sobota, 12 września 2015

Stryj Silas

Z jakiegoś powodu (teraz już nie jestem pewna jakiego, bo to było prawie miesiąc temu) przez pewien czas, wychodząc z domu, brałam ze sobą „Nową Fantastykę” zamiast książki. Postanowiłam przeczytać numer od deski do deski, łącznie z opowiadaniami (a jeszcze parę numerów leży z tą właśnie częścią nie ruszoną). Stąd rzadkie notki o książkach, ale postaram się poprawić.

Ale to o czym piszę nie ma w sumie nic wspólnego z opowiadaniami, ale o artykule z sierpniowego numeru pod tytułem „Kłamstwa Josepha Sheridana Le Fanu”. Okazuje się, że tytułowy autor jest jednym z prekursorów powieści grozy, średnio u nas znanym. Dlaczego? Może dlatego, że był Irlandczykiem, a u nas literatura irlandzka (zwłaszcza z minionych wieków) nie jest zbyt znana. A może dlatego, że jego groza jest zupełnie inna niż u znanego wszystkim Edgara Alana Poego. Ale do tego wrócę po streszczeniu.
„Stryj Silas” jest czymś na kształt pamiętników młodej dziewczyny, z dobrego, bogatego domu – Maud Ruthyn. Nie ma żadnych dat, są tylko tytuły rozdziałów, niekiedy powtarzające się. Dziewczyna ma około 19 lat, jednak zachowuje się i jest traktowana jak najwyżej piętnastolatka, która jest raczej naiwna, głupiutka i niewiele wie o życiu. Mimo śmierci matki w młodym wieku (dziewczynka miała wtedy ledwie kilka lat), Maud żyje się dobrze, szczęśliwie i jest ona bardzo oddana swojemu ojcu. Z każdego właściwie słowa wypływa ogromna miłość córki do dość surowego i lekko dziwnego rodzica. Pan Ruthyn jest już osobą starszą, na pewno po siedemdziesiątce (nie jest to chyba dokładnie określone), lecz wciąż żwawą i wzbudzającą powszechny szacunek. Córka zwraca się do niego „sir”, a on do niej „dziecko”, lecz widać, że łączące ich uczucie jest bardzo silne. W domu mieszka również służba kochająca swoich państwa, a sama Maud ma niezwykle oddaną pokojową (tak to się chyba nazywa, chodzi o jej osobistą służącą) Mary Quince. Można by pomyśleć, że to sielanka, a nie powieść grozy. No i gdzie ten tytułowy stryj?
Otóż stryj przez większość powieści jest ledwo wspominany i pojawia się głównie jako postać na portrecie w jednym z pokoi domu Ruthynów. Na obrazie jest on jeszcze młodzieńcem z błyskiem w oku, jednak wiemy, że w czasie akcji powieści zbliża się on już do wieku pana Ruthyna (jest jego młodszym bratem). Mimo pytań Maud nikt nie chce jej nic opowiedzieć o tajemniczym stryju. Jej ojciec pozwolił, by dowiedziała się tylko tyle, że w młodości stryja pojawił się pewien niezasłużony skandal. Jednak to wciąż nie wprowadza nastroju grozy tak oczekiwanego przeze mnie.
Sielankowy nastrój burzy sprowadzona z Francji guwernantka Madame de la Rougierre. Początkowo wydaje się ona po prostu fałszywa – w stosunku do Maud jest zwykle dość oschła i nieprzyjemna, zaś przy jej ojcu gra najlepszą kobietę na świecie. Dodatkowo zauważa, że Madame ma problem z brandy. Oczywiście Maud nie lubi swojej guwernantki, a nawet nieco się jej boi. Później okazuje się, że ma ku temu powody. Nie dość, że Madame ma w planach wyswatanie Maud z jakimś młodzieńcem, to jeszcze straszy dziewczynę, udając szaloną (chce rozmawiać z duchami), zabiera ją w ponure miejsca (mauzoleum, cmentarz), a nawet ucieka się do przemocy. Jest jednak na tyle dobrą aktorką, że pan Ruthyn nie widzi w jej zachowaniu nic złego, a opowieści córki składa na jej niechęć do guwernantki. Jedyną osobą, która wierzy Maud jest jej ciotka Monika, która akurat odwiedza swoich krewniaków. Już wcześniej poznała Madame i twierdzi iż wie do czego ta kobieta może być zdolna. Pewnej nocy Maud przypadkiem odkrywa, że Madame włamała się do biurka jej ojca i z tego kobiecie nie udaje się już wykręcić. Zostaje oddalona, jednak litościwy pan Ruthyn nie wystawia jej złych referencji, po prostu zabrania kiedykolwiek wracać. Tuż przed odjazdem Madame grozi jeszcze Maud.
I tak mniej więcej mija połowa książki. Potem pan Ruthyn umiera (okazuje się, że od dawna chorował), a Maud wedle jego ostatniej woli zostaje odesłana do domu stryja. Tym posunięciem jej ojciec chce udowodnić swoją wiarę w pełną niewinność brata i mianuje go pełnym opiekunem córki. Maud wolałaby oddać się pod opiekę znajomej już i przyjaznej ciotki Moniki, jednak czuje się zobowiązana do wypełnienia ojcowskiego testamentu. Razem z ciotką obiecują sobie obfitą korespondencję i odwiedziny – dom ciotki jest niedaleko od domu stryja. Przy tym ciotka Monika opowiada dziewczynie historię stryja Silasa (ktoś popełnił niegdyś u niego w domu samobójstwo), by ta wiedziała wszystko dokładnie i stara się pozytywnie nastawić Maud na spotkanie z kuzynką Milly – córką stryja. I rzeczywiście Milly, mimo że prosta, nieobyta i mało wykształcona, okazuje się być wspaniałą towarzyszką dla Maud w ponurym i starym domu stryja.
Na tym skończę, a i tak rozpisałam się bardziej niż zamierzałam. No ale ja czasem lubię tak polać wodę. Wiem, że istotne informacje odnośnie fabuły zmieściłyby się w paru zdaniach. Ale chciałam napisać coś więcej o tej pierwszej części książki, gdyż w większości opisów pierwszym zdaniem jest „Kiedy ojciec Maud umiera, zostaje ona wysłana do swojego stryja…”, a to dzieje się dopiero około połowy tej ponad 500-stronicowej powieści.
Wróćmy więc do kwestii tej innej grozy. To właśnie zachęciło mnie w artykule, a zwłaszcza zdanie „Le Fanu nie oszczędza czytelnika, nie idzie na skróty, tylko nieustannie podnosi napięcie i z pietyzmem buduje fabułę, w której zdawałoby się nieistotne szczegóły mają okazję wybrzmieć nagle kilkaset stron później.” I „Historia jest jednak podana w tak sugestywny sposób, że gdzieś w podświadomości widzimy jej drugą, niestety częstszą i prawdziwszą wersję”. Poleciałam do biblioteki i zaczęłam czytać. I niestety nie znalazłam prawie żadnej z tych rzeczy. Szczegóły pojawiające się później jak dla mnie wcale nie wybrzmiewają, obawiam się nawet, że wiele z nich mogłam przeoczyć. A jeśli chodzi o prawdziwszą wersję historii… spodziewałam się, że na przykład Maud umknie skądś swojej przerażającej guwernantce i opisze to dość niewinnie, a czytelnik będzie miał świadomość, że tak niewinnie nie mogło to pójść i dziewczyna jednak jakoś skrzywdziła straszną kobietę. Nie wiem, może źle to zinterpretowałam i dlatego nie znalazłam tego, co chciał przekazać autor artykułu.
Jednak jeśli chodzi o samą książkę to czytało się ją nieźle. Nie trzymała w napięciu, ale też nie sprawiała, że miało ochotę się ją odłożyć po kilku stronach. No i nie budziła we mnie grozy, chociaż jestem w stanie sobie wyobrazić, że XIX-wieczna panna mogła odczuwać niepokój, śledząc przygody Maud. Wczuwając się w bohaterkę też łatwo jest zauważyć przynajmniej niektóre momenty, które powinny budzić grozę – samotne wycieczki z guwernantką, zaczepki nieznanego młodzieńca itp. Jedyne, co rzeczywiście mocniej wciągnęło to było ostatnie 30 stron książki (tak mniej więcej). Wtedy rzeczywiście czytałam niemal z wypiekami na twarzy. Ale nie będę tu pisać, co się działo, bo to przecież samo zakończenie powieści.
Pan Le Fanu nie spełnił moich oczekiwań jeśli chodzi o grozę, jednak czytanie jego książki było całkiem przyjemne. Zastanawiam się nad wypożyczeniem kolejnej, jak już skończę wyzwanie. Dlaczego? Bo jest to w zasadzie dość lekka dla mnie literatura i całkiem przyjemna odskocznia od tego, co zwykle czytuję.

A propos wyzwania – 5 karo. Miałam zachować tę kartkę dla „Kobiety w bieli”, ale nie wiem, kiedy mi się uda ją wypożyczyć (nie mam jej w pobliżu i musiałabym wybrać się specjalnie po nią), więc oddamy ją „Stryjowi Silasowi”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz