Kiedyś już wspominałam, że często jedna książka prowadzi
mnie do kolejnej. Tak było w tym wypadku – do „Latającej gospody” zaprowadziły
mnie „Kliksy klawiatury”. Pratchett kilka razy wspominał w tamtej książce o
Chestertonie i uznałam, że wypada znać twórczość kogoś, kto tak mocno wpłynął
na mojego ulubionego autora. W pobliżu nie było niestety książki „Napoleon z
Notting Hill”, która to właśnie była konkretnie wspomniana, jednak uznałam, że
samo zapoznanie się z autorem będzie już jakimś początkiem. Najbliżej mnie była
akurat „Latająca gospoda”, więc uznałam, że warto spróbować.
Na początku poznajemy lady Joannę, która jest opisywana jako
bardzo inteligentna, acz niedostępna. Przechadza się ona nabrzeżem, gdy słyszy
wywód jakiegoś starego Turka, który opowiada o angielskich gospodach. Twierdzi
on, że w Anglii nie ma tak naprawdę w pełni angielskiej gospody, gdyż nazwa
każdej jest pochodzenia wschodniego. Kiedy pada nazwa „Pod starym okrętem” lady
Joanna postanawia napisać list do właściciela gospody, jej starego przyjaciela
Humpa (w sumie nie wiem, czy to przyjaciel, czy jakiś niby opiekun z
dzieciństwa, to jest trochę dziwne).
Kolejnym wątkiem, który otwiera powieść jest narada lorda
Ivywood, wschodniego dostojnika i samozwańczego księcia Itaki. Niestety nie
ogarnęłam właściwie, o co w ich rozmowie chodziło. Mieli chyba podpisać jakiś
traktat, ale książę Patrick Dalroy nie był tym usatysfakcjonowany, więc wyrwał
drzewko (ponoć potężny i porywczy był z niego chłop).
A cała historia zaczyna się właściwie od tego, że lord
Ivywood postanawia zakazać sprzedaży alkoholu – robić to będzie można jedynie
pod specjalnym gospodowym szyldem. Ale żeby nie było za łatwo lord i jego
sekretarz przejechali się po okolicy i polikwidowali większość szyldów,
pozostawiając chyba tylko te przy najbardziej prestiżowych miejscach. Niestety
nie należy do nich „Pod starym okrętem” starego dobrego Humpa Pumpa, którego
przyjacielem jest Patrick. Kiedy lord Ivywood pojawia się na ścieżce Patrick
bierze beczułkę rumu i wielki krąg sera i razem z Humpem uciekają. No i biorąc
pod uwagę sformułowanie nowego prawa, ciąg dalszy jest dość łatwy do
przewidzenia… Dalroy i Hump jeżdżą po okolicy, stawiają szyld w różnych
miejscach i sprzedają tam alkohol. Ludzie w większości są zadowoleni, a lord i
policja nieudolnie ścigają buntowników.
I właściwie to tyle, jeśli chodzi o ważną fabułę. Książka
nie jest gruba, nie ma w niej dużo, ale sam pomysł jest ciekawy i zabawny.
Denerwowały mnie wstawki, gdzie Patrick śpiewał jakieś swoje wymyślone pieśni,
bo czasem były zupełnie z kosmosu. Ale mimo to czytało się przyjemnie, choć
wielką fanką Chestertona raczej nie zostanę. No chyba że jakaś kolejna jego
książka bardzo mi się spodoba. Będę na pewno polować na „Napoleona z Notting
Hill”, a i jak nie będę miała pomysłu, co wypożyczyć to wiem, że po Chestertona
bezpiecznie mogę sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz