niedziela, 25 października 2015

Dom burz

Długo się zastanawiałam, czy ryzykować i czytać tę książkę… To druga część „Wieków światła”, które jak wiadomo niespecjalnie mi się podobały. Ale wypożyczyłam od razu obie części (bo głupio tak iść po jedną książkę do biblioteki ;) ), a jestem jakoś skrzywiona i książka tak na mnie oskarżycielsko patrzyła – „wypożyczyłaś mnie i nie przeczytasz? Będzie mi przykro!” – więc zaczęłam. A jak już zaczynam to kończę (od gimnazjum kończyłam chyba każdą zaczętą książkę).

Akcja toczy się 100 lat po wydarzeniach z „Wieków światła”, a dokładniej w 99 roku I Wieku światła. Nie mamy więc znajomych z tamtej części bohaterów. I dla mnie to dobrze. Mamy za to Alice Meynell z chorym na suchoty synem Ralphem, którzy podróżują po całym świecie, by znaleźć jakieś miejsce, gdzie chłopak się wyleczy lub chociaż będzie mu lżej. Poznajemy ich, kiedy przybywają do Invercombe – posiadłości należącej do cechu Telegrafistów (którego arcycechmistrzem jest ojciec Ralpha) i leżącej gdzieś pod Bristolem. Miejsce okazuje się bardzo dobre, chłopak czuje się nieco lepiej, ale aby zapewnić jego ostateczny powrót do zdrowia Alice Meynell zawiera pakt z ludźmi-cieniami (najbardziej odmienieni odmieńcy. Mieszkają w pobliskim Einfell – miejsce które kojarzymy z pierwszej części). Kobieta zatrudnia też jako pokojówkę dziewczynę spotkaną nad brzegiem morza, licząc, że wniesie trochę życia do domu i zaprzyjaźni się z jej synem. Tymczasem Ralph czuje się coraz lepiej, nie dostaje już ataków, staje się silniejszy i potężniejszy. Szybko zaprzyjaźnia się z Marion (ta dziewczyna), która pomaga mu w jego badaniach naukowych i uczy go prawdziwego życia. Ta pierwsza część książki wygląda trochę jak sielanka – chory zdrowieje, wszyscy żyją szczęśliwie w podmiejskiej posiadłości i robią to, co lubią. Sielankę przerywają tylko niektóre występy Alice Meynell, która tak bardzo dba o przyszłość syna i ukrycie swojej przeszłości (i wieku), że pokazuje swoją naprawdę mroczną stronę.
W dalszej części (po jakiejś 150 stronie) przenosimy się kilkanaście lat w przyszłość. Z opowieści dowiadujemy się, że zaraz po nieudanym wyjeździe-ucieczce Ralpha i Marion wybuchła wojna między wschodem i zachodem Anglii. Ralph jest jednym z głównodowodzących armii Wschodu, ale udaje mu się wracać do Londynu do żony i dzieci. Cały czas też wspiera go matka. Z kolei Marion zostaje sanitariuszką i tak dobrze organizuje pracę szpitali, że staje się symbolem dającym wiarę żołnierzom Zachodu. Oboje nie widzieli się od tych kilkunastu (chyba 16 albo 17) lat. Jest jednak coś, co ich łączy, a nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Chodzi o Klade’a, który jest ich synem (Marion wmówiono, że umarł przy porodzie, a naprawdę został oddany do adopcji i trafił do Einfell. Ralph nie wiedział nawet, że dziewczyna była z nim w ciąży). Wie o nim tylko Alice Meynell, która ani trochę się nie zmieniła przez te lata.
Cóż, przeczytanie tej książki okazało się dobrym wyborem. Podobała mi się dużo bardziej niż „Wieki światła”, coś się w niej działo, może miała lepszy styl, a może po prostu nieco inne realia bardziej mi przypasowały. Większy był też nacisk na relacje międzyludzkie. Grunt, że nie męczyłam się, czytając. Teraz zostało też wyraźnie powiedziane, że odmieńcy to ludzie, którzy mieli za dużo styczności z eterem i to pod jego wpływem zostali przemienieni. I dowiadujemy się, że nie tylko ludzie mogą zostać odmienieni.

To już przedostatnia książka w wyzwaniu. Postanowiłam trochę namieszać w kartach i uznać ją za króla trefl (wcześniej był nim „Takeshi 2: Taniec Tygrysa” – przeniosłam go na waleta karo, czyli książkę ze zwierzęciem w tytule) – akcja toczy się w czasie wojny. Większa część fabuły dotyczy właśnie walki między Wschodem i Zachodem, więc wydaje mi się to dobrym wyborem.

1 komentarz: