poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Człowiek z Wysokiego Zamku

Postanowiłam, że skoro lecę już tak zwaną klasyką (G.K. Chesterton) to wypadałoby sięgnąć też po Philipa K. Dicka. No i akurat chyba najpopularniejsza (w każdym razie ja najwięcej o niej właśnie słyszałam) jego książka znalazła się w bibliotece, w której ja również byłam. Przyznam, że nieco się obawiałam, bo coś mi się kojarzyło, że Dick to takie „twarde sf”. A ja jednak nie przepadam za tym klimatem. Umiem docenić dobrze napisane, ale nie sprawia mi takiej przyjemności, jak zwykłe fanatsy. Może dlatego, że w science fiction zawiera się „science”, które dla mnie bywa najczarniejszą magią, zwłaszcza kiedy idzie w stronę fizyki. Mimo to uznałam, że wypada znać Dicka, więc wzięłam tego „Człowieka z Wysokiego Zamku”.


Akcja dzieje się w Ameryce po II wojnie światowej, którą wygrały Niemcy i Japonia. Amerykanie są traktowani jak obywatele drugiej kategorii, trochę  jak jakieś dzikusy. Japończycy poszukują i kolekcjonują „oryginalne amerykańskie artefakty”, takie jak kolt z wojny secesyjnej, ale też przedwojenny zegarek z Myszką Miki. Oczywiście kwitnie też handel podróbkami, ale są sklepy, które mają swoją renomę. Jednym z nich jest sklep pana Childana.
Nie wszyscy fałszerze są zadowoleni ze swojej pracy. Na przykład Frank Frink (który ma żydowskie korzenie, co w oczywisty sposób jest niebezpieczne), który odchodzi z firmy i razem z jednym ze współpracowników otwiera własną pracownię. Nie chcą robić podróbek, a wpadli na pomysł, by wykonywać oryginalną, nowoczesną amerykańską biżuterię. Nie wiedzą, czy będzie na nią popyt wśród Japończyków, jednak postanawiają zaryzykować, a jednym z pierwszych miejsc, gdzie chcą rozpocząć sprzedaż jest sklep pana Childana.
Właściwie sklep jest jakby punktem łączącym wszystkie wątki. Bo kolejny dotyczy japońskiego biznesmena pana Tagomi, który u pana Childana chce kupić prezent dla ważnego gościa. Nie wie, kim gość jest dokładnie, wie jednak, że powinien mu się przypodobać. Zakłada więc, że najlepszym sposobem będzie kupno jakiejś amerykańskiej pamiątki. Pan Baynes (ten gość, Niemiec, podający się za Szweda, a tak ogólnie to mający zupełnie inne nazwisko i działający pod przykrywką) z grzeczności okazuje radość, jest jednak nieco zdziwiony darem (chyba właśnie zegarek z Myszką Miki). Zaznacza, że nie przystąpią do interesów, póki nie dotrze jeszcze jeden gość – stary Japończyk, który boi się latać, więc podróżuje statkiem przez ocean. Spotkanie jest jeszcze bardziej opóźnione przez zawirowania na świecie – zmarł kanclerz Niemiec i musi zostać wybrany nowy.
Ostatnim wątkiem jest była żona Franka Frinka – Juliana. Kobieta zostawiła byłego męża, wyprowadziła się i prowadzi zajęcia z samoobrony na Wschodnim Wybrzeżu. Pewnego dnia poznaje kierowcę ciężarówki, około trzydziestoletniego Włocha, którego zaprasza do siebie na noc. Powoli poznaje mężczyznę i dowiaduje się o książce „Utyje szarańcza”. Postanawiają odwiedzić autora tej książki, która przedstawia wizję alternatywnej rzeczywistości – gdyby Niemcy i Japonia przegrały wojnę.
Ta książka jest drugim punktem łączącym wszystkie wątki. Każdy bohater gdzieś spotyka się z tym tytułem, ma go na półce, czytał, lub zostaje mu polecony. Właściwie… ta książka i jej autor dają chyba najwięcej do myślenia pod sam koniec powieści. Ale nie będę zdradzać, o co chodzi. Myślę, że warto przeczytać samemu i dotrzeć do tych ostatnich stron.

Okazało się, że nie jest to „twarde sf” albo ja się nie znam. Ale rzeczywiście w książce przeplata się sporo polityki. Mimo to samo spojrzenie na kulturę tej alternatywnej rzeczywistości jest dość ciekawe i myślę, że naprawdę warto poznać tę książkę. Ani nauki ani polityki nie ma w niej aż tyle, żeby przerażała. A i napisana jest lekko i naprawdę dobrze się to czyta, choć czasem wymaga skupienia, żeby ogarnąć wszystkie połączenia (być może ja ich nie wyłapałam).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz