Wzięłam tę książkę, bo tytuł wydał mi się intrygujący. A
potem okazało się, że to jedna z najbardziej znanych i najlepszych powieści
Agathy Christie. I w dodatku, że już kiedyś o niej słyszałam. Jak to możliwe?
Otóż bardziej znana jest pod tytułem „Dziesięciu małych Murzynków” albo „Dziesięciu
małych żołnierzyków”. Prawdopodobnie tytuł został zmieniony (co ciekawe również
po angielsku funkcjonuje w dwóch wersjach), żeby był poprawny politycznie.
Na tym blogu znajdziesz recenzje książek,
które przeczytałam, filmów, może nawet gier
- produktów, które sprawiają mi przyjemność
w wolnym czasie! Nie spodziewaj się jednak
"mądrych" i modnych książek. Co przeczytam,
o tym napiszę, a czytam głównie fantastykę.
Oczywiście inne gatunki też się pojawią.
Ostrzegam, że mogę spoilerować!
Ale postaram się to wcześniej zaznaczyć ;)
cóż więcej...? Miłego czytania!
poniedziałek, 28 grudnia 2015
niedziela, 27 grudnia 2015
Noc w bibliotece
Kolejna Agatha Christie wzięta z biblioteki z myślą o
jesienno-zimowych wieczorach. Nie miałam żadnego konkretnego powodu, żeby
sięgnąć akurat po tę książkę. Nie słyszałam o niej nigdy wcześniej, nie była na
półce z najlepszymi kryminałami… Po prostu uznałam, że może się okazać ciekawa,
bo ma w tytule bibliotekę. Książka jest cieniutka, a jej akcja toczy się
szybko. Ja w sumie chyba nawet nie zdążyłam mieć złych podejrzeń – tak szybko
wszystko się rozwiązało i skończyło.
poniedziałek, 21 grudnia 2015
Morderstwo w Orient Expressie
To chyba najpopularniejsza książka Agathy Christie. Chyba
każdy o niej słyszał, ja też. Ale niedawno zdałam sobie sprawę, że poza
słyszeniem o niej… nie mam nawet pojęcia, o czym jest. To znaczy wiedziałam, że
jest pociąg i że popełniono w nim morderstwo. Ale o co dokładnie chodziło?
Ponieważ „Morderstwo to nic trudnego” było dla mnie przyjemną, lekką lekturą,
postanowiłam poczytać trochę więcej powieści tej angielskiej damy kryminału.
Postanowiłam wziąć się za tę najpopularniejszą i dowiedzieć się wreszcie, o
czym właściwie jest.
wtorek, 15 grudnia 2015
Carpe jugulum
To jest moja ukochana książka Pratchetta. Nie jest pierwszą,
którą przeczytałam (to była „Maskarada”), ale pierwszą, którą miałam na
własność. W ogóle to zabawna historia, bo mama nie chciała mi jej kupić (dziwny
tytuł, jakieś wampiry na okładce i błąd ortograficzny na ostatniej stronie
książki) i zamiast tego zaproponowała „Ostatniego bohatera”. Ale uparłam się
wtedy i dopięłam swego (cóż, wiadomo, że 15-latki potrafią być uparte ;) ).
Potem przez pewien czas żałowałam, bo „Ostatniego bohatera” przez kilka lat nie
można było nigdzie dostać (no chyba że za 300 zł na allegro). Na szczęście w
2012 roku wznowiono nakład i uzupełniłam swoją kolekcję. Teraz na mojej półce
stoją wszystkie książki Pratchetta, jakie zostały wydane w Polsce i każdą
kolejną kupuję praktycznie w dniu premiery. Szkoda tylko, że dużo ich już nie
będzie…
czwartek, 3 grudnia 2015
Oko Księżyca
Drugi tom „Księgi bez tytułu”. Jak się okazuje, niedawno
wyszedł też trzeci tom, ale w moich bibliotekach jeszcze go nie ma.
Zastanawiałam się, o czym właściwie może być ta druga część, bo właściwie
pierwsza wyglądała na zamkniętą. Autorowi udało się mnie zaskoczyć i porządnie
wciągnąć. A przy okazji wzbudzić wiele różnych emocji.
piątek, 20 listopada 2015
Księga bez tytułu
Dawno temu (jakieś 7 lat) o tej książce było bardzo głośno.
Głównie ze względu na reklamę, że kto przeczytał tę książkę, nie pożył długo.
Też byłam jej wtedy ciekawa, ale nie chciałam korzystać z dobrodziejstw
bibliotek, a pieniądze wolałam wydać na kolejnego Pratchetta. W tym roku
przypomniała mi się i pomyślałam, że może wezmę ją do wyzwania. W końcu
wielkimi literami ma na okładce napisane „Anonim”. Niestety, jest to tylko
pseudonim artystyczny autora, a na lubimyczytac.pl jest nawet podane jego prawdziwe
nazwisko… Do wyzwania więc się nie nadała, ale ponieważ już je kończyłam to i
tak wzięłam tę książkę z biblioteki (i jej drugą część).
poniedziałek, 16 listopada 2015
Błękitny labirynt
Skoro i tak musiałam iść do biblioteki, to głupotą byłoby
nie sprawdzić, czy mają najnowszą książkę Prestona i Childa. Szczęście mi
dopisało i okazało się, że mają (wcześniej była tylko w jednej bibliotece,
która była mi średnio po drodze). Zatem oddałam trzy książki, a wróciłam do
domu z kolejnymi sześcioma… „Błękitny labirynt” nie był pierwszy w kolejce, ale
nie mogłam się go doczekać. I w sumie miałam rację…
piątek, 13 listopada 2015
Morderstwo to nic trudnego
Wyzwanie skończone, ale to wcale nie oznacza końca czytania
na ten rok! Wręcz mogę zabrać się za książki, które nie pasowały mi do żadnej niezajętej
karty, a które chciałam przeczytać. Jedną z nich jest „Morderstwo to nic
trudnego” Agathy Christie. Czytałam wcześniej kilka jej opowiadań, może nawet
którąś powieść. Uznałam to za przyjemną, odprężającą lekturę, aczkolwiek
miejscami nieco naiwną (częściowo pewnie też ze względu na różnice między
czasami autorki i obecnymi). Jakiś czas temu (już parę miesięcy) na którejś
facebookowej grupie ktoś zapytał o tytuł powieści. Powieści, w której to
autor/czytelnik okazuje się mordercą. Nie jestem pewna, czy to było dokładnie
tak, ale zaintrygowało mnie to. I to bardzo! Padło kilka tytułów, które kolejno
były obalane przez następnych komentujących. Niestety musiałam wyjść z domu, a
w tym czasie post i cała dyskusja zostały skasowane. Nie wiem, czy pytający
otrzymał odpowiedź i nie udało mi się zapamiętać więcej tytułów. A szkoda, bo
niektóre wyglądały na ciekawe. Wryła mi się jednak w pamięć ta Agatha Christie,
a teraz wreszcie mogłam ją przeczytać, nie opóźniając wyzwania.
czwartek, 5 listopada 2015
Podsumowanie
Cóż, przeczytałam 52 książki. Czyli ukończyłam wyzwanie
(wow, to chyba jedno z nielicznych moich postanowień noworocznych, które udało
mi się spełnić. W życiu, nie w tym roku), nieco zmodyfikowane. Bez tych
modyfikacji albo bym nie dała rady albo bym się bardzo męczyła. A przecież
czytanie ma być przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem (pozdrawiam tych, co
wybierają lektury szkolne). Mimo to niektóre pozycje zmusiły mnie do poszukiwań
i spróbowania czegoś nowego, częściowo było to całkiem przyjemne doświadczenie.
Jak może ktoś zauważył, nie przeczytałam też niektórych książek, które sobie
zaplanowałam (mąż dopiero niedawno udostępnił Wiedźmina), ale rok się jeszcze
nie skończył, a książki raczej nigdzie nie uciekną… Najwyżej będę je gonić.
sobota, 31 października 2015
Heretyk
Do ukończenia wyzwania została mi tylko jedna karta, walet
kier – akcja rozgrywa się w średniowieczu. Jakoś nie miałam pomysłu na żadną
ciekawą powieść, nie miałam ochoty na powtórkę tych, które już znałam. Wielu,
których tytuły znalazłam nie było w bibliotece, a inne po przeczytaniu opisu
przestawały mnie interesować. Postanowiłam zdać się na pana bibliotekarza i po
prostu zapytałam go o coś, czego akcja rozgrywa się w średniowieczu. Chciałam
coś lekkiego, co by się czytało bez bólu. Na początku pan zaproponował „Imię
róży”, ale niestety czytałam je w zeszłym roku, więc odpadło. Zostałam więc
zaprowadzona do półki z literaturą włoską, pan wybrał coś, co uznał za
odpowiednie i powiedział, że dzieje się w późnym średniowieczu. Dokładniej w
latach 1497-1498. Z pomocą Wikipedii uznałam, że od biedy może być, bo ogólnie przez
Europę za koniec średniowiecza ponoć przyjmowany jest rok 1500 (dla mnie to
odkrycie Ameryki w 1492). No i w ten sposób zaczęłam „Heretyka”.
niedziela, 25 października 2015
Dom burz
Długo się zastanawiałam, czy ryzykować i czytać tę książkę…
To druga część „Wieków światła”, które jak wiadomo niespecjalnie mi się podobały. Ale wypożyczyłam od razu obie części (bo głupio tak iść po jedną
książkę do biblioteki ;) ), a jestem jakoś skrzywiona i książka tak na mnie
oskarżycielsko patrzyła – „wypożyczyłaś mnie i nie przeczytasz? Będzie mi
przykro!” – więc zaczęłam. A jak już zaczynam to kończę (od gimnazjum kończyłam
chyba każdą zaczętą książkę).
wtorek, 20 października 2015
Pogoń za wampirem
Im bliżej końca wyzwania tym mniej kart do wyboru. Zostały
trzy. A najbardziej chyba bałam się króla karo – książki w innym języku niż
polski. Na szczęście jak jeszcze byłam w gimnazjum (10 lat temu! :O ) moja mama
kupiła mi zestaw czterech książek po angielsku. Były to książki z ćwiczeniami
do nauki angielskiego – fabuła powieści przerywana była uzupełniankami,
krzyżówkami itp. Ale całość była po angielsku, była powieścią i miała fabułę. W
dodatku w założeniu jest to kryminał. „The hunt for the vampire” jest pierwszą
z tych czterech książek (słownictwo podstawowe) i dlatego za nią się wzięłam.
Pozwolę sobie pisać o niej po polsku ;)
piątek, 16 października 2015
Wieki światła
Kolejna książka, po którą sięgnęłam ze względu na wyzwanie.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o Ianie MacLeodzie, ale ma takie same inicjały
jak ja, więc wkradł się na moją listę „do przeczytania”. Drugą propozycją była
Iris Murdoch, jednak uznałam, że powieść Brytyjczyka będzie lżejsza. Poza tym
oba tomy („Wieki światła” i „Dom burz”) miały świetne oceny na lubimyczytac.pl.
Odnalazłam je w bibliotece (trochę to zajęło, bo nie rozgryzłam systemu, według
którego ustawione są książki w dziale „Fantastyka”), wypożyczyłam…
sobota, 10 października 2015
Wroniec
Kiedyś miałam przeczytać tę książkę na zajęcia na studiach.
Niestety z jakiegoś powodu nawet jej nie wypożyczyłam wtedy (możliwe, że była
niedostępna w bibliotece) i poszłam na zajęcia, nie mając pojęcia o co chodzi…
Na miejscu okazało się, że jest to książka o stanie wojennym, napisana z perspektywy dziecka. Uznałam, że temat dość ciekawy i nawet chciałam to później
przeczytać. Ale w międzyczasie omawialiśmy też inne teksty Dukaja (min. „Katedrę”)
i to mnie całkiem skutecznie zniechęciło. Przyznaję, że omawiane były tylko
opowiadania, ale większość była nimi zachwycona. Mówili, że to doskonały przykład twórczości tego autora.
I dla mnie to była skuteczna antyreklama.
czwartek, 1 października 2015
Kalewala
Kolejna książka, po którą sięgnęłam ze względu na wyzwanie.
Chciałam książkę napisaną przez anonima (nie Galla), z nieznany albo wątpliwym
autorem. Na początku chciałam wziąć „Księgę bez tytułu”, na którą czaję się od
paru lat. Ale okazało się, że Anonim jest pseudonimem artystycznym autora. I
lubimyczytac.pl nawet podaje jego prawdziwe nazwisko. Także ta pozycja odpadła.
Ale z pomocą przyszła znajoma, która zaproponowała „Kalewalę”.
Rok wilkołaka
Mówcie, co chcecie, ale do tej pory nie czytałam niczego Stephena
Kinga. Słyszałam o nim, planowałam, ale na tym się kończyło. Wiem, wiem –
wstyd. Ale moja koleżanka w tym samym wieku miała tę samą sytuację. Postanowiła
zacząć od czegoś cienkiego i padło na „Rok wilkołaka”, a ja postanowiłam ją
skopiować i też zarezerwowałam tę książkę (czekałam na nią prawie miesiąc, bo
to jakieś nowe wydanie).
środa, 30 września 2015
Ryży Placek i trzynastu zbójców
Kolejna książka wzięta od taty. W sumie bez żadnego konkretnego
powodu. Tata powiedział, że jest o kotach, ma około 70 stron, więc zabrałam.
Trochę czekała, bo jakoś po „Joachimie…” nie miałam na nią nastroju, ale w końcu
przeczytałam.
sobota, 26 września 2015
Lady Susan
Coraz mniej kart zostało w wyzwaniu i to już tylko takie,
których muszę specjalnie szukać. Kiedy zobaczyłam 10 kier – powieść epistolarną
– od razu pomyślałam o „Cierpieniach młodego Wertera”. A zaraz potem, że na
pewno nie będę się nad tym męczyć kolejny raz, przynajmniej dopóki nie muszę
(być może praca zawodowa mnie kiedyś do tego zmusi). Zaczęłam więc wypytywać
wszystkich dookoła o teksty napisane w formie listów. Moja babcia proponowała
listy Sobieskiego do królowej Marysieńki, ale boję się, że to byłoby dla mnie
jeszcze gorsze od Wertera. Pomogła mi ciocia wikipedia i pod hasłem „powieść
epistolarna” pokazała jako przykład „Lady Susan” Jane Austen. Akurat niedawno
spotkałam się z koleżanką, która jest wielką fanką tej autorki. Obejrzałyśmy
razem „Dumę i uprzedzenie” z 2005 roku (ona po raz nie wiadomo już który, a ja
pierwszy), przypomniałam sobie, że książka nie była ckliwym romansidłem, więc
może i inne dzieło autorki przejdzie bezboleśnie.
środa, 23 września 2015
Joachim Lis, detektyw dyplomowany
Książka przechwycona od mojego taty specjalnie na potrzeby
wyzwania. Szukałam czegoś, gdzie nie będzie bohaterów ludzkich. W internecie
niektórzy ludzie chyba nie do końca zrozumieli, o co ich pytam (został mi
polecony np. kryminał, którego akcja toczy się w Nowym Jorku), a inne
propozycje były dementowane przez kolejne osoby (nie, bo tam się pojawia
myśliwy na ostatniej stronie, nie bo oni się zamieniają w ludzi, nie bo coś
tam). „Kubuś Puchatek” też odpadł ze względu na Krzysia. Ale przypomniało mi
się, że kiedyś czytałam książkę o jakimś lisie, który był detektywem. Tata od
razu przypomniał sobie tytuł, znalazł książkę na półce i mi pożyczył.
sobota, 19 września 2015
Tragedia Ryszarda III
Kolejny Szekspir. Ale ten już zakończy mój zbiór dramatów.
Przy okazji sprawdziłam dedykację i
książkę dostałam z okazji 10 lat
przedstawień. W 2008 roku. Niedługo (za 2,5 roku) 20-lecie i może też się
wybiorę?
środa, 16 września 2015
Burza
Williamie, ach Williamie… Kiedyś dostałam wydanie Szekspira,
gdzie w jednej książce było 5 dramatów. Dostałam je z okazji… 100 (?)
przedstawienia „Dzieła Wszystkie Szekspira” grupy Polish Shakespeare Company.
Wtedy jeszcze występowali na ul. Boleść 2. A mi akurat na tym jubileuszowym
przedstawieniu udało się odegrać rolę Bolka, tzn. Ofelii. Kilka lat tomiszcze
stało na półce i czekało na lepsze czasy. A tym roku postanowiłam przeczytać te
dramaty, których jeszcze nie znam (czyli już tylko 2 z 5).
sobota, 12 września 2015
Stryj Silas
Z jakiegoś powodu (teraz już nie jestem pewna jakiego, bo to
było prawie miesiąc temu) przez pewien czas, wychodząc z domu, brałam ze sobą „Nową
Fantastykę” zamiast książki. Postanowiłam przeczytać numer od deski do deski,
łącznie z opowiadaniami (a jeszcze parę numerów leży z tą właśnie częścią nie
ruszoną). Stąd rzadkie notki o książkach, ale postaram się poprawić.
poniedziałek, 7 września 2015
Przebudzenie Jenny Fox
Książka właściwie z przypadku. Na pewnym forum pojawił się
temat w stylu „czy wiesz, co to za książka?”. Dziewczyna opisała fabułę,
zainteresowała mnie, ktoś zasugerował ten tytuł. Postanowiłam sprawdzić, czy to
szukana przez autorkę książka i wypożyczyłam. Tak, to była ta książka.
wtorek, 1 września 2015
Pożoga
Większość pewnie słyszała o „Grze Endera”. Duża część pewnie
za sprawą okropnego filmu, bo książki nie należą do najnowszych (chociaż
ostatnio wznowiono wydanie). Za to do nowości należy cykl o pierwszej wojnie z
Formidami, czyli tym, co się wydarzyło jeszcze przed „Grą Endera” Autorem jest
oczywiście Orson Scott Card i pan Aaron Johnston. Jeśli chodzi o tego drugiego
to nie znalazłam w internecie nic, czym mógłby się pochwalić. To znaczy żadnych
tytułów, mimo że teoretycznie jest pisarzem. I scenarzystą, ale tym to się
chwalić nie powinien…
piątek, 28 sierpnia 2015
Dziewiąty Mag. Dziedzictwo

Po wielkiej walce z Orianą Amanda powoli odbudowuje świat
Dziewięciu Miast. Kiedy zostaje wezwana przed Naczelnych jest pewna, że chodzi
o dopełnienie formalności i zaprzysiężenie jej. Jest jednak inaczej – Naczelni postanawiają
przywrócić Amandzie jej prawdziwy wiek (co i tak im się nie udaje, bo oceniają
ją na lat 16, a nie 11) i odesłać do oazy szkolnej. Nietrudno się domyślić, że
dziewczynie się to nie podoba i ucieka. Jej jedynymi sprzymierzeńcami pozostają
stary Orestes i Croy, którym zwierza się ze swoich planów. Przed całą tą
sytuacją Amanda dostała tajemniczy liścik, którego autor sugeruje, że wie o
czymś, co mogłoby zainteresować dziewczynę.
Odwiedza ją też kamienny człowiek Julien, mówiąc, że ich rola się
skończyła. Potem się rozpada. Amanda konsultuje to z czarownikiem i smokiem i
postanawia wyruszyć na poszukiwania prawdy. Autorem liściku okazuje się
Krespian, były sługa Oriany. Przekazuje on dziewczynie dziennik Wielkiego
Xawiera z dopiskami swojej pani. Amanda postanawia wyruszyć w podróż do
kamieniołomów, by powstrzymać napływające zza wąwozu zło.
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Dziewiąty Mag. Zdrada
W tej części nie jest już tak różowo, jak w poprzedniej…
Oczywiście wiemy, że Marcusowi i Ariel udało się wydostać z ruin. Kobieta
postanawia jednak ukryć swoje możliwości magiczne przed Naczelnymi. Marcus opowiada
całą historię, ale Ariel neguje ją, twierdząc, że Marcus majaczy przez
obrażenia i zmęczenie. Mimo to Naczelni zaczynają ją uważniej obserwować. Tym
bardziej że skłania ich do tego wszechwiedząca Oriana (mądra wiedźma z
bagien?). Nie wiedzą, jak wielką moc ma Ariel, jednak wiedzą, że jest ona
ogromna. Wierzą, że dziecko jej i Marcusa będzie na tyle potężne, by stać się
wyczekiwanym Dziewiątym Magiem. Ale mimo że para ma się ku sobie, nie mogą
oficjalnie być razem (w tym świecie panuje system Losowań. Nie ma rodzin,
dzieci są płodzone przez przypadkowych rodziców, a następnie oddawane do oaz na
wychowanie). Dlatego naczelni wymyślają podstęp i podają Ariel eliksir miłosny.
Nie wiedzą jednak, że ktoś dodał do niego również ordonu (narkotyk), który
silnie odurza i powoduje bezpłodność.
Nie będę mówić dokładnie, jak sprawa się rozwiązuje, jednak
wszyscy są wściekli. W międzyczasie Marcus i Fabien odkrywają, kto stoi za
próbami zniwelowania mocy magicznego źródła (które chroni miasta). Ale do
pokonania go potrzebna jest oczywiście Ariel, która zostaje zmuszona do stanięcia
do próby na Naczelnego Maga. Przechodzi ją pomyślnie i likwiduje w swoim
mieście system losowań. Szybko jednak rezygnuje ze swojej funkcji, gdy
dowiaduje się, że Marcus nie żyje. Zrozpaczona Ariel wraca do naszego świata.
Potem (tak, dopiero potem) sprawa robi się bardziej
zagmatwana. Okazuje się, że Marcus jednak żyje i przybywa po ukochaną. Jest
jednak bardzo słaby, a Ariel odczytuje w jego myślach, że został wysłany, aby
sprowadzić ją do świata Dziewięciu Miast, jednak nie chce jej pozwolić tam
wrócić, bo grozi jej niebezpieczeństwo. Ale bohaterka nie byłaby sobą, gdyby
jednak nie wróciła. Okazuje się, że pokonany przez nią Magnus (ten zły gość od
magicznego źródła) żyje i w dodatku jest jej bratem. Co jeszcze lepsze, to
wcale nie on jest głównym złym, a jego życie nie trwa długo. Czytelnik szybko
domyśli się, że głównym czarnym charakterem jest Oriana. Z cienia rządziła
miastami, a teraz postanowiła wyjść na światło dzienne. W dodatku sprawiła, że
Marcus jej służy i jest gotów zaatakować i zabić Ariel.
Dobra, nie będę ciągnęła dalej tej opowieści. Powiem tylko
tyle, że Ariel umiera przynajmniej dwa razy a w międzyczasie sprowadza do
równoległego świata córkę, która niezwykle szybko dorasta.
Ta część jest nieco gorsza od pierwszej. Tamtą można
spokojnie podpiąć pod literaturę młodzieżową, tę już nie. Są seksy, śmierci i
zdrady (zaczarowany Marcus nie jest jedynym zdrajcą – tyle powiem). Wyjaśniają
się niektóre rzeczy, ale wszystko napisane jest dużo bardziej chaotycznie. Mimo
to samo czytanie wciąż jest przyjemne i lekkie. Tylko treść trochę gorzej
ułożona.
W wyzwaniu uznam to może za Q pik – jedna znana książka (w
sumie chyba w ogóle jedyna napisana). Jako książkę traktuję całą trylogię, gdyż
tomy kończą się w takich miejscach, jakby po prostu trzeba było pociąć gdzieś
historię, bo się nie zmieściła.
środa, 19 sierpnia 2015
Dziewiąty Mag
Ta trylogia czekała na mnie od grudnia… Zażyczyłam ją sobie
na Święta, bo uznałam, że fajnie będzie wspierać polską fantastykę poprzez
kupowanie książek polskich autorów (nawet pod zagranicznym pseudonimem).
Chciałam kupić sama, ale skoro nadarza się okazja mieć książki i nie wydawać
własnych pieniędzy to warto skorzystać ;) Tym bardziej, że wiedziałam, że
dostanę coś, co chcę. A dlaczego chciałam? Znalazłam gdzieś przypadkiem i
uznałam, że warto dać szansę.
czwartek, 13 sierpnia 2015
Tajemnica bogów
No i wreszcie ostatnia część. Ta tak długo wyczekiwana i
rozbudzająca ogromne nadzieje. Po
zakończeniu „Oddechu bogów” od razu wzięłam
następną książkę i „przyssałam się” do niej.
czwartek, 6 sierpnia 2015
Oddech bogów
Znowu miałam długą przerwę w pisaniu, ale jakoś nie mogę znaleźć
motywacji (komentarze pod jednym postem na 10, mało wyświetleń). Ale czytam. I doprowadzę
wyzwanie do końca, choć już zaczyna mi brakować pomysłów na przypisywanie
przeczytanych książek do odpowiednich kart. Albo będę kombinować (naciągać),
albo zmienię karty, albo po prostu przeczytam te 52 książki. Zobaczymy. A
tymczasem…
piątek, 10 lipca 2015
W głowie się nie mieści
Nowy film Disneya i Pixara. Animacja o emocjach, które
rządzą w mózgu dziewczynki imieniem Riley. Pierwsza pojawiła się Radość i radosne
wspomnienia (żółte). Potem pojawiały się kolejne emocje: Smutek (niebieska),
Złość (czerwony), Strach (fioletowy) i Odraza (zielona). Prym wiodła jednak
Radość – pozostałe emocje to akceptowały (chciały przecież jak najlepiej dla
Riley), a większość wspomnień dziewczynki była radosna. Najważniejsze
wspomnienia (błyszczały) stawały się fundamentami osobowości Riley. Wszystkie
były radosne: początki gry w hokeja, wygłupy, przyjaciółka, szczerość, rodzina.
Fundamenty tworzyły wyspy, które uaktywniały i rozbudowywały się, gdy
dziewczynka robiła coś z nimi związanego.
poniedziałek, 6 lipca 2015
Szkoła bogów
Długo, oj długo czekałam, żeby znowu zacząć ten cykl. Ale w
tym roku nareszcie wyszła ostatnia część trylogii. Po 7 (!) latach doczekałam
się zakończenia i zaczęłam od nowa.
środa, 1 lipca 2015
Takeshi 2. Taniec tygrysa

poniedziałek, 15 czerwca 2015
Kamień księżycowy
Po „Siarce” Prestona i Childa bardzo chciałam przeczytać „Kobietę
w bieli” Wilkie’go Collinsa (z jakiegoś powodu długi czas myślałam, że to
kobieta!). Cały czas wisi mi otwarta strona na lubimyczytac.pl i przypomina o
planie. Jednak ta książka jest w nieco oddalonej ode mnie bibliotece i po
prostu jeszcze się nie zabrałam do wycieczki tam. Zamiast tego czytałam opinie,
z których wynikało, że powieści tego autora są bardzo dobre i wciągające.
Dlatego wpisałam w katalogu nazwisko i znalazłam inną jego książkę, która była
niedaleko. W ten sposób wymieniłam „W pustyni i w puszczy” na „Kamień
księżycowy”.
środa, 3 czerwca 2015
Yakuza. Bliźniacza krew
Nie chciało mi się sprawdzać dat urodzin autorów, których
zamierzałam czytać. Dlatego wzięłam książkę, która została wydana pod
nazwiskiem trzynastolatki. Dlaczego tak to określam? Wyjaśnię na końcu.
poniedziałek, 1 czerwca 2015
W pustyni i w puszczy

Dawno temu dostałam od babci piękne wydanie tej książki (to na zdjęciu), żebym miała swoją, kiedy będę przerabiać w szkole. Nie wiem, co się z tym egzemplarzem stało, zaginął chyba gdzieś, mimo że nie zdejmowałam go z półki. Przyznaję bez bicia, że jest to jedna z lektur szkolnych, których nie skończyłam. Ale nie było ich znowu tak dużo, bo zaledwie trzy. Uznałam, że po latach bez problemu uda mi się przebrnąć. Tym bardziej, że „Śladami Stasia i Nel. Z Panem Biegankiem w Abisynii” przeczytałam kiedyś z prawdziwą przyjemnością. Co prawda to nie Sienkiewicz, ale mama mówiła, że to podobne książki i dziwiła się, że przez pierwowzór nie przebrnęłam. Ja już się nie dziwię.
wtorek, 26 maja 2015
Wołanie kukułki
Niezwykle miła odmiana po „Królu olch”. Nie jestem pewna,
czy była to dobra książka, czy po prostu tak mi się podobała po poprzedniej,
ale w każdym razie ma mu mnie plusa. I przeczytałam ją w jakieś 3 dni.
niedziela, 24 maja 2015
Król olch
Odkąd przeczytałam wymagania karcianego wyzwania książkowego,
szukałam konkretnych książek pod niektóre pozycje. Takie, które uznałam, że
przeżyję, ale raczej nie sięgnęłabym po nie bez wyzwania. No i tak właśnie było
z realizmem magicznym. Przeczytałam jedną taką powieść i nie stało się to moim
ulubionym gatunkiem. Powieścią było „Sto lat samotności”. Ok, może nie
dorosłam, może nie rozumiem. Nie ważne, każdy ma inny gust, a mi się nie
podobało, a wręcz nudziło. Mimo to gatunek ma w nazwie „magiczny”, więc
postanowiłam dać mu drugą szansę (no i mimo wszystko czytałam gorsze rzeczy niż
„Sto lat samotności”). Z pomocą przyszła mi wikipedia, po wpisaniu „realizm
magiczny zjechałam do utworów i przeczytałam tytuły. Nawet kilka mnie
zainteresowało, ale przyznam, że „Gra w klasy” Cortazara nieco mnie przeraża
(rozmawialiśmy o sposobie czytania tej książki na studiach), „Pachnidło”
słyszałam, że jest dobre, ale ciężkie, a „Mistrza i Małgorzatę” czytałam nie
tak dawno. No i padło na „Króla olch”. Tytuł dla mnie ciekawy, bo kojarzy się Goethem,
którego lubię. Nic dziwnego, skoro Goethe napisał balladę pod takim samym
tytułem. Spodziewałam się, magii, fantastyki, może dreszczyku niepokoju i lasu.
Z tego wszystkiego dostałam las.
poniedziałek, 18 maja 2015
Takeshi. Cień śmierci
Książkę dostałam w zeszłym roku na urodziny i stała sobie
grzecznie na półce, czekając na swój czas. Nadszedł teraz, bo nie chciało mi
się iść do biblioteki.
poniedziałek, 11 maja 2015
Baśniowy morderca
Po tę książkę sięgnęłam dzięki zajęciom „
Baśń-fantastyka-science fiction” na uczelni. Bardzo lubię dwa
pierwsze człony nazwy przedmiotu, więc się zapisałam. Na początku mieliśmy
czytać baśnie, opracowania do nich i omawiać je. Oczywiście wśród omawianych
tematów znalazły się „Baśnie” braci Grimm. Jako opracowanie do nich mieliśmy
przeczytać ten artykuł:https://tricksterzy.wordpress.com/2014/01/10/stare-basnie-na-nowo-opowiedziane-o-wykorzystaniu-postaci-i-motywow-basniowych-w-kulturze-popularnej-po-roku-2000/
. I to właśnie on skłonił mnie do sięgnięcia po tę książkę.
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
Trafny wybór
Zwykle na początku tłumaczę, skąd dana książka wzięła się na
mojej tegorocznej liście. Ta się wzięła w sumie znikąd. Ot tak, przypomniał mi
się ten tytuł, a że akurat był w bibliotece, do której szłam, to wzięłam.
Opis książki też chyba nie będzie długi… „Trafny wybór” jest
powieścią o małym miasteczku, gdzie właściwie wszyscy się znają. Na początku
umiera jeden z ważniejszych radnych, którego wielu ludzi uwielbiało. Reszta
książki to tak naprawdę opis tego, jak ludzie sobie radzą i co się dzieje z miasteczkiem
po śmierci Barry’ego Fairbrothera. I tak na przykład Krystal – nastolatka,
którą Barry wyprowadził w miarę na ludzi – zaczyna się na nowo izolować i
staczać. Parminder Jawanda stara się dalej wykonywać swój zawód, ale bez
wsparcia przyjaciela jest jej bardzo ciężko, gdy zostaje oskarżona o bycie złym
lekarzem. Innym następstwem śmierci Barry’ego jest to, że ktoś musi zająć jego
miejsce w radzie. O tę funkcję ubiega się przyjaciel zmarłego – wiecznie przerażony
i znerwicowany dyrektor szkoły i ojciec wielkiego buntownika. Kolejnym
kandydatem jest psychopatyczny Simon Price, który zastrasza całą swoją rodzinę
i robi to tylko dla profitów. Ostatni jest Miles Mollison – syn przewodniczącego
rady.
Każdy z kandydatów ma swoje motywacje, ale każdy ma też
swoje sekrety, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. I oczywiście zostają
ujawnione.
W sumie niewiele więcej można powiedzieć, nie zdradzając
fabuły. Z jednej strony powieść czyta się nieźle – jak już się usiądzie to się
czyta, ale kiedy odłoży się książkę to jakoś nie ma parcia, żeby znowu wziąć ją
do ręki i czytać. Nie ma „tego czegoś”, że człowiek zastanawia się, co będzie
dalej. Ot, taka sobie historyjka.
Odkryłam, że na podstawie książki został nakręcony miniserial
(w sumie 3 godziny) i zamierzam go obejrzeć. Trailer jakoś do mnie nie
przemówił i na filmwebie widzę, że niektórych bohaterów nie ma, a inni są
niedobrani, ale i tak obejrzę i będę mieć nadzieję, że ekranizacja jest lepsza
niż w wypadku „Brudnego szmalu”.
W wyzwaniu będzie to 2 pik. Tak po prostu.
środa, 22 kwietnia 2015
Z innej bajki
Głównym powodem, z którego sięgnęłam po tę książkę był
obrazem wrzucony na facebooka przez kilka stron związanych z książkami (często
tak jest, że coś zamieszcza jedna strona, a potem większość pozostałych).
Pierwsza rzecz, o której pomyślałam to „fajny pomysł, ja takie coś napiszę”.
Potem otworzyłam komentarze i znalazłam tam właśnie „Z innej bajki” Jodi
Picoult, jako przykład takiej książki. Ciekawy pomysł, fajny tytuł –
przeczytam. Tym bardziej, że od pewnego czasu znajoma namawia mnie do sięgnięcia
po Jodi Picoult. Tej książki akurat nie czytała, ale po krótkim przejrzeniu
internetu poinformowała mnie, że nie będzie to raczej typowa powieść tej
autorki. Picoult pisze ponoć raczej ciężkie książki (i nie chodzi mi tu o
rozmiar i grubość okładki), a to jest powieść dla młodzieży. Ale mi to pasuje.

Patrząc na obrazek, za sprawą którego sięgnęłam po tę
powieść, łatwo się domyślić, głównego wątku. Ale od początku. Delilah jest
szkolną outsiderką, od czasu, kiedy przypadkiem złamała kolano jednej z cheerleaderek.
Ma tylko jedną przyjaciółkę Jules, która również woli trzymać się na uboczu i
nie przepada za popularnymi dziewczynami. Jednak Delilah nawet przed nią ma
pewną tajemnicę – wciąż wypożycza ze szkolnej bibliotekę książkę z bajką dla
dzieci. Uzasadnia to tym, że główny bohater, książę Oliver, wie jak to jest
dorastać bez ojca. Delilah również nie ma przy sobie ojca, bo zostawił ją i
matkę, gdy dziewczyna była mała. Nastolatka uważa, że nikt z prawdziwego świata
jej nie rozumie i dlatego wciąż wraca do książki, której bohater przeżył to, co
ona.
Skoro jednak bohaterowie książki są tylko aktorami, to
Oliverowi obce są uczucia, które gryzą Delilah. Książę nigdy nie miał matki ani
ojca (który w fabule jest tylko wspomnieniem i nie ożywa jako aktor). Ma za to
inne problemy – najlepszego przyjaciela zamienionego w psa i księżniczkę, która
nie odróżnia fabuły od książkowej rzeczywistości. Odkąd jednak Delilah stała
się jedyną i to bardzo regularną czytelniczką, Oliver zakochał się w jej
miodowych oczach i dużej buzi (z perspektywy rysunku w książce). Książę słyszał
wszystko, co dzieje się poza książką i dzięki temu wpadł na pomysł
skontaktowania się z dziewczyną. Choćby postaci z bajki bardzo się starały nie
mogą uniknąć wcielania się w swoje role, jednak Delilah dostrzega w Oliverze
kogoś więcej niż bohatera bajki i dzięki temu uda im się nawiązać kontakt.
Powoli coraz bardziej zakochują się w sobie i próbują wymyślić plan, jak
uwolnić Olivera z książki, by mogli być na zawsze razem.
„Z innej bajki” czytało mi się bardzo przyjemnie.
Przeszkadzały mi tylko liczne błędy w druku (połączone słowa, brakujące ogonki
i litery), które na szczęście nie miały wpływu na fabułę i styl. Jako powieść
młodzieżowa ta książka bardzo mi się spodobała i chętnie poleciłabym ją
nastolatkom.
Powieść skojarzyła mi się też trochę z „Gniazdem światów”
Huberatha, gdzie autor również sugerował, że postaci w książce naprawdę żyją.
Jednak Polak idzie o krok dalej, podczas gdy Jodi Picoult przekonuje nas, że co
by się nie stało w fabule, po zamknięciu książki bohaterowie żyją własnym
życiem, na które treść opowieści nie ma wpływu. Kiedy ktoś umiera w czasie
opowieści, po zamknięciu książki wciąż czuje się dobrze.
Jeśli chodzi o wyzwanie to uznam tę książkę na Q kier – w końcu
kręci się wokół miłości…
piątek, 17 kwietnia 2015
Smoki na zamku Ukruszon
W przeciwieństwie do poprzedniej, ta książka nie leżała
długo na półce. Wydaje mi się, że od kupienia jej do przeczytania minął
najwyżej miesiąc. „Smoki na zamku Urkruszon” są zbiorem opowiadań napisanych
przez młodego Terry’ego Pratchetta. Wydaje mi się, że z założenia miały być one
przeznaczone dla dzieci, a na pewno w takiej formie zostały wydane teraz.
Książka ma twardą okładkę, dużo obrazków, proste słownictwo i dużą, urozmaiconą
(raz większe litery, raz inny kształt) czcionkę.
Zaczynając książkę znowu prawie płakałam. Wstęp był napisany
przez dorosłego już Pratchetta, który wspominał młodzieńcze lata i prosił o
wyrozumiałość dla tych opowiadań. Nie wiem, czy z sentymentu, ale opowiadania
nawet mi się podobały. Oczywiście po wzięciu poprawki na to, że są dla dzieci.
Teksty były bardzo proste, momentami naiwne, ale całkiem zabawne. Myślę, że
dzieciom lubiącym magiczne opowieści mogłyby się spodobać. Nie będę streszczać
wszystkich opowiadań, może napiszę tylko parę słów o tytułowym.
„Smoki na zamku Ukruszon” są w pewien sposób typową baśnią.
Młodzieniec wysłany przez króla wyrusza na ośle do pobliskiego zamku Ukruszon,
by uwolnić go od smoków. Po drodze stacza pojedynek z wielkim czarnym rycerzem,
pokonuje go, a rycerz przyłącza się do niego. Następnie spotykają maga, któremu
pomagają i on również przyłącza się do wyprawy. Typowe, prawda? Kiedy docierają
do zamku okazuje się, że siedzą w nim całkiem kulturalne smoki, które zgubiły
małego smoczego księcia. Oczywiście smoczątko wcześniej przypałętało się do
naszych wędrowców, więc udaje się pokojowo porozmawiać. Okazuje się, że smoki
opanowały zamek, bo jego mieszkańcy zalali jaskinie, w których wcześniej mieszkały.
Mądrzy wędrowcy szybko rozwiązują problem – ludzie z zamku wybudują smokom
nowe, przyzwoite jaskinie, a smoki pozwolą im wrócić na zamek.
Wydaje się, że w tej historii nie ma właściwie nic
niezwykłego, ot bezkrwawa bajka. Jednak w streszczeniu brakuje informacji,
które ubarwiają opowiadanie. Otóż młodzieniec zostaje wysłany na ośle, bo w
wszyscy rycerze z zamku wyjechali na wakacje. Potem pokonuje czarnego rycerza,
bo ten się potknął, a w dodatku okazał się malutkim człowieczkiem w wielkiej
zbroi. Mag nie do końca radzi sobie z zaklęciami, a przy pierwszym spotkaniu
podróżni pomogli mu naprawić trzyipółmilowego buta (jednego z pary
siedmiomilowych). A na końcu każdy smok dostał do swojej jaskini wielką,
nowoczesną wannę.
Może nie jest to jakieś wybitne, ale wywołuje uśmiech i sprawia,
że opowiadania są inne niż większość.
Jeśli chodzi o wyzwanie to śmiało mogę powiedzieć, że jest
to 7 kier – książka dla dzieci.
środa, 15 kwietnia 2015
Ruda sfora
Książkę dostałam chyba w zeszłym roku na urodziny i skoro
już była na półce to „kiedyś na pewno przeczytam”. Są na moich półkach książki,
które już ponad rok czekają. Ale „Ruda sfora” dostała swoją szansę.
O Kossakowskiej usłyszałam od swojego męża, który jest dużym
fanem jej cyklu o aniołach i nakłonił mnie do przeczytania go. Przyznaję, że
był ciekawy, ale potem jakoś zapomniałam o tej autorce. To, że dostałam jej
dwie książki na urodziny („Rudą sforę” właśnie i „Takeshi. Cień śmierci”) było
czystym przypadkiem. Wiedziałam, że nie są to anielskie książki, więc czekały
spokojnie na swój czas.
Przede wszystkim polecam przeczytać książkę od końca. To
znaczy, zacząć ją od ogarnięcia słowniczka na końcu. Ja czytałam od początku i
w trakcie pomyślałam, że fajnie, jakby gdzieś były zebrane te wszystkie dziwne
słowa (nazwy stworzeń i imiona bogów), żeby móc sobie w każdej chwili
przypomnieć. Zerknęłam wtedy na koniec i okazało się, że powieść ma jakieś 20
stron mniej niż myślałam, bo na końcu jest właśnie słowniczek. I spis bohaterów
z krótką charakterystyką. Do spisu niekoniecznie trzeba zaglądać, ale nie ma
tam żadnych spoilerów, więc na pewno nie zaszkodzi. Za to słowniczek może sporo
pomóc przy przyswajaniu fabuły.
Na samym początku poznajemy wielkiego, wspaniałego szamana
Serkena. Jednak niedługo możemy się tym cieszyć, bo mężczyzna szybko umiera –
zostaje wezwany przez duchy, by pomóc w zaświatach. Od dawna wszyscy
podejrzewali, że kolejnym szamanem zostanie cioteczny wnuk Serkena –
dwunastoletni Ergis. W czasie pogrzebu starego szamana chłopiec ucieka do lasu
i wszyscy są pewni, że dopadła go „szamańska choroba”. Kiedy jednak młodzieniec
wraca do domu, okazuje się, że wioska ma już nowego szamana. Został nim Dyraj
Bogoj – mężczyzna, który podchodził dość sceptycznie do wiary. Oczywiście
szybko się domyślamy, że nie jest on prawdziwym szamanem, a jedynie udawał „szamańską
chorobę”, by przyjąć prestiżową funkcję i dostać duży kawał ziemi. Oszustowi
pomagał mały Rosjanin, który w nic nie wierzy i wciąż wymyśla nowe sztuczki,
którymi Bogoj mógłby wciąż zaskakiwać pobratymców.
Jednak Ergis wciąż ma w sobie moc. Podczas podróży po lesie
duch opiekuńczy radzi mu, gdzie ma pójść, żeby odkryć oszustwo chciwych dorosłych.
Niestety chłopiec zostaje zauważony i mężczyźni (zwłaszcza naciska na to
Rosjanin) postanawiają go unieszkodliwić. W tym celu nasyłają bandytów na
rodzinę Ergisa, który załamuje się psychicznie po odnalezieniu martwych
bliskich. Mimo to chłopiec wciąż jest zagrożeniem, więc Bogoj przyjmuje go do
swojego domu (na polecenie Rosjanina), mówiąc, że będzie go leczył. W
rzeczywistości jednak podtruwa chłopca.
I to jest właściwie pierwsza część książki i dzieje się w
realnym świecie. Potem przenosimy się do psychiki Ergisa. Zaczyna się to od
dziwnych scen, gdy chłopiec wpada do wody, rozgotowuje się, a następnie
wychodzi z rzeki, by znaleźć się na łące Drugiego Nieba. Tam spotyka kulawego
konika o imieniu Bębenek. Szybko domyślamy się, że Ergis staje się właśnie
szamanem, a konik jest jego bębnem. Od razu zostają przyjaciółmi i ruszają w
podróż po zaświatach, by znaleźć Serkena, który mógłby pomóc chłopcu.
Po drodze spotykają tupilaka Iwaszkę, którego wysłał za
chłopcem Bogoj. Jednak tupilak jest tak pociesznie nieudolny, że Ergis łatwo i
bezboleśnie pokonuje go i zostają przyjaciółmi. W międzyczasie pojawia się też
kikituk, małe, futrzaste stworzonko, które było towarzyszem Serkena i
zamieszkało w sakwie Ergisa. Jest ono bardzo pomocne (podaje w sakwie różne
potrzebne rzeczy) i waleczne. Potem grupa przyjaciół spotyka jeszcze
ołonchosuta (pieśniarza) Elleja i półboginię ognia Tujarymę. Okazuje się też,
że znalezienie Serkena jest najmniejszym problemem Ergisa, ponieważ Dolne i
Górne światy zostały zaatakowane i niszczeją. A bogowie i herosi nie mogą sobie
z tym poradzić. Kto jak nie dwunastolatek na kulawym koniku ma uratować świat?
No kto? ;)
Powieść była dość ciekawa i wciągająca. W czytaniu
przeszkadzały mi tylko dziwne nazwy i imiona jakuckie, które czasem były bardzo
podobne do siebie i myliły mi się. Przyznam też, że spodziewałam się innego
zakończenia, chociaż część przewidziałam. Ogólnie książka była dość przyjemna.
W wyzwaniu uznam tę książkę za waleta (J) kier. Można to
spokojnie uznać za powieść przygodową, bo Ergis pokonuje wiele przeszkód, by
dotrzeć do celu. W dodatku odbywa długą podróż, więc wydaje mi się, że pasuje.
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
The Drop/Brudny szmal (film)
Całkiem niedawno pisałam tu o książce Lehane’a “Brudny szmal”.
Moja opinia była raczej
pozytywna, więc napaliłam się na film. Tym bardziej, że
bibliotekarz powiedział mi, że film jest mocny i naprawdę dobry. Trochę czasu
zajęło mi zabranie się do filmu: a to nie było czasu, a to nie miałam ochoty na
coś ciężkiego… Ale w końcu się udało, obejrzeliśmy film na dwa razy.
Pierwsze podejście trwało około pół godziny. Początek filmu,
poznanie bohaterów – trochę nudno – dodatkowo oglądaliśmy go koło 2 w nocy, po
męczącym dniu. Nic dziwnego, że po pół godzinie chcieliśmy już tylko spać.
Za drugim podejściem udało nam się skończyć film. Znaczy, mi
się udało, bo mąż zasnął przed napisami. Chyba już przez samą częstotliwość
używania przeze mnie zwrotu „udało się” łatwo można wpaść na to, że film nie
należał do najlepszych. Według mnie był po prostu nudny. Nawet nie można
powiedzieć, że przegadany, ale zwyczajnie nudny. Akcja ciągnęła się jakby
chciała, a nie mogła. A na końcu nie było tego kopnięcia…
W dodatku nie podobał mi się dobór aktorów. Poza detektywem
Torresem żaden aktor według mnie nie pasował do swojej roli. Po pierwsze
wizualnie – zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tych ludzi. Po drugie… charakter
postaci? Gra aktorska? Nie wiem, pod co to podpiąć. Chodzi mi o to, że
bohaterowie byli tacy pseudomroczni, posępni, flegmatyczni i jak dla mnie
nijacy. Wszyscy. Nie wiem, czy może to być zarzut do aktorów, czy może raczej
do reżysera, który miał taką wizję i tak kazał. Ale fakt, że Eric Deeds
praktycznie nie wzbudzał emocji, jest niedopuszczalny. Może byłoby lepiej,
gdyby pokazano jego więzienną historię. Z jednej strony rozumiem, że tego nie
było, bo do filmu nie pasowałaby retrospekcja. Z drugiej jednak mógł o tym
opowiedzieć Nadii. Wtedy może wydałby się większym psycholem.
Mąż twierdzi, że film miał dołujący klimat i przez to był on
ciężki i może dlatego bibliotekarz powiedział, że jest mocny. Dla mnie jednak było
to po prostu nudne i cieszę się, że już ten film skończyłam i nie będę musiała
go więcej oglądać.
czwartek, 2 kwietnia 2015
Grobowiec
Jak nietrudno się domyślić z moich poprzednich notek –
strasznie napaliłam się na Prestona i Childa. Nie chciałam jednak zaczynać
żadnej kolejnej serii – potrzebowałam pojedynczej książki. Chociaż w sumie nie
potrzebowałam, bo na półkach w domu jeszcze kilka na mnie czeka… W każdym razie
przypadkiem natknęłam się na nową (chyba nawet najnowszą) książkę Lincolna
Childa, odnalazłam ją w pobliskiej bibliotece i poleciałam wypożyczyć.
„Grobowiec” zaczyna się w szpitalu, gdzie lekarz na dyżurze
dostaje na stół ofiarę z wypadku. Ofiarą jest jego żona i akcja prologu kończy
się nieudaną reanimacją… Następnie przenosimy się kilka lat do przodu, a
głównym bohaterem okazuje się Jeremy Logan. Powoli dowiadujemy się, że zostaje
on wezwany przez dawnego przyjaciela Ethana Rusha, anestezjologa, który
prowadzi interesujące badania…
Otóż to właśnie doktor Rush jest lekarzem, którego poznajemy
w prologu. I szybko się okazuje, że jego żona nie umarła. Nie do końca.
Jennifer aż przez 14 minut znajdowała się w stanie śmierci klinicznej, jednak
udało się przywrócić ją do życia. I to właśnie bada w swoim ośrodku Rush –
przypadki osób, które umarły, lecz powróciły. Brzmi ciekawie? Jak dla mnie
bardzo! Ale nie to jest tematem książki. O pracy Rusha dowiadujemy się niemalże
marginalnie. Zarówno lekarz jak i Logan mają wyruszyć w podróż i zostają
zatrudnieni przez słynnego łowcę skarbów, Portera Stone’a. Dowiadujemy się, że
ich zadaniem jest pomoc przy odnalezieniu grobowca Narmera, prawdopodobnie
pierwszego faraona zjednoczonego Egiptu. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że
grobowiec ten nie znajduje się w Dolinie Królów, a gdzieś pod powierzchnią
Suddu, ogromne bagnisko utworzone przez Nil w Sudanie Południowym. Legenda
głosi, że Narmer tam właśnie chciał być pogrzebany, żeby nikt nie niepokoił
jego szczątków (co, jak wiemy, spotkało wielu późniejszych faraonów). Zagwarantować
miała do odległość od Egiptu i sam Sudd, rozrastający się i tworzący naturalną
ochronę.
Wszystko brzmi super, ale kim właściwie jest Jeremy Logan i
jaka jest jego rola w ekspedycji? Logan sam siebie nazywa „enigmatologiem”,
czyli przekładając „na nasze” jest badaczem zjawisk paranormalnych. Trochę
wróżka, trochę pogromca duchów… te klimaty. Ma na swoim koncie między innymi
sprawę potwora z Loch Ness. Mając tę wiedzę, łatwo się domyślić, co jest
zadaniem Logana. Na grobowcach faraonów zwykle ciążą klątwy, a nasz enigmatolog
ma tę konkretną klątwę odkryć, zrozumieć i najlepiej przełamać. To jest jego
główne zadanie. W międzyczasie jednak okazuje się, że Logan musi sobie radzić z
innymi sprawami na stacji, takimi jak spontaniczne zapłony generatorów,
znikające przedmioty i pojawiające się na bagnie postaci…
Książka jest napisana naprawdę nieźle, autor dozuje nam
informacje o bohaterach, razem z napięciem. Druga połowa powieści jest
wciągająca i przeczytałam ją praktycznie jednym tchem. Byłam bardzo ciekawa, co
i dlaczego się dzieje. Mimo to, po zakończeniu, czuję niedosyt. Niedosyt Egiptu
– niby opowiadają coś o Narmerze, ale nie jest tego dużo. I niedosyt wyjaśnień –
zakończenie jest bardzo niesatysfakcjonujące. Chętnie przeczytałabym jeszcze
jeden rozdział albo epilog, który rozwiałby wszelkie moje wątpliwości.
Wyzwanie coraz mniej mi się podoba… :P Czytam ciekawe
książki, a mam problem z przypisaniem ich do konkretnych kart. Obawiam się, że
niektóre mogę niedługo zacząć dublować, bo nie pasują do kategorii, które mi
zostały… Tymczasem „Grobowiec” zostanie 2 karo (ma 400 stron).
wtorek, 31 marca 2015
Długi Mars
Ta książka zajęła mi aż dwa tygodnie. Raz, że nie przepadam
za cyklem o Długiej Ziemi. Dwa, że na początku, kiedy siadałam do niej
przypominało mi się, że Terry Pratchett nie żyje. No ale „Długi Mars” czekał na
mnie na półce od stycznia i trzeba było się wreszcie za niego wziąć.
Powieść rozłożona jest na kilka części. Pierwsza z nich to
wyprawa kapitan Maggie Kauffman w głąb Długiej Ziemi aż do świata 250 000 000.
Ekspedycja ma mieć charakter badawczy, a przy okazji dobrze by było, gdyby odkryto,
co się stało z Armstrongiem I – twainem, który jakiś czas wcześniej zaginął.
Maggie zabiera ze sobą na pokład trolle, grupę Chińczyków i przedstawiciela
beagli – Śnieżka. Taka mieszana załoga ma pokazać zjednoczenie, a równocześnie
pomóc pani kapitan dostrzec inne punkty widzenia niż jej własny.
Druga historia należy do Joshuy Valiente i Paula Spencera
Wagonera. Ten drugi ma ledwo dziewiętnaście lat, a Joshuę poznał jeszcze w
dzieciństwie. Od początku Paul był ponadprzeciętnie inteligentny, co sprawiało
problemu zarówno w szkole jak i w relacjach z ludźmi. Podczas akcji powieści
dowiadujemy się, że Paul nie jest jedyny – część osób z jego pokolenia ma
podobne zdolności i problemy. Określają siebie jako Następnych – nowych,
ulepszonych ludzi. Mówią, że w stosunku do ludzi czują się tak, jak ludzie w
odniesieniu do szympansów. A to prowadzi tylko do kłopotów.
Ostatnia i może najważniejsza część książki dotyczy Sally
Linsay i jej ojca, Willisa. Mężczyzna po kilkunastu latach bez znaku życia
odzywa się do córki i prosi, by zjawiła się przy Szczelinie (przerwie w Długiej
Ziemi). Proponuje jej wylot na Marsa i zbadanie go. Wie, że ze Szczeliny taka
podróż będzie najłatwiejsza – nie będą musieli wchodzić w przestrzeń kosmiczną,
bo już w niej będą. Willis nie chce zdradzić swojego prawdziwego celu, tłumaczy
córce, że chce sprawdzić, czy na Marsie można przekraczać i jeśli tak, czy na
którymś Marsie wykształciło się życie. Sally zgadza się lecieć z ojcem pod
warunkiem, że wezmą ze sobą starego i doświadczonego astronautę Franka Wooda.
Kobieta poznała go w poprzedniej części cyklu, gdy związał się z jej niemalże
przyjaciółką.
Wnioskując po tytule powieści, nie trudno się domyślić, że
przekraczanie na Marsie jest możliwe. Mężczyźni i Sally pokonują kilka tysięcy
Marsów, niekiedy spotykając na nich życie, powoli poznając lepiej siebie i
motywy Willisa.
Pod koniec książki wszystkie trzy historie się łączą – troje
bohaterów wraca na Ziemię Podstawową i razem rozwiązują (przynajmniej
tymczasowo) sprawę Następnych. Nie jest to jednak ostatnia część cyklu (to
potwierdzona informacja, sprawdziłam w internecie), co wyraźnie widać. Przede
wszystkim nie zostaje zamknięty wątek Długiego Marsa i tego, co kosmiczni
podróżni tam odkryli. Angielska wersja kolejnej części ma się ukazać 18 czerwca,
więc u nas pewnie nieco później. Mimo że nie przepadam za science fiction,
Joshuą Valiente i Długą Ziemią, czekam na następny tom i na pewno go kupię.
Jeśli chodzi o oznaczenie w wyzwaniu, to było to zaplanowane
science fiction, więc 9 kier.
sobota, 21 marca 2015
Rogi
„Rogi” postanowiłam przeczytać, jak tylko obejrzałam film.
Przede wszystkim chciałam zrozumieć, o co właściwie chodzi z tymi wężami. Więc
kiedy wypożyczałam „Brudny szmal” poszłam też do półki z horrorami i wzięłam
książkę Joego Hilla. Wiecie, że jest on synem Stephena Kinga? Ja nie wiedziałam
przed przeczytaniem tej książki.
Z jednej strony wydaje się, że historia jest podobna, jak w
filmie. Merrin, ukochana Iga Perrisha, zostaje zamordowana, a oskarżony o to
zostaje chłopak. Pewnego dnia (w książce jest to rok po tragedii, w filmie mija
ledwie kilka dni) Ig budzi się z rogami na głowie. Okazuje się, że rogi mają
magiczne moce – sprawiają, że ludzie mówią dokładnie to, co myślą, a Ig jest w
stanie nakłonić ich do ulegania najgorszym instynktom. Dzięki tej nowoodkrytej
mocy chłopak próbuje rozwikłać zagadkę śmierci ukochanej.
W książce główna fabuła przeplata się ze wspomnieniami
bohaterów, zarówno z dzieciństwa jak i z późniejszych lat. Kilka wątków zostało
przedstawionych w filmie (krzyżyk Merrin, podtopienie Iga, zerwanie, domek na
drzewie). I właściwie na tym podobieństwa się kończą. Tak naprawdę książka
opowiada historię zupełnie innych bohaterów niż ci przedstawienia w filmie.
Glenna jest po prostu zagubioną i zakompleksioną dziewczyną, która nie wie,
czego chce, więc oddaje się wszystkim po kolei. Merrin nie jest szczerozłota i
czysta jak łza – już na początku znajomości okłamuje Iga, a potem mówi mu, że
miała ochotę się nim zabawić. Jednak najgorsze, co zrobiła – nieudolne zerwanie
z Igiem – jest przedstawione tak samo. Niby wydaje się, że go kochała, ale
kochająca osoba powiedziałaby, że jest chora i niedługo umrzeć. Lee w filmie
jest postacią, którą na początku bardzo się lubi – wydaje się prawdziwym
przyjacielem Iga, dobrym, wierzącym człowiekiem. W książce od początku widać,
że coś jest z nim nie tak, bierze udział w różnych akcjach charytatywnych tylko
ze względu na Merrin. Oszukuje bliskich, jest okrutny. I to widać niemal od
momentu, w którym się pojawia. Postać Terry’ego została w filmie skrzywdzona
według mnie. W książce jest to jedyna osoba, która wierzy w brata, ufa mu,
kocha i wciąż wspiera. Dodatkowo rogi nie do końca działają na starszego z
braci Perrishów. Może właśnie dlatego, że jest po prostu dobrym człowiekiem
(jak to było sugerowane w filmie odnośnie Lee).
No i wreszcie Ig. W sumie jego postać chyba została najmniej
zmieniona w filmie. Chłopak starał się nie wykorzystywać swoich mocy, dopiero
pod koniec postanowił z nich skorzystać, żeby się zemścić i ukarać Lee. Jednak
uważam to za w pełni uzasadnione.
Sprawa węży budzi już
we mnie dużo mniej wątpliwości. Nie są one tak nachalnie bezsensowne jak w
filmie – to na pewno. Jednak ich pierwsze pojawienie się jest dość dziwne – to
nie Lee uratował topiącego się Iga, a wąż. Potem gady pojawiają się dopiero,
kiedy Igowi wyrosły rogi. W książce bardzo wyraźnie zasugerowane jest, że Ig
zmienia się w diabła (lub demona lub coś jeszcze innego), a ten z kolei dość
prosto kojarzy się z wężami (rajski ogród i te sprawy). Ig powoli rozumie, że
może rozkazywać wężom, ale nie nosi ich wszędzie ze sobą (co miało miejsce w
filmie). Dlatego sprawę węży uznaję za mniej więcej rozstrzygniętą.
Bardzo mi się spodobał motyw domku na drzewie – w filmie był
rzeczywistym miejscem, które „należało” do Iga i Merrin. W książce byli tam
tylko raz, a domek wydawał się zmyślony. Najbardziej jednak podobało mi się
wyjaśnienie tego, co spotkało zakochanych w czasie pobytu w tym domku. Ale
pozostawię to tu niewyjaśnione – może kogoś ta tajemnica zachęci do
przeczytania książki.
Żałuję też, że w filmie odpuszczono sobie niebieską
spódnicę, w której Ig latał przez drugą połowę książki. A jego stwierdzenie, że
jest „diabłem w niebieskiej spódnicy” rozłożyło mnie na łopatki ze śmiechu.
Wyobrażam sobie Daniela Radcliffa w tej sytuacji i żałuję, że nie mogłam tego
zobaczyć!
W wyzwaniu daję tej
książce 8 karo – zostało zekranizowane.
czwartek, 19 marca 2015
Opowieści z Ziemiomorza
To już ostatni tom cyklu o Ziemiomorzu, a składa się z kilku
opowiadań. Ich akcja toczy się w
różnych czasach, to znaczy jedno jest z
dawnych czasów, inne za życia Krogulca, a inne właściwie równoległe do „Innego
wiatru”. Postaram się krótko streścić każde z opowiadań i o każdym po kolei coś
napisać.
„Szukacz”
Jest to historia chłopca o imieniu użytkowym Wydra, a
prawdziwym Medra. Chłopiec nie pochodzi z bogatej rodziny, jego ojciec jest
szkutnikiem w Havnorze. Wydra pomagał ojcu w pracy, ale odkrył w sobie magiczny
talent do znajdowania różnych rzeczy. Bycie magiem w tamtych czasach było
niebezpieczne, więc chłopiec starał się utrzymywać swój dar w tajemnicy i po
kryjomu uczył się od starych, niegroźnych magów. Oczywiście, Wydra miał czyste
serce i był niezwykle prawy, więc, kiedy okoliczny władca (pirat i rozbójnik)
zamówił u jego ojca statek, Medra rzucił na okręt zaklęcie, by źle pływał.
Jednak pirat miał własnych czarowników, którzy szybko odkryli usterkę,
odnaleźli Wydrę i pojmali.
Chłopiec trafił do kopalni, został związany potężnymi
zaklęciami i miał wyszukiwać złóż królewskiego metalu – rtęci. Jednak nie
chciał on pomagać złemu piratowi i jeszcze gorszemu jego głównemu czarownikowi.
Dlatego sprzymierzył się z jedną z niewolnic, która również miała magiczną moc,
by pokonać czarownika i uciec.
Potem Medra poznaje tajne stowarzyszenie Kobiet Dłoni –
magów i czarownic, którzy chcieli pomagać sobie i służyć dobru. Tym tropem
chłopiec dotarł na wyspę Roke, gdzie żyły prawie same kobiety, zajmujące się
sztuką magiczną. Zgodziły się go uczyć, a z jedną z nich Wydra się ożenił. Cała
historia prowadzi do tego, że Medra został założycielem szkoły magów na Roke i
pełnił tam bardzo ważną funkcję (nie arcymaga). Ale jaką to już nie zdradzę.
„Diament i Czarna Róża”
Słowa w tytule są imionami, warto to od razu zaznaczyć.
Diament był synem bogatego kupca, a Czarna Róża córką czarownicy. Jako dzieci
spędzali razem dużo czasu, mimo że ojcu chłopca się to nie podobało. Dlatego,
kiedy zauważył u syna zdolności magiczne, wysłał go na naukę do czarownika. Mag
„chronił” chłopca zaklęciami przed myślami o ukochanej dziewczynie, dlatego
Diament odszedł od niego i postanowił poświęcić magię dla kobiety.
Tak naprawdę opowiadanie to jest o tym, że teoretycznie
magowie muszą wyrzec się wszystkiego, co kochają dla magii. Diament musiałby się
wyrzec kobiety i muzyki, jednak ponieważ jego uczucia były głębokie i
prawdziwe, szybko podjął decyzję najlepszą dla siebie.
„Kości ziemi”
To opowieść tak naprawdę głównie o Ogionie Milczącym,
pierwszym mistrzu Geda. Historia dotyczy jego młodości i mistrza – Wodorosta,
przez którego właśnie Ogion zyskał swój przydomek. Z tego opowiadania
dowiadujemy się, jak tak naprawdę było z tym wielkim trzęsieniem ziemi, które
Ogion miał powstrzymać z młodości. Myślę, że to najlepsze streszczenie i nie
będę więcej zdradzać.
„Historia z Górskich Moczarów”
To opowieść o magu, który przybył do niewielkiej wioski w
środku zimy, by pomóc mieszkańcom opanować zarazę wśród bydła. I to jest
właściwie cała pierwsza część historii, potem do wioski przybywa kolejny mag i
szybko dowiadujemy się, że to Krogulec, a z obecnym już mężczyzną wiąże go
burzliwa przeszłość. Czarownicy byli ze sobą mocno skłóceni, jednak pod koniec
ich spór kończy się szczęśliwie.
„Ważka”
To opowiadanie o dziewczynie imieniem Irian. Kto czytał „Inny
wiatr” od razu domyśli się, o kogo chodzi i jakie będzie zakończenie. Irian
(imię użytkowe Ważka) była ostatnią potomkinią jednej z gałęzi starego i
zamożnego rodu. Jej ojciec jednak prawie się nią nie zajmował i dziewczyna
przebywała głównie z wioskową czarownicą. Szybko też odkryła w sobie ogromną
moc. Tak ogromną, że czarownica powiedziała, iż nie będzie mogła jej szkolić.
Dlatego, kiedy tylko nadarza się okazja (w pobliżu pojawia się młody mag),
Irian ucieka z domu i wyrusza na Roke, by tam się uczyć. Ku zdziwieniu wielu,
Mistrz Odźwierny wpuszcza ją do szkoły. Jednak nie wszyscy Mistrzowie zgadzają
się z jego decyzją, więc dziewczyna zostaje odesłana do Gaju, gdzie zajmuje się
nią Mistrz Wzorów. Niedługo potem Irian odkrywa prawdziwą siebie, co wszystkich
bardzo zdumiewa i zwiastuje ogromne zmiany w Ziemiomorzu.
Myślę, że lepiej czytałoby mi się o Ziemiomorzu, gdybym
kupiła pojedyncze książki zamiast wydania jednotomowego. Przez to, że nie
mogłam czytać, kiedy chciałam, bardzo dłużyła mi się lektura. Jednak cieszę
się, że przeczytałam ten cykl, bo dużo się nasłuchałam o nim i Ursuli LeGuin,
więc teraz sama będę się mogła na ten temat wypowiadać. Książki nie były złe,
ale uważam, że wielu momentach bardzo naiwne i jednak dziecinne i trochę przegadane.
Cóż, autorka ma swój specyficzny styl, ale i tak polecam jako pozycję
obowiązkową dla fanów fantastyki. Chociażby po to, żeby wiedzieć, co to jest.
Jeśli chodzi o wyzwanie to znowu mam problem, wiec dam 10
karo (3 słowa w tytule). Bo mogę! J
wtorek, 17 marca 2015
Nie takie "Rogi" straszne
Byłam pewna, że wrzuciłam ten post w październiku, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłam... Wrzucam go więc teraz, bo właśnie przeczytałam książkę (więc ta część posta jest już nieaktualna) i chciałam się w moich wrażeniach odnieść do filmu. Wyobraźcie więc sobie, że cofacie się w czasie do października, a za parę dni wrzucę posta o książce :)
Ostatnio miałam ochotę wybrać się do kina i mój wybór padł
na „Rogi”. Wyczytałam w internecie, że to horror, ale ponieważ byłam ciekawa,
postanowiłam zaryzykować.
Film jest ekranizacją powieści Joego Hilla (której jeszcze
nie czytałam) i opowiada historię Iga Perrisha, którego gra Daniel Radcliffe.
Na samym początku dowiadujemy się, że ukochana Iga, uwielbiana też przez innych
mieszkańców miasteczka, zostaje zamordowana w lesie. O zbrodnię zostaje oskarżony
Ig, jednak nikt nie ma dowodów obciążających go. Nie ma też jednak szans na
uniewinnienie, ponieważ laboratorium ze zwłokami dziewczyny zostaje podpalone w
tajemniczych okolicznościach. Rodzina i najbliżsi przyjaciele starają się
chronić Iga, który jest załamany śmiercią ukochanej Merrin i oskarżeniami.
Pijany idzie na miejsce zbrodni i oskarża Boga o śmierć dziewczyny (była bardzo
wierząca). Tam znajduje go potajemnie zakochana w nim przyjaciółka Glenna i
zabiera go do siebie do domu.
Następnego ranka Ig budzi się z bólem głowy i dwoma,
niewielkimi rogami na czole. Początkowo jest zaskoczony i przerażony, próbuje
pozbyć się wyrostków. Okazuje się to jednak niemożliwe, a Ig odkrywa ich
magiczne właściwości. Każdy w pobliżu wypowiada swoje najskrytsze myśli i ulega
prośbom lub sugestiom Iga. W ten sposób chłopak dowiaduje się, co naprawdę
myśli o nim rodzina i powoduje pożar baru. Ig postanawia wykorzystać swoje nowe
zdolności, żeby odnaleźć mordercę Merrin. Od tego momentu dużą rolę w filmie
odgrywają retrospekcje – wspomnienia z dzieciństwa i z nocy śmierci Merrin. Ig
przepytuje każdego, kto mógł mieć do czynienia z dziewczyną tamtej tragicznej
nocy.
Film nie wydaje mi się horrorem, ale raczej kryminałem i w
takiej kategorii jest bardzo dobry. Fabuła jest ciekawie skonstruowana, ja
kilka razy zmieniałam swój typ na mordercę. Aktorzy też pokazali klasę.
Specjalnie przyglądałam się Danielowi Radcliffowi, bo niedawno doczytałam, że
cierpi na dyspraksję[1].
Jednak jego gra była bardzo naturalna, idealnie pasująca do odgrywanego
bohatera. Postaci drugoplanowe również były bardzo dobrze zagrane, aktorzy
doskonale podkreślali charakterystyczne cechy swoich bohaterów. Jako zaletę
filmu muszę wymienić też efekty specjalne, zwłaszcza w kilku ostatnich scenach.
Jednak według mnie film był naprawdę świetny, ale tylko do
połowy. Potem pojawiły się węże (zapewne odwołanie do Szatana z Rajskiego
Ogrodu) i prawie cała logika się posypała. Bohaterowie zmienili swoje postawy o
180 stopni, a Ig zaczął wszędzie chodzić z wężem na szyi. Zamierzam przeczytać
książkę i mam nadzieję, że tam jest to lepiej objaśnione i ma jakiś sens. Mimo
to film mi się bardzo podobał i z czystym sercem mogę go polecić. Krwi się nie
leje dużo (jak w horrorach), atmosfera nie jest przytłaczająca (jak w
thrillerach), a fabuła naprawdę wciąga.
sobota, 14 marca 2015
Brudny szmal
We wrześniu (chyba) wszedł do kin film pod tym tytułem,
ponoć oparty o opowiadanie Lehane’a. A
w grudniu wyszła w Polsce książka „Brudny
szmal”. Nie jestem pewna, czy to rozwinięte opowiadanie, czy może książka na
podstawie filmu na podstawie opowiadania (coś jak „Lekarstwo na miłość” Chmielewskiej).
Ale nie to jest najważniejsze. Kiedy zobaczyłam, że jest film, postanowiłam
przeczytać książkę i go obejrzeć. Ostatnio miałam jednak inne literackie
priorytety do kupienia, więc zdecydowałam poczekać aż książka trafi do
biblioteki. Chyba, że trwałoby to bardzo długo, wtedy pewnie bym ją kupiła. Na szczęście
w pobliskiej bibliotece „Brudny szmal” pojawił się już pod koniec lutego (a
może nawet w połowie albo na początku) i nie czekałam na niego długo (najpierw
kończyłam Pendergasta, a potem męczyłam Ziemiomorze).
„Brudny szmal” to opowieść o Bobie, który pracuje w barze
kuzyna Marva. Wszyscy nazywają go kuzynek, ale akurat Bob rzeczywiście jest z
nim spokrewniony. Bar nie do końca należy do Marva – 8 lat wcześniej został
przejęty przez czeczeńską mafię/gang/inną dużą, zorganizowaną grupę
przestępców. Mimo to nazwa została, podobnie pracownicy i prawie nikt poza nimi
nie wie, do kogo naprawdę należy bar. Przestępcy używają czasem baru jako
dziupli – zostawiają tam pieniądze, które następnie ktoś dla nich odbiera. W
jakiś sposób ma to służyć „praniu” tych pieniędzy (nie znam się, nie rozumiem
tego ;) ) i stąd właśnie tytuł książki.
Bob jest bardzo religijnym mężczyzną, przyjaźni się z
księdzem ze swojej parafii i co niedzielę albo nawet codziennie zjawia się w
kościele. Nigdy jednak nie przyjmuje komunii, co zauważa inny parafianin,
policjant Torres. Jest on w pewien sposób istotą postacią, ponieważ prowadzi
śledztwo, gdy bar kuzyna Marva zostaje okradziony. Ze względu na widywanie Boba
w kościele stara się traktować go jak sprzymierzeńca w śledztwie (w każdym
razie na początku), a Bob wyjawia mu szczegóły, o których niekoniecznie
powinien mówić. Niewiele one jednak pomagają.
Pewnego wieczora Bob, idąc do domu, słyszy hałas z kubła na
śmieci. Odnajduje w nim pobitego szczeniaka. Jego znaleziskiem interesuje się
kobieta, Nadia, w której śmietniku był pies. Ponieważ pomagała kiedyś u
weterynarza, teraz radzi Bobowi, co powinien zrobić i kupić, by móc zatrzymać
psa. Szczeniak jest ważny w powieści, ponieważ, kiedy pojawia się jego były
właściciel, na światło dzienne zaczynają wychodzić różne brudy.
Książka tak naprawdę nie jest zła, czytało mi się ją bardzo
dobrze i szybko – świetnie napisana, wciągająca. Mimo to mam wrażenie, że nie
dzieje się w niej wiele. No i nie umywa się do „Wyspy tajemnic”, ale to po
prostu arcydzieło ;) Dennis Lehane trzyma poziom dobrej literatury, a „Brudny
szmal” jest całkiem ciekawym kryminałem. Z mocno zaskakującym zakończeniem.
W wyzwaniu uznam tę książkę za Króla pik, bo gatunek:
kryminał już jest zajęty ;)
czwartek, 12 marca 2015
Inny wiatr
Akcja powieści dzieje się około dziesięć lat po „Tehanu”.
Lebannen i Tehanu (wtedy Therru) zaprzyjaźnili się i ustalono, że to właśnie ona jest „kobietą
na Goncie”. Król co jakiś czas wzywał do siebie dziewczynę i Tenar, by radzić
się ich i mając nadzieję, że przywiozą ze sobą Geda. Były arcymag jednak nigdy
nie pojawił się w Havnorze.
Kiedy Ged został sam w Re Albi, przybył do niego czarownik
Olcha, którego specjalnością zawsze było naprawianie. Mężczyzna został tu
przysłany, ponieważ miał poważny problem – po śmierci żony co noc we śnie
zjawiał się przy murze Suchej Krainy i słyszał wołania umarłych. Czarownik
bardzo mało i źle sypiał. Ged wymyślił sposób, jak mu doraźnie pomóc – dotyk
żywego stworzenia trzymał Olchę z dala od muru, dlatego czarownik dostał kota,
który zaczął z nim spać. Jednak nie tłumaczyło to przyczyny problemu Olchy ani
go nie rozwiązywało. Jeśli czarownik zasypiał sam wciąż wracał pod mur. Dlatego
Ged wysłał go do Havnoru, gdzie liczył na pomoc nie tylko króla, ale też
Tehanu.
Sprawa Olchy nie była jednak jedynym problemem, z którym
zmagał się król. Otóż nad Archipelag wróciły smoki, które zaczęły palić pola i
wioski. Nie zabijały ludzi, ale wypędzały ich. Dla dobra ludzi Tehanu
zdecydowała się na rozmowę ze smokami i próbę zawarcia rozejmu.
Ta część z opowieści z Ziemiomorza nie była dla mnie zbyt
ciekawa. Właściwie była to taka leniwa historia o powrocie smoków i różnych
granicach. W miarę ciekawy był wątek kargijskiej księżniczki, jednak dziewczyna
bardzo szybko się zmieniła, co dla mnie podkopało wiarygodność postaci.
W wyzwaniu powiedzmy wstępnie, że 9 trefl, bo jakoś nie mam
innych pomysłów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)