Tym razem z nieco innej beczki. Zamiast czytać książki
postanowiłam nadrobić parę opowiadań z „Nowej Fantastyki” – 2 numery i jedno
wydanie specjalne, a kolejnych spodziewam się niedługo w skrzynce… Poza tym
książka, za którą obecnie się wzięłam to „Ziemiomorze”, czyli sześć powieści w
jednotomowym wydaniu. Grube i ciężkie – do autobusu się nie nadaje. Dlatego,
żeby nie przerywać ciągłości pojawiania się postów, postanowiłam napisać o
grze, którą właśnie skończyliśmy z mężem przechodzić.
„Zaginięcie Ethana Cartera” jest grą stworzoną przez polskie
studio, wyprodukowaną przez Polaków. Mimo to została wypromowana po angielsku i
to jest też język oryginału. Na szczęście jest polska wersja językowa – i w
napisach i w głosie. Dodatkowo nie jest to jeden lektor, ale każda postać ma
własny głos, czyli jest naprawdę dobrze.
Grą zainteresowaliśmy się, bo pokazał ją youtubie Rock i
wyglądała dość zachęcająco. Taki trochę thriller, trochę zagadka. Kupiliśmy grę
na jakiejś promocji internetowej i czekała 2 miesiące aż się za nią weźmiemy.
Zaczęliśmy chyba w środę.
Na samym początku dowiadujemy się, że jest to „przygoda bez
przewodnika” i rzeczywiście. Gra nie ma żadnego samouczka. Nasz bohater –
detektyw Paul Prospero – ląduje w lesie na torach. Mówimy (bo gra jest
pierwszoosobowa), że zostaliśmy wezwani przez chłopca, który nazywa się Ethan
Carter. Dostaliśmy od niego list i wierzymy we wszystko, co tam napisał.
Obawiamy się tylko, że mogliśmy przybyć na późno… Przyznam, że buduje to
klimat, jednak nie mamy pojęcia, co tak naprawdę w tym liście było. Mimo że
bohater wie.
W każdym razie ruszyliśmy wzdłuż torów. Wyszliśmy z lasu,
przeszliśmy przez most, minęliśmy kolejkę (nazywaną drezyną…), weszliśmy w nowy
las. Tam znaleźliśmy rozplątane liny na torach, kanister, odcięte nogi… i pierwsze
ciało. Spróbowaliśmy „dotknąć” ciała (tak się nazywa akcja w grze) i na ekranie
pojawiła nam się czarna plama. Aha, fajnie. Biegaliśmy dookoła, próbując coś
znaleźć, jednak nic to nie dało. „No trudno – uznaliśmy – pewnie jeszcze nie
odblokowaliśmy mocy, która pozwoli nam się czegoś dowiedzieć.” Poszliśmy więc
dalej. Dotarliśmy do jakiegoś domu (po drodze przebyliśmy jeszcze więcej lasu i
kolejny most), gdzie po długiej walce ustawiliśmy pokoje tak, jak powinny być.
Potem weszliśmy do dalszego domu, który okazał się dokładną kopią tamtego,
który przed chwilą ustawialiśmy. Już ustawioną kopią. Cóż, trzeba było najpierw
tu przyjść, zapamiętać i wrócić tam. Ustawianie zajęłoby nam pewnie mniej
czasu. Ale i tak byliśmy dumni, że udało nam się wreszcie wykonać jakieś
zadanie i ujawniło nam się wspomnienie Ethana.
Poszliśmy dalej! Las, las, dużo lasu… Doszliśmy do kościoła
i cmentarza, znaleźliśmy martwą wronę, rysunek na ścianie, rozbitą lampę i zejście
do grobowca. Znowu samodzielnie doszliśmy do tego, jak zapalić światło w
grobowcu i znaleźliśmy tam ciało. I na tym nasza passa się skończyła.
Chodziliśmy dookoła, szukaliśmy i nic. Wpadliśmy na pomysł, żeby zobaczyć, jak
Rock sobie z tym poradził – skoro nie dajemy rady to zobaczymy, czy czegoś nie
pominęliśmy… Oj, jeszcze jak pominęliśmy! Już na początku filmiku Rock, w pierwszym
lesie, znalazł jakieś pułapki, które ukazały mu wizję. Zniechęceni
koniecznością powrotu przez mnóstwo lasów i dwa mosty, wyłączyliśmy grę.
Do rozgrywki wróciliśmy w sobotę, dużo lepiej przygotowani.
Włączyliśmy sobie poradnik, żeby po zrobieniu wszystkiego, co uważamy za
konieczne, sprawdzić, czy to już na pewno wszystko. Najpierw wróciliśmy na
początek gry (dużo biegania) i znaleźliśmy w lesie pułapki, na które natknął
się Rock. Zaprowadziły nas one w następne miejsce, potem jeszcze trochę poszukaliśmy,
poradnik podpowiedział nam, że musimy znaleźć kamień i mieliśmy wszystko. Hura!
Odblokowaliśmy wspomnienie o pierwszej śmierci! A czarna plama po „dotknięciu”
ciała rozrosła się i wprowadziła nas w tryb wizji. Potem poszliśmy dalej,
buszując w drodze po lesie. Bo może znowu są tam jakieś pułapki, które
wcześniej ominęliśmy? Znaleźliśmy kolejne wspomnienie… I tak graliśmy dalej,
biegając w kółko, jak bezgłowe kurczaki i szukając wskazówek, które w dużej
części nie istniały albo dotyczyły już innej sprawy.
 |
Tryb wizji |
Gra jest bardzo ładna – grafiki lasu i wody są naprawdę
super. Wszystko wygląda pięknie. Ale… Jest tego za dużo. To znaczy nie za dużo
piękna, ale za dużo terenu. Zupełnie niepotrzebnego terenu, przez który tylko
przebiegamy. Już się nie zachwycamy i nie wczuwamy w klimat, bo jesteśmy lekko
zirytowani. Te tereny służą chyba tylko przedłużeniu rozgrywki. Lepiej byłoby
to wszystko ograniczyć do mniejszej przestrzeni.
 |
Piękna grafika |
Fabuła w grze też jest bardzo ciekawa. Po kolei dowiadujemy
się, co się stało z członkami rodziny Ethana, poznajemy tajemnicę małego
miasteczka i mamy nadzieję odnaleźć chłopca całego i zdrowego. Małą nadzieję,
ale zawsze. To, co psuje klimat i fabułę to te ogromne tereny. Gracz biega w
kółko, szukając czegoś niepotrzebnie długo i zupełnie wypada z klimatu. Gra
stanowczo powinna być bardziej skondensowana. Fabuły nie jest dużo (jej zaletą
jest jakość), więc przestrzeń gry powinna być proporcjonalna.
Niestety, nie widząc wcześniej gameplaya albo nie korzystając
z poradnika, gracz nie ma szans czerpać pełnej przyjemności z gry. Nasz bohater
prawie nam nie podpowiada, więc odkrycie mechaniki gry jest dość ciężkie.
Dodatkowo, widząc w jednym miejscu jakieś rozwiązanie, spodziewamy się, że
później znowu może się ono trafić (pułapki). I dlatego biegamy po ogromnym,
pustym terenie. Sami byliśmy bliscy wyłączenia gry i nie wracania do niej później.
Całą grę przeszliśmy w około 3 godziny. Razem z powrotami i
bieganiem bez sensu. Nie jest to długa gra. I, mimo że ciekawa, uważam, że nie
warta swojej rynkowej ceny (80 zł!). Cieszę się, że kupiliśmy ją w promocji,
ale pewnie więcej zabawy mielibyśmy oglądając gameplaye na youtubie niż
samodzielnie w nią grając.
Na pewno obejrzymy sobie gameplay Rocka z tej gry, jak
przechodził kopalnię. Nawet mój mąż uznał, że miało to swój klimat (a graliśmy
w środku dnia), więc jestem bardzo ciekawa reakcji Rocka :)