Ponieważ wiedźma Sara zniechęciła mnie nieco do fantastyki,
postanowiłam spróbować innego gatunku. Zostało mi jeszcze parę pozycji z „Retro
kryminału”, a poprzednie bardzo mi się spodobały. Dlatego postanowiłam
spróbować właśnie tego. Sam tytuł „Teufel” zaintrygował mnie i dlatego mój
wybór padł na tę właśnie książkę. Teraz już wiem, że oznacza to po niemiecku „diabeł”
i wcale nie jest tak ciekawe, jak się wydaje…
Z morza zostaje wyłowione ciało kobiety. Komisarz Thiedke,
który przyjechał jako pierwszy na miejsce zostaje odsunięty od sprawy, ponieważ
za tydzień odchodzi na emeryturę i zostaje ona przejęta przez policję
polityczną. Asystentka pana (nie będę używać tych dziwnych długich niemieckich
słów i będę ich wszystkich nazywać panami albo policjantami) von Multke
rozpoznaje nieboszczkę po medalionie, który ta miała na szyi. Identyfikuje ją
jako swoją byłą pracodawczynię.
Podczas oficjalnej identyfikacji i podpisania protokołu
Lotte Meier (ta asystentka) dowiaduje się, że policja polityczna doskonale wie,
kim była i czym zajmowała się zmarła tragicznie Marianna Walewicz i jaki w tym
udział miała asystentka. Ta podpisuje wszystko bez szemrania, ale coś ją
niepokoi i zwierza się komisarzowi Thiedke, który odnalazł ją niemal zemdloną w
toalecie i zaoferował pomoc w razie potrzeby.
Cała akcja dzieje się w Gdańsku, a dokładniej w Wolnym
Mieście Gdańsk w roku 1939. Dla kogoś, kto się tym interesuje, na pewno ładnie
pokazane są panujące wtedy nastroje (domyślam się, że burzenie Wielkiej
Synagogi jest symboliczne) i relacje między Niemcami i Polakami. Ale to nie dla
mnie, zostałam skrzywdzona i nie lubię historii. Tym bardziej, że tutaj nie
jest ona przekazywana w specjalnie interesujący sposób.
Dodatkowo irytowała mnie sama forma książki, bo właściwej
fabuły było bardzo niewiele. Większość to wspomnienia albo historie z życia
bohaterów. I o ile jeszcze w wypadku Lotte Meier często ma to wpływ na fabułę,
o tyle historie pozostałych są po prostu zbędne. I nudne. Co chwilę mamy przed
sobą blok tekstu, co już samo w sobie mocno zniechęca. A co najgorsze ten blok
nie ma znaczącego wpływu na nic, bo nie potrzebna jest nam informacja, jak
komisarz poznał swoją żonę, gdzie jadał lody za dzieciaka ani powtarzanie po raz setny, skąd pochodziła Lotte.
Z kolei jej związki z Marianną mogły zostać pokazane w dużo
klarowniejszy i ciekawszy sposób. A zostało to zrobione na zasadzie podawania
urwanych fragmentów historii, niekoniecznie chronologicznie.
Nie podobało mi się też zakończenie, ale tu już się
domyślam, że autorka chciała pozostawić je otwarte. Albo może po prostu „Teufel”
jest tylko pierwszą częścią, a kolejne tomy cyklu o komisarzu Thiedke (którego
w książce jest jak na lekarstwo) są dalszym ciągiem tej samej historii, a nie
oddzielnymi opowieściami? Chociaż z tego co widzę po opisie kolejnego tomu na
lubimyczytac.pl to nie. I w sumie chyba na szczęście, bo
czułabym się w obowiązku, żeby czytać dalej. A tak nie muszę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz