środa, 6 kwietnia 2016

Kiksy klawiatury

Już od dawna prosiłam różnych ludzi, żeby kupili mi tę książkę. Ale z jakiegoś powodu nie chcieli… Ciągle słyszałam, że to za tanie na prezent (chyba nie liczy się koszt prezentu, a to czy obdarowany go chce, nie?), że ciągle tylko kupują mi książki. Ale nareszcie się doprosiłam i dostałam „Kiksy klawiatury” pod choinkę. Chwilkę musiały poczekać na swoją kolej z różnych powodów – miałam książki wypożyczone z biblioteki, na których przeczytanie został określony czas (trzeba oddać). A taką, którą już mam mogę przeczytać w dowolnej chwili. Nie byłam też pewna, jak zareaguję na eseje, przemowy itp. Lubię prozę Pratchetta, ale powieści to coś zupełnie innego niż tego typu teksty. Mimo to wiadomo – książkę musiałam mieć i przeczytać.


Innym powodem, czemu nie sięgnęłam po tę książkę od razu było to, że bałam się, że będę płakać. No i okazało się, że miałam rację. Oczywiście. Ryczałam nad nią kilka razy, nie wiem czy nie zaczęłam już przy przedmowie Gaimana. Przy kolejnych tekstach czasem szkliły mi się oczy, po prostu na wspomnienie Pratchetta i jak uświadamiałam sobie, że on nie żyje. Ale wiele z tych tekstów było ciekawych, zabawnych i pozwoliło poznać mistrza od innej strony. Nigdy nie interesowałam się życiem (czy poglądami) sławnych osób, które lubiłam. Lubiłam je i szanowałam za ich pracę (grę aktorską, książki, muzykę), nie interesowało mnie, czy mają partnerów albo koty. Chociaż wieści o kotach zawsze czytałam z uśmiechem ;) W wypadku Pratchetta ciekawe było dla mnie czytanie o jego podróżach i charakterze. Zwykle ciekawie się słucha, jak człowiek sam opisuje swój charakter. Z tych tekstów wyzierało ogromne poczucie humoru, inteligencja i przede wszystkim człowieczeństwo. Pratchett był zwykłym człowiekiem – miał swoje humorki, zainteresowania, historie do opowiedzenia. Jak każdy. I właśnie to było takie ciekawe. Przy okazji dobrze się to czytało – jak większość rzeczy, które napisał Pratchett, a tłumaczył Cholewa.
Najgorsza była dla mnie ostatnia część książki, w której autor dużo pisał o swojej chorobie i o śmierci. Płakałam, bo umarł. Płakałam, bo był chory. Płakałam, bo był bezsilny wobec swojej choroby. Płakałam, bo starał się zrobić z niej coś codziennego, z czego można się śmiać. Płakałam, bo uświadomiłam sobie (niby człowiek to wie, ale stara się sobie tego nie uświadamiać, żeby żyło mu się lżej), w jak okropnej sytuacji są ludzie chorzy. Nie tylko na Alzheimera, ale w ogóle na choroby nieuleczalne i takie, na które nie mają wpływu. I jak dużo kosztuje ich (i finansowo i psychicznie) zachowanie godności. A co z tymi, których na to nie stać? Ta część była dla mnie naprawdę smutna i porażająca, płakałam prawie cały czas i teraz też szklą mi się oczy, kiedy o tym myślę.

Książka była bardzo dobra. Nie jestem fanką eseistyki i wchodzenia w życie prywatne sławnych osób, ale ten zbiór otwiera oczy i myślę, że warto go przeczytać. A ostatnią część polecam nie tylko fanom Pratchetta, ale w ogóle ludziom. Żeby uświadomić sobie, w jakim świecie żyjemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz