Większość pewnie słyszała o „Grze Endera”. Duża część pewnie
za sprawą okropnego filmu, bo książki nie należą do najnowszych (chociaż
ostatnio wznowiono wydanie). Za to do nowości należy cykl o pierwszej wojnie z
Formidami, czyli tym, co się wydarzyło jeszcze przed „Grą Endera” Autorem jest
oczywiście Orson Scott Card i pan Aaron Johnston. Jeśli chodzi o tego drugiego
to nie znalazłam w internecie nic, czym mógłby się pochwalić. To znaczy żadnych
tytułów, mimo że teoretycznie jest pisarzem. I scenarzystą, ale tym to się
chwalić nie powinien…
„Pożoga” jest drugą częścią cyklu o wojnie z Formidami
(pierwszą jest „W przededniu”), a większość bohaterów już jako tako znamy.
Ponieważ pierwszą część czytałam ponad rok temu, musiałam sobie powoli wszystko
przypomnieć, jednak nie przeszkadzało mi to w odbiorze – autorzy zgrabnie
wplatali przypomnienia w tekst.
Mamy więc Victora Delgado – nastolatka, który został wysłany
przez wolnych górników na Lunę, by ostrzec Ziemię przed atakiem obcych; Renę –
matkę Victora, która wraz z kobietami i dziećmi uratowała się ze swojego statku
i pracowała dla wybawców, by się utrzymać; Ukko Jukesa – wielkiego potentata; Lema
Jukesa – młodzieńca ze strasznym kompleksem na punkcie ojca; Mazera Rakhama – lojalnego
i dobrego żołnierza z jednostki specjalnej. Do tego dochodzi chiński chłopiec o
imieniu Bingwen, który mimo swoich ośmiu lat jest niezwykle rozsądny i
inteligentny.
Jak zawsze przy tylu wątkach jedne są bardziej a inne mniej
ciekawe. Zacznę od tych, które mnie nie wciągnęły. Rena i kobiety z El Cavadora
są coraz niemilej widziane na chińskim statku. Znajdują się daleko od
jakiejkolwiek stacji, a zapasów nie przybywa. Dlatego, kiedy nadarza się
okazja, kobiety (oczywiście po kłótniach) decydują się przesiąść na statek „wron”,
czyli ludzi, którzy przeszukują wraki i wyciągają z nich to, co jeszcze się
może przydać. Victor próbuje przekazać swoje wieści Ukko Jukesowi. Mimo swojej
nienawiści do potentata, wie, że tylko on ma na Lunie wystarczające wpływy, by
ostrzec Ziemię. Z kolei Lem Jukes wraca powoli z Pasa Kuipera na Lunę, a po drodze stara się opracować i
udokumentować możliwe metody walki z Formidami. Wie, że będzie musiał
sprzymierzyć się z ojcem, jednak widzi w tym dla siebie szansę, na przejęcie
firmy.
Najciekawsze były dla mnie wątki Mazera i Bingwena, które
dość szybko się splotły. Bingwen był zwykłym (po prostu niezwykle
inteligentnym) chłopcem, który przygotowywał się do egzaminu, dzięki któremu
mógłby pójść do najlepszej szkoły. Widział w sieci filmik o obcych i był
pewien, że jest on prawdziwy. Postanowił na wszelki wypadek gromadzić zapasy,
ale jedyną osobą w rodzinie, która mu uwierzyła, był dziadek. Kiedy okazało
się, że obcy naprawdę zbliżają się do Ziemi, ludzie z wioski nie wiedzieli co
robić. Szybko wyszło też na jaw, że Formidzi nie mają raczej przyjaznych
zamiarów (cóż, rozwalili dyplomatę ONZ) i wysłali na Ziemię trzy dziwne
lądowniki. Jeden z nich wylądował tuż przy wiosce Bingwena, co doprowadziło do
śmierci i okaleczeń wielu ludzi (w tym Bingwena i jego dziadka).
Z kolei Mazer i jego drużyna byli najlepszą załogą WOCSa
(jakiegoś antygrawitacyjnego pojazdu, który miał chyba służyć jako ratunkowy),
więc zostali wysłani na pół roku do Chin, gdzie mieli szkolić Chińczyków. W
zamian za to Chińczycy mieli nauczyć ich obsługi swoich świdrosań (pojazd,
który wkopywał się w ziemię). Kiedy więc Formidzi zaatakowali Ziemię Mazer był
w Chinach, w dodatku całkiem blisko jednego z lądowników. Wbrew rozkazom
wyruszyli tam, by pomóc chińskim cywilom. Jednymi z pierwszych osób, które
uratowali byli właśnie Bingwen i jego dziadek. Mazera urzekła inteligencja i
rozsądek chłopaka. Razem zorganizowali tymczasowy szpital na pobliskim wzgórzu,
gdzie zwozili wciąż nowych cywili.
Niestety akcja ratunkowa nie była jednak tak różowa.
Formidzi wyszli z lądowników i zaczęli rozpylać mgłę, która zabijała wszystko.
Ludzie podejrzewają, że obcy chcą terraformować naszą planetę, by przystosować
ją do własnych potrzeb. Walka jest naprawdę ciężka, bo wrogów jest dużo, są
zwinni i silni.
Książka jest całkiem niezła, czytało się ją dobrze. Jednak
obawiam się, że do wydania kolejnej części (tak, będzie jeszcze co najmniej
jedna) znowu zdążę zapomnieć większość wydarzeń. Nie jest to powieść wybitna i
mocno zapadająca a pamięć, przynajmniej dla mnie. Mimo to jest nieźle napisana
i na czas czytania dość przyjemna.
W wyzwaniu postanowiłam oznaczyć książkę 8 pik, czyli autor
ma ponad 50 lat. Biorę pod uwagę Orsona Scotta Carda (ur. 1951), bo tego
drugiego pana nawet nie mogłam znaleźć daty urodzin. Zresztą to nazwisko Carda
jest większymi literami ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz