wtorek, 19 kwietnia 2016

Podróże Guliwera

Właściwie chyba każdy słyszał o Guliwerze, widział jakiś film albo bajkę. Ale ile osób tak naprawdę zna tę historię Swifta i czytało książkę? W bibliotece „Podróże Guliwera” oznaczone są jako lektura, czyli możliwe, że jakieś dzieci czytały tę książkę. Jednak w lekturze mieszczą się tylko dwie z czterech części powieści. I to według Wikipedii nie ma tam tej najpopularniejszej i najczęściej omawianej. Muszę się tu nie zgodzić z wikipedią. Udało mi się jednak w dziale młodzieżowym znaleźć drugi egzemplarz, w którym były wszystkie części. Znalazłam go po przeczytaniu tego z działu lektur, więc książkę czytałam w dwóch turach w dwóch różnych wydaniach.


Na samym początku poznajemy bohatera – Lemuel Guliwer początkowo chciał zostać lekarzem, potem jednak postanowił zostać marynarzem, co było dla niego ciekawsze. Połączył więc obie te profesje i został lekarzem okrętowym.
Podczas jednej z podróży statek wpadł w ogromną burzę, wszyscy poza Guliwerem zginęli, a jego morze wyrzuciło na plażę. Okazało się, że trafił do kraju Liliputów, czyli ludzi, którzy mieli wzrostu kilka cali (czyli kilkanaście centymetrów). Początkowo nasz bohater uważany był za zagrożenie, jednak przekonał do siebie króla, dostał domek za miastem (wieżę ogromną dla Liliputów, w której ledwo się mieścił) i zobowiązał się służyć królowi, bronić jego państwa i pomagać jak tylko da radę. Oczywiście nie był w stanie wykonywać zwykłych prac, jednak bardzo pomagał w przenoszeniu wiadomości (kiedy już nauczył się języka) i transporcie towarów. Jednak obecność Guliwera okazywała się coraz bardziej kłopotliwa – jadł bardzo dużo jak na możliwości państwa Liliputów, na jego ubrania szły przerażające ilości materiałów. Król bardzo lubił Guliwera, jednak kwestie ekonomiczne skłoniły go, by uwierzyć wrogom człowieka i wydać wyrok śmierci. Na szczęście nasz bohater miał też oddanych przyjaciół, którzy ostrzegli go. Wyruszył w odwiedziny do sąsiedniego królestwa, gdzie również zaprzyjaźnił się z królem (to dzięki Guliwerowi państwa zawarły pokój). A stamtąd ostatecznie udało mu się uciec na jakiejś łodzi, która dryfowała w okolicy. Po powrocie do Anglii Guliwer zbił fortunę, pokazując podarki od Liliputów – między innymi maleńkie zwierzątka.
Nasz bohater nie potrafił jednak usiedzieć długo w domu z żoną i dziećmi i postanowił wyruszyć w kolejną podróż. Znowu wylądował sam na obcej wyspie – tym razem marynarze zeszli po wodę, a uciekając z wyspy przed olbrzymem opuścili swojego lekarza okrętowego. Guliwerowi udało się dotrzeć do domu olbrzyma, gdzie zaprzyjaźnił się z jego córką (nie będę pisać tu żadnych imion, bo są zbyt dziwne). Dziewczynka traktowała go jak ukochaną laleczkę, nauczyła języka, opiekowała się nim. W końcu ojciec wpadł na pomysł, aby pokazywać Guliwera innym olbrzymom za pieniądze. Początkowo robił to w domu, a w końcu wyruszył z córką w podróż po królestwie. Wtedy też królowa olbrzymów zaproponowała, że odkupi Guliwera i przyjmie na służbę jego młodą opiekunkę. W państwie olbrzymów niczego Guliwerowi nie brakowało (może poza poczuciem bezpieczeństwa, bo zagrażały mu nawet owady), jednak tęsknił za domem. Pewnego dnia sługa zabrał naszego bohatera z jego domkiem (pudełkiem, pięknie umeblowanym) nad morze. A tam pudełko zostało porwane przez ptaka i uniesione nad morze. Na szczęście po raz kolejny Guliwerowi udało się uratować – na pudełko trafił zaciekawiony, ale dobry kapitan i ocalił naszego bohatera. Guliwer po raz kolejny wrócił szczęśliwie do domu z pamiątkami z podróży.
Przy okazji kolejnej wyprawy Guliwer trafił do kraju rządzonego z Latającej Wyspy. Mieszkańcy byli normalnego wzrostu, lecz nie do końca normalnej mentalności. Poświęcali swoje życie na różnego rodzaju obliczenia i doskonalenie sztuki muzycznej, a gospodarka ich kraju coraz bardziej upadała i oni sami byli coraz biedniejsi. W tym kraju nasz bohater nie był niczyim więźniem, a gościem i stanowił okaz zdrowego rozsądku. Szczerze mówiąc, ta część najmniej do mnie przemówiła, nic się w niej nie działo. Mieszkańcy Latającej wyspy byli świetni w wielu teoriach, ale w praktyce niczego nie umieli zastosować.
W ostatniej części Guliwer trafia do kraju mądrych koni czyli Houyhnhnmów (nie będę tego więcej pisać, zostanę przy koniach). Znajduje się tam, ponieważ jego załoga się zbuntowała i wysadziła go na brzeg. Na wyspie początkowo Guliwer spotyka dziwne owłosione stworzenia, do których czuje ogromną odrazę, a które próbują go obwąchać/zgwałcić/zrobić coś. Na szczęści ratują go dwa konie, bohater jest przekonany, że to potężni czarownicy przemienieni w konie. Okazuje się jednak, że to właśnie konie rządzą tą krainą, a obrzydliwe stwory to yahoosi, czyli chyba bardzo dzicy i owłosieni ludzie, którzy są jak bydło dla koni, nie myją się i żywią padliną. Guliwerowi udaje się zostać w domu jednego z koni, dzięki czemu poznaje ich kulturę. Konie są niezwykle mądre, nie znają kłamstwa ani zła, nie rozumieją rzeczy, które Guliwer opowiada o świecie ludzkim (o niesprawiedliwości, prawnikach itp.). Tym bardziej, że przedstawia on kulturę ludzką w jak najgorszym świetle (wszyscy są źli, przekupni i fałszywi). Kraj koni jest wymarzoną utopią Guliwera, jednak nie może tam pozostać – jest zbyt podobny do yahoosów, więc musi wrócić do domu, gdzie brzydzi się wszystkich ludzi i ledwo jest w stanie przebywać w jednym pokoju z żoną lub dziećmi.
Podobno to ta ostatnia część jest najczęściej omawianą. Mi się jednak wydaje, że najlepiej znana i najczęściej wspominana jest część pierwsza – ta o liliputach. Chyba że mówimy tu o kręgach akademickich, wtedy możliwe, że głębiej omawiana jest część utopijnego społeczeństwa koni.

Cieszę się, że przeczytałam tę książkę – to dla mnie kolejny krok w poznawaniu klasyki, którą „każdy zna”. Ale nie podobała mi się. Była nudno napisana, praktycznie nie było tam dialogów, tylko strasznie długie opisy. No i sama głęboka filozofia zawarta w symbolice odwiedzanych krain do mnie nie przemawia. To nie jest mój typ literatury, nie interesuję się tym. I nie wydaje mi się, żeby dzieci, które mają to za lekturę były zachwycone…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz