Po raz kolejny sięgnęłam po jeden z pakietów, chyba ten
debiutancki. W internecie wyczytałam, że „Herbata z kwiatem paproci” to takie
dość współczesne fantasy, z elementami science fiction i mitologią słowiańską
na dokładkę. Dwa z czterech określeń mi pasowały, więc uznałam, że to już
połowa sukcesu. Książka miała szansę mi podejść. No i ten tajemniczy tytuł….
Który wyjaśnił się już na samym początku. Otóż główny
bohater często bywał w pewnej herbaciarni i przy jednej z wizyt przypadkiem
dostał czyjąś mieszankę (niektórzy klienci zamawiali dla siebie specjalne
mieszanki herbaty, niedostępne w normalnej karcie). Okazało się, że siedzący
nieopodal starszy mężczyzna również kiedyś ją dostał i tak nawiązali znajomość.
Byli tak ciekawi składu mieszanki, że uprosili kelnerkę o wskazanie
właścicielki receptury. Ta nie chciała zdradzić składników, ale zaoferowała
pewną ilość herbaty w zamian za przysługę. Pani Goplana (bo tak miała na imię)
wraz ze swymi ochroniarzami zaprowadziła mężczyzn do bramy na starym mieście i
wpuściła do innego świata. Tam mieli nazbierać kwiatów paproci i dostarczyć do
herbaciarni, aby mieszanka mogła zostać przygotowana. Tak więc wyjaśnienie
tytułu okazało się bardzo przyziemne.
Jednak to nie wszystko, herbata jest tylko tłem i
zapalnikiem dla reszty fabuły. Okazuje się, że Goplana musiała prosić o
przysługę, ponieważ sama nie może przejść na Tamtą Stronę. Po kłótni z Oberonem
każde z nich zostało w jednym ze światów. Goplana i jej poddani przystosowali
się do naszego świata, ale bez magii powoli umierają. Z kolei Oberon nie do
końca rozumie zasady rządzące naszą stroną, ale planuje ją przejąć. Nasz
bohater z pomocą Konesera (tego starszego pana od herbaty) i poznanego przez niego
domowika stara się poskładać całą tę mitologię do kupy i zapobiec śmierci
poddanych Goplany i jej samej.
Powieść sama w sobie nie była zła, choć nie ujęła mnie
specjalnie. Trochę przeszkadzały mi te nowoczesne wątki (jakieś wszczepy na
przykład), ale ogólnie fabuła się kleiła. Nie podobało mi się to, że większość
bohaterów używała określeń (Rumcajs, Koneser), które wymyślił główny bohater,
mimo że nigdy sam ich nie używał w rozmowie. Nie był też narratorem, więc nie
trzymało się to trochę kupy.
Tak czy siak sam pomysł był dość ciekawy, chociaż dla mnie
mało tej mitologii. No i jakoś brakowało mi „tego czegoś”, żebym się książką
zachwyciła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz