mordercy. I powstrzymaniu przed czymś jeszcze gorszym.
Dowiadujemy się bowiem, że zamordowany naukowiec był katolickim księdzem, który adoptował córkę i razem z nią od paru lat prowadził badania. Łączył naukę z wiarą i wierzył, że można naukowo udowodnić istnienie Boga. Kiedy Vittoria Vetra pośpiesznie wraca do CERNu, okazuje się, że ich eksperymenty przyniosły rezultaty – udało im się odwzorować Wielki Wybuch w mniejszej skali i stworzyć antymaterię. Co więcej, udało im się tę antymaterię wyodrębnić i odkryć sposób na jej przechowywanie. Ten eksperyment ma ogromne znaczenie dla nauki, religii a także polityki – oczywiste jest, że wcześniej czy później ktoś spróbuje zrobić z tego broń. A taka broń byłaby bardzo niebezpieczna, zwłaszcza, że jedna z próbek wyodrębnionych przez naukowców była dość duża – widoczna gołym okiem – więc jej wybuch objąłby teren o średnicy co najmniej kilometra (o ile dobrze pamiętam). Ach właśnie, więc co jest gorszego od zamordowania człowieka? Zamordowanie człowieka i wykradzenie jego próbki antymaterii, która wybuchnie w ciągu 24 godzin.
Pojemnik z próbką zostaje odkryty w Watykanie, więc Langdon i Vittoria natychmiast tam lecą (dyrektor Kohler nie, bo jest chory). Akurat tego dnia odbywa się konklawe, na którym ma zostać wybrany nowy papież. Ale to nie koniec kłopotów. Nie dość, że pojemnik z antymaterią znajduje się gdzieś na terenie Watykanu i grozi śmiercią 164 kardynałom, całej gwardii szwajcarskiej i prawdopodobnie jeszcze paru osobom. Gwardia szwajcarska (ochrona Watykanu) nie szuka pojemnika, bo jest zajęta poszukiwaniem czterech zaginionych kardynałów, faworytów na zwycięzców konklawe. W dodatku kiedy Langdonowi i Vittori udaje się przekonać kamerlinga, że sprawa z antymaterią jest poważna, dzwoni do niego porywacz, który oznajmia, że działa na zlecenie bractwa Illuminati i co godzinę będzie zabijał kolejnego z porwanych kardynałów, by wskazać ludziom ścieżkę oświecenia. Jej zwieńczeniem ma być wybuch antymaterii godzinę po ostatnim zabójstwie. Langdon, Vittoria i kamerling dochodzą do wniosku, że jedynym sposobem na uratowanie kardynałów i znalezienie pojemnika jest schwytanie porywacza. A w tym celu musza odnaleźć starożytną ścieżkę oświecenia umiejscowioną gdzieś w Rzymie za czasów Galileusza. Od tej chwili zaczyna się wyścig z czasem.
Akcja powieści znowu toczy się w ciągu zaledwie paru godzin, a dzieje się bardzo dużo. Dla mnie naprawdę fascynujące były opisy ścieżki i szukanie rozwiązań symbolicznych zagadek. Powiem szczerze, że chciałabym przejść się w Rzymie śladami Langdona, jeśli kiedykolwiek tam będę. To się Brownowi udało. Udało mu się też stworzyć jednego antagonistę, którego nie da się lubić (chyba że ktoś ma coś nie w porządku z głową) i jednego, którego ciężko rozgryźć. A kiedy już go poznajemy… ja uznałam, że to naprawdę biedny człowiek i tak naprawdę to mu współczułam. Z drugiej strony sam był winny swojego największego błędu – kiedy osoba, którą kochasz chce Ci coś wyjaśnić, należy wstrzymać się z osądem przynajmniej do usłyszenia tych wyjaśnień.

Dziwi mnie jedna rzecz… Czemu „Anioły i demony” są drugą częścią cyklu (zarówno w książkach jak i w filmach)? W „Kodzie…” autor wspomina Vittorię i wycieczkę Langdona po watykańskich archiwach, więc chronologicznie „Anioły i demony” dzieją się wcześniej. Oryginał został też napisany wcześniej (2000 rok, a „Kod…” 2003). Nie rozumiem tego. Mąż sugerował, że może „Kod…” miał być tak kontrowersyjny i był reklamowany jako antyreligijny. Ale to nie ma większego sensu, bo „Anioły…” mają dużo więcej wspólnego z religią. Cóż, niezbadane są ścieżki myśli wydawców i filmowców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz