Jak na razie ostatnia część przygód Roberta Langdona – choć
w kinach jako trzecia, a kolejna książka jakoś zaraz ma być. Dla mnie była to
też druga powieść przeczytana na kindu i przez to miałam pewien problem – w
pliku pdf jeden rozdział był wklejony (?) dwa razy w związku z czym innego
brakowało. Musiałam na szybko szukać w internecie jakiegoś pliku, żeby móc
przeczytać. Na szczęście książka była ciekawsza od „Procesu” Kafki i
zorientowałam się już po paru słowach, a nie po dwudziestu stronach (tak,
miałam źle wydrukowaną wersję i czytałam te same 20 stron chyba trzy razy).
Tym razem Brown od początku zaczyna z grubej rury – nie ma
wprowadzenia, że ktoś zadzwonił i Langdon pojechał. Nasz bohater budzi się w
szpitalu, ze szwami na głowie i nie pamięta jak się tam znalazł. Aha, i jest we
Włoszech, a ostatnie co pamięta to wycieczka po kampusie Harvardu. Ma też
dziwne koszmary o pięknej kobiecie z siwymi włosami, która stoi wśród trupów i
popędza go do działania. Opowiada o tym wszystkim lekarce, która się nim
zajmuje, gdy nagle do szpitala wpada kobieta z irokezem i, co ważniejsze,
pistoletem, strzelając w stronę Langdona. Trafia włoskiego lekarza, a doktor
Brooks (ta lekarka, której opowiadał) stara się zrobić wszystko, żeby ochronić
pacjenta. Zamyka szybko drzwi do pokoju i wyprowadza Langdona przez łazienkę i
tyle wyjście, w ostatniej chwili wracając się po jego marynarkę. W mieszkaniu
Sienna (dr Brooks) pokazuje Langdonowi, co znalazła wszyte w jego marynarkę –
mały, metalowy pojemnik na niebezpieczne chemicznie środki, zamykany na odcisk
palca. Okazuje się, że na odcisk palca Langdona. W środku jest urządzonko,
które po potrząśnięciu wyświetla obraz – „Mapę piekła” Boticelliego. Obraz jest
nieco zmodyfikowany – poszczególne kręgi są poprzestawiane – i kryje w sobie
napis, że prawdę można dostrzec tylko w oczach śmierci. Domyśla się, że ma to
coś wspólnego z „Boską komedią” Dantego i razem z Sienną wyruszają na
poszukiwania.
Dodatkowo wiemy, że jakiś bogaty i poważany mężczyzna
zaplanował coś na kolejny poranek. I raczej nie jest to nic dobrego. Powoli
czytelnik i bohaterowie odkrywają, że jest to Bertrand Zorbist (znany biolog),
który uważa, że Ziemi grozi przeludnienie i zamierza coś z tym zrobić. I nie
chodzi mu o wysłanie ludzi na księżyc albo budowanie podziemnych miast. Nie, on
uważa, że ludzkość potrzebuje epidemii i delikatnego przetrzebienia. A WHO i
Robert Langdon chcą zapobiec realizacji jego planu.
W sumie, patrząc na dzisiejsze społeczeństwo, zgadzam się z
Zorbistem. Tylko z innych powodów. Nie wiem, czy Ziemia się przeludnia (chociaż
jest to bardzo prawdopodobne), bo nie zajmuję się polityką i medycyną itd. Oczywiście
– ludzie żyją coraz dłużej, coraz więcej dzieci przeżywa, bo medycyna się
rozwija. I to w sumie dobrze. Ale jak patrzę czasem na jakość tej ludzkości…
Wiem, że brzmi to okropnie, ale czasem sama mam ochotę wybić połowę populacji.
Zorbist jednak nie chce wybić tych, którzy „na to zasługują”, ale po prostu
przypadkową jedną trzecią (tak mniej więcej). Co ciekawe, znalazł też na to
stosunkowo nieinwazyjny i łagodny sposób. Ale tego dowiadujemy się dopiero pod
koniec powieści.
Ogólnie książka po raz kolejny była ciekawa i udana.
Przyznam, że autor mnie zaskoczył rozwiązaniem zagadki, kto próbował zabić
Langdona. No i, jak w poprzednich częściach, bardzo podobała mi się podróż po
dziełach sztuki. Słyszałam, że organizowane są wycieczki śladami Roberta
Langdona (słyszałam o wycieczce w Londynie na podstawie „Kodu…”) i, szczerze
mówiąc, bardzo chciałabym wziąć w nich udział. Takie rzeczy zawsze bardzo mnie
kręciły, a tu dodatkowym smaczkiem jest to, że Brown opiera się na prawdziwych
informacjach. Dlatego po raz kolejny jego książkę oceniam na bardzo dobrą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz