piątek, 8 kwietnia 2016

Latająca gospoda

Kiedyś już wspominałam, że często jedna książka prowadzi mnie do kolejnej. Tak było w tym wypadku – do „Latającej gospody” zaprowadziły mnie „Kliksy klawiatury”. Pratchett kilka razy wspominał w tamtej książce o Chestertonie i uznałam, że wypada znać twórczość kogoś, kto tak mocno wpłynął na mojego ulubionego autora. W pobliżu nie było niestety książki „Napoleon z Notting Hill”, która to właśnie była konkretnie wspomniana, jednak uznałam, że samo zapoznanie się z autorem będzie już jakimś początkiem. Najbliżej mnie była akurat „Latająca gospoda”, więc uznałam, że warto spróbować.


Na początku poznajemy lady Joannę, która jest opisywana jako bardzo inteligentna, acz niedostępna. Przechadza się ona nabrzeżem, gdy słyszy wywód jakiegoś starego Turka, który opowiada o angielskich gospodach. Twierdzi on, że w Anglii nie ma tak naprawdę w pełni angielskiej gospody, gdyż nazwa każdej jest pochodzenia wschodniego. Kiedy pada nazwa „Pod starym okrętem” lady Joanna postanawia napisać list do właściciela gospody, jej starego przyjaciela Humpa (w sumie nie wiem, czy to przyjaciel, czy jakiś niby opiekun z dzieciństwa, to jest trochę dziwne).
Kolejnym wątkiem, który otwiera powieść jest narada lorda Ivywood, wschodniego dostojnika i samozwańczego księcia Itaki. Niestety nie ogarnęłam właściwie, o co w ich rozmowie chodziło. Mieli chyba podpisać jakiś traktat, ale książę Patrick Dalroy nie był tym usatysfakcjonowany, więc wyrwał drzewko (ponoć potężny i porywczy był z niego chłop).
A cała historia zaczyna się właściwie od tego, że lord Ivywood postanawia zakazać sprzedaży alkoholu – robić to będzie można jedynie pod specjalnym gospodowym szyldem. Ale żeby nie było za łatwo lord i jego sekretarz przejechali się po okolicy i polikwidowali większość szyldów, pozostawiając chyba tylko te przy najbardziej prestiżowych miejscach. Niestety nie należy do nich „Pod starym okrętem” starego dobrego Humpa Pumpa, którego przyjacielem jest Patrick. Kiedy lord Ivywood pojawia się na ścieżce Patrick bierze beczułkę rumu i wielki krąg sera i razem z Humpem uciekają. No i biorąc pod uwagę sformułowanie nowego prawa, ciąg dalszy jest dość łatwy do przewidzenia… Dalroy i Hump jeżdżą po okolicy, stawiają szyld w różnych miejscach i sprzedają tam alkohol. Ludzie w większości są zadowoleni, a lord i policja nieudolnie ścigają buntowników.

I właściwie to tyle, jeśli chodzi o ważną fabułę. Książka nie jest gruba, nie ma w niej dużo, ale sam pomysł jest ciekawy i zabawny. Denerwowały mnie wstawki, gdzie Patrick śpiewał jakieś swoje wymyślone pieśni, bo czasem były zupełnie z kosmosu. Ale mimo to czytało się przyjemnie, choć wielką fanką Chestertona raczej nie zostanę. No chyba że jakaś kolejna jego książka bardzo mi się spodoba. Będę na pewno polować na „Napoleona z Notting Hill”, a i jak nie będę miała pomysłu, co wypożyczyć to wiem, że po Chestertona bezpiecznie mogę sięgnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz