Kiedy zebrałam w bibliotece wszystkie książki, po które
przyszłam, przy biurku bibliotekarki stała kolejka. Nie spieszyło mi się
nigdzie, więc stanęłam sobie przy półce z fantastyką i postanowiłam poszukać
jeszcze czegoś ciekawego dla siebie. Większość książek była częściami jakichś
trylogii albo jeszcze gorzej – sag. A ja miałam ochotę na coś, co mogę łyknąć
jednorazowo i nie bawić się później w szukanie kolejnych części. Bo niestety
mam tak, że jak już jakiś cykl zacznę, to czuję wewnętrzny przymus, żeby go
skończyć… W końcu dostrzegłam „Smocze zęby”. Jakiś rys Europy z czasów wypraw
krzyżowych, rycerze, smoki – może być fajnie.
Nie było.
Na początku rycerz (nie pamiętam imienia, większości imion
nie pamiętam, a to chyba już coś znaczy) wraz ze swym giermkiem Pedro Zwinnym
Lisem ratują z rąk Saladyna (główny zły, wyznawca Proroka) piękną elfkę
(kurczę, prawie pamiętam jej imię!). Następnie przenosimy się do obozu Ryszarda
Lwie Serce i Filipa II Augusta (chyba), którzy muszą się sprzymierzyć dla dobra
chrześcijaństwa. Postanawiają wysłać naszego rycerza (byłego templariusza) na
poszukiwanie smoczych kamieni, które z kolei pozwolą odnaleźć Stół Salomona
(magiczny artefakt, który zawiera imię Boga, czyli najpotężniejsze zaklęcie).
Do wyprawy królowie dołączają kapłana Jorge (nawet nie będę próbowała
przypomnieć sobie i zapisać jego nazwiska, bo było jakieś dziwne i udało mi się
zapamiętać tylko imię), który ma być wparciem duchowym oraz krasnoluda, który…
nie wiem, dlaczego ma uczestniczyć, nie ogarnęłam tego. A, dołącza do nich też
młody przyszły rycerz Guido. Też nie wiem, dlaczego, ale powiedzmy, że ma to
być dla niego szkolenie. W międzyczasie przyplątuje się też uwolniona elfka
Isbela (ha! Udało mi się znaleźć! Templariusz to Lucas z Torano, a krasnolud
Grontal), która postanawia się przyłączyć, bo jadą akurat kierunku jej
rodzinnych stron. Kapłan jest jej niechętny, a Guido się w niej zakochuje i tak
sobie podróżują. Krasnolud od czasu do czasu kontaktuje się ze swoimi
pobratymcami, którzy mieszkają pod drzewami i przekazują mu różne informacje.
Do wyprawy dołącza też ork Gorgo, który zostaje uratowany przez Guido z
tonącego okrętu (tak, to bohaterowie go najpierw zatopili). Jest, oczywiście,
głupi, ale też wierny swojemu wybawicielowi. W gruncie rzeczy nie jest złym
stworzeniem. W niektóre noce templariuszowi ukazuje się Błękitna Dama, która
daje mu wskazówki albo po prostu jest i pachnie.
Z drugiej strony poznajemy też czarny charakter książki
Svena, który również szuka smoczych kamieni. Ale nie dla siebie, a dla złego
maga, który służy Abominacji (siła natury, przeciwna kościołowi), jest po
prostu najemnikiem. I zabija praktycznie każdego na swojej drodze.
Dziwnie napisane i wydaje się bez sensu? Jeśli tak to udało
mi się oddać ducha książki… Miał to być znakomity pastisz fantasy a wyszło coś,
co ledwo się dało czytać. Szło mi bardzo ciężko, często gubiłam wątek (albo ja
albo pisarz), a fabuła nie wciągnęła. Gra stereotypami się nie udała, styl się
nie udał, ogólnie nie jest to udana książka. Nie polecam, chyba że ktoś już
naprawdę nie ma co czytać i ma do wyboru to albo „Króla olch”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz