Do tego drugiego zbioru opowiadań podeszłam nieco bardziej
sceptycznie. Końcówka poprzedniego zasugerowała, że w tej części pojawi się
kontynuacja jednej z przygód, ale średnio w to wierzyłam. Jednak mimo
niedostatków, historie Domenica Jordana czyta mi się całkiem przyjemnie (dopóki
nie dochodzę do ich końca), więc zaczęłam „Zabawki diabła”. Okazało się to
dobrym wyborem, a moje przewidywania częściowo się spełniły, chociaż inaczej
niż się spodziewałam.
Pierwsze opowiadanie w ogóle przenosi nas do przeszłości
głównego bohatera, co wreszcie pozwala nam go poznać. Dowiadujemy się, że od
urodzenia jest szlachcicem, mieszkał w zamku z ojcem, bratem i kuzynką. I
wszystkie z ostatnich czterech rzeczowników mają duże znaczenie w
poszczególnych opowiadaniach tego tomu.
W nawiązaniu do poprzedniego tomu opowiadań Domenic powraca
do rodzinnego zamku w poszukiwaniu zbiegłego wilkołaka. Czyli rzeczywiście mamy
swego rodzaju kontynuację. Jednak już na początku okazuje się, że wilkołak
został zabity i Jordan może sobie darować poszukiwania. No czy to nie wygląda
na słabe olanie sprawy i wyraźnie powiedzenie czytelnikowi, że autorka potrzebowała
tylko pretekstu, żeby ściągnąć bohatera w rodzinne strony? No trudno. Na
miejscu Domenic spotyka brata, kuzynkę i poznaje swoją przyszłą towarzyszkę –
mieszczę, która dzieli ciało z potężną czarownicą. Kobiety pomagają mu i ogólnie ich przyszłość jest związana w
pewien sposób.
Ta część wydaje mi się już lepiej dopracowana. W ogóle
miałam wrażenie, jakbym czytała oddzielne książki, nie wiem czy to kwestia
tekstu czy tego, że może robiłam dłuższe przerwy między opowiadaniami. Tak czy
inaczej - historie są lepiej skonstruowane,
większość nie sprawia już wrażenia niedokończonych. I wiążą się ze sobą,
przeplatają. W każdej jest jakieś nawiązanie do wcześniejszych, choćby maleńka
wzmianka. Dlatego ten tom już bardziej mi się podobał. Zastanawiam się tylko,
co się stało po jego zakończeniu… Autorka przy ostatnim opowiadaniu właśnie nie
dopowiada finału i ja osobiście jestem bardzo ciekawa, co się właściwie stało.
A wydaje mi się, że „Majstersztyk” tego nie tłumaczy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz